Wiele lat należałem do jednego z Kościołów protestanckich określających się jako biblijnie wierzących. I ja również, rzecz jasna, miałem się za biblijnie wierzącego. I chociaż przez wiele lat obserwowałem obecny w moim w innych Kościołach ciekawy fenimen, nie odnosiłem go zupełnie do siebie.
Jaki to fenomen?
Chrześcijaństwo to jedna z tak zwanych „religii księgi”. Centralne miejsce w doktrynie chrześcijańskiej ma Biblia i wszystkie zasady chrześcijaństwa powinny najlepiej się na niej opierać, a przynajmniej jej nie przeczyć.
Istnieje jednak kilkaset chrześcijańskich denominacji i wieie z nich mają doktryny które wzajemnie sobie przeczą.
Niektóre z tych denominacji zmieniają te doktryny co jakiś czas i dzisiaj zaprzeczają temu, co głosiły kilka lat temu.
Mało tego! Niektóre z nich jednocześnie głoszą doktryny, które przeczą sobie wzajemnie!
I jakby tego było mało, większość wyznawców nie wie niemal nic o doktrynach Kościoła, do którego należą. Część potrafi powtórzyć hasła słyszane co niedziela ale zapytani o uzasadnienie głoszonych prawd wiary…. poproszeni o ich obronę w oparciu o jakieś rzeczowe argumenty… tutaj już doświadczysz wiecej ciszy, niż w klasztorze buddyjskim!
Piszę to o chrześcijaństwie ale te same zjawiska funkcjonują we wszystkich innych religiach.
Islam podzielony jest nie gorzej niż chrześcijaństwo, i chociaż teoretycznie opiera sie w 100% na Koranie, mamy jego trzy główne odmiany (sunnicki, szyicki i charydżycki) i ich obrońcy nie raz sięgają do miecza by wykazać swoją wyższość, ale i pośród nich są głębokie podziały i przypomina to jako żywo chrześcijański podział na katolików i protestantów… i setki demominacji wewnątrz nich. A judaizm? To samo – jedna Księga, ale nie jedna interpretacja – i istnieją różniące się diametralnie odmiany judaizmu takie jak ortodoksyjny, konserwatywny, rekonstrukcjonistyczny, mesjanistyczny, karaicki itp itd.
Pójdźmy jeszcze dalej – czy znajdziemy przynajmniej jednomyślność wśród członków tych samych odmian religii? Otóż nie. Najczęściej bowiem spotkamy… bezmyślność. Większość członków Kościołów bądź to akceptyje narzucane im doktryny w sposób bezrefeksyjny, albo też po cichu je odrzuca ale nikomu o tym nie mówi.
Widziałem ankiety przeprowadzane w Polsce w czasie, gdy ponad 90% Polaków deklarowało się, że należą do Kościoła rzymsko-katolickiego. 60% odrzucała wiarę w istnienie osobowego zła (diabła, szatana), choć to jeden z katolickich dogmatów, a Kościoł ten automatycznie wyklucza ze swojego członkostwa każdego, który odrzucałby choćby najmniejszą z „prawd wiary”.
Ten sam Bóg! Ta sama święta księga! A w praktyce – chaos światopoglądowy.
Wspomnialem na początku, że nie odnosiłem tego wszystkiego do siebie. Co mam na myśli? Otóż podobnie jak niemal wszyscy wyznawcy religii byłem przekonany, że mam rację, i że moje poglądy są jak nabardziej… moje.
Myliłem się i w jednym, i w drugim.
Dopiero zrozumienie, jak działa ludzka psychika, sprowokowało mnie do refleksji.
***
Całe życie uważam Biblię za najbardziej niesamowita księgę świata ale po latach naiwnego myślenia, że wszyscy się tylko nią kierują, wpierw zacząłem rozumieć, jak trudną księgą ona jest, a – lata później – jak skomplikowana ludzka psychika jest.
O trudnościach w rozumieniu Biblii napisałem już tutaj ((więcej o ty, piszę tutaj: http://pewnosczbawienia.pl/trudnosci-w-rozumieniu-biblii/), teraz zastanówmy się nad tym, w jaki sposób używamy mózgu.
Istnieje równie powszechne, co błędne, przekonanie, iż ludzie to istoty myślące, ulegające czasami emocjom.
Ostatnie odkrycia dotyczące funkcjonowania mózgu twierdzą, iż jest raczej odwrotnie.
Nasz mózg ma wbudowane mnóstwo mechanizmów które dbają, byśmy go zbytnio nie przemęczali. Pomyślmy przez chwilę, ile dzisiaj informacji do nas każdego dnia dociera. Przejdźmy się 10 minut po ulicach zatłoczonego miasta i nasze oczy zarejestrują setki twarzy, zapachów; tysiące dźwięków, setki tysięcy kształtów i kolorów. Ale co z tego zapamiętamy? Niemal nikt nie potrafi cofnąć się pamięcią kilka dni wstecz i powiedzieć, co dokładnie o tej samej godzinie robił, widział czy myślał. Ja nie pamiętam, co dokładnie robiłem o tej porze wczoraj.
Jakkolwiek część naukowców uważa, iż pojemność naszych mózgów jest niemal nieograniczona – i że wszystkie zarejestrowane informacje są w niej zachowywane – często po takim 10 minutowym spacerze nie pamiętamy zupełnie nic, zwłaszcza gdy zajęci byliśmy rozmową lub myśleniem o czymś. Z gigabajtów danych które nasz mózg zarejestrował podczas tego spaceru, zostały nam… bity. To, co zostało, i byliśmy tego świadomi, nazwijmy świadomością – a to wszystko inne nazwijmy nieświadomością – lub podświadomością.
Podświadomość ma zatem o wiele więcej informacji niż nasza świadomość, i zarządza niemal całym naszym życiem. Przede wszystkim zarządza wszystkimi procesami życiowymi, z których na codzień nie zdajemy sobie sprawy – oddychaniem, trawieniem, podziałami komórkowymi i tysiącami innych. Podświadomość potrafi też przykładowo prowadzić samochód – kiedy nasza świadomość pogrążona jest w rozmyślaniach i nie musimy podejmować świadomych decyzji, którego pedała użyć lub skręcić w prawo czy w lewo.
Gdybyśmy nie mieli podświadomości, bylibyśmy nieustannie zajęci podejmowaniem tysięcy decyzji. Już taki spacer wymagałby myślenia, czy po lewej nodze idzie prawa czy nie, i które kilkadziesiąt mięśni trzeba skurczyć lub rozkurczyć by zrobić kolejny krok. Podświadomość to zatem taki autopilot, który pozwala nam wybrać, na czym chcemy się skupić i trudno wyobrazić sobie bez niej życia.
Problem w tym, że możemy pozwolić podświadomości podejmować takie decyzje, które powinna podjąć świadomość. Kiedy idziemy do sklepu może nam się wydawać, iż to my wybraliśmy jakąś markę produktu, ale w rzeczywistości może być to wybór podświadomy, jako że podświadomość nie zapomniała stojących przy drodze reklam, choć zupełnie na nie nie zwracaliśmy uwagi.
I o ile może nam być wszystko jedno, który proszek do prania kupimy, i możemy wręcz podziękować podświadomości, że jak gdyby od razu po wejściu do sklepu wiedzieliśmy, który proszek wybrać, o tyle ta sama podświadomość może również nam wybrać nawet męża czy żonę, gdzie przemyślenie wyboru byłoby raczej wskazane.
Przepis na problem? Życie z rozmysłem!
Medytacja i „mindfulness” – które można przetłumaczyć jako „życie z rozmysłem” mogą to zmienić, jednak uczenie się tego jest długotrwałym procesem i większość ludzi się nigdy na niego nie decyduje. Im dłużej jednak to trenujemy, tym więcej decyzji, które codziennie podejmujemy, są naprawdę naszymi, i coraz więcej odkrywamy, ile naszych dotychczasowych działań bądź wierzeń powinny ulec zmianie.
Zachęcam do poznania tego tematu, ale istnieje mnóstwo miejsc w Internecie i książek które go dokładnie opisują, tutaj skupię się na Biblii, bo to ona jest główną bohaterką tego bloga.
* * *
Jeżeli cokolwiek pamiętasz z Biblii, nieważne czy jesteś katolikiem, protestantem, czy wiarę swoją określasz innymi słowy bądź też uważasz się za niewierzącego – myślisz, że wiesz, co w Biblii jest napisane.
Co jednak, gdy stanie obok ciebie ktoś inny, kto – opierając się na tych samym fragmencie biblijnym – powie, że ten fragment „mówi” coś zupełnie innego?
A co, jeśli to będzie wiele osób, może dwadzieścia, i każda będzie mówić coś innego?
Słowa Biblii się nie zmieniają. Zmienia się ich interpretacja.
Jeżeli słyszysz jakiś fragment od dziecka, i zawsze interpetowano go w ten sam sposób, zawkestionowanie tej interpretacji może wydać się równie szalone jak podważenie faktu, że Słońce codziennie wstaje na wschodzie.
My wszyscy mamy takie nienaruszalne dogmaty, których kwestionowanie nigdy nam nawet nie przyszło do głowy, i często nie ma tym nic złego – nie ma sensu przemęczać mózgu w mało istotnych sprawach – ale co, jeśli ten dogmat sprawia, że jesteśmy nieszczęśliwi?
Zachęcam cię do tego, co odmieniło moje życie i przywróciło do niego radość i pokój – przyjrzyj się swoim poszczególnym biblijnym wierzeniom i zapytaj się, czy rzeczywiście są one twoje czy może jednak zostały ci przekazane i nigdy ich nie kwestionowałeś.
Zwłaszcza ważne jest, aby przyjrzeć się tym wierzeniom, które wywołują w nas niepokój.
* * *
Kiedy ktoś zada mi pytanie, co to jest drzewo i jak wygląda, jestem w stanie udzielić odpowiedzi i czuć się zupełnie pewny swego. Widziałem i dotykałem mnóstwo drzew.
Kiedy ktoś mnie spyta, jaka jest najbliższa Słońcu gwiazda, odpowiem że Proxima Centauri, i również będę czuł się pewien swego. Czy jednak kiedykolwiek gwiazdę tę widziałem? Mierzyłem odległość od niej?
Moja opinia na temat drzew jest moją opinią.
Moja opinia na temat tej gwiazdy – już nie.
Nie poświęciłem w życiu ani minuty jej weryfikacji. Czy mogę zastem powiedzieć, że jest to moja opinia?
Niespecjalnie. To opinia, którą załyszałem i powtarzam.
Ważne jest uświadomienie sobie, że posiadanie niezweryfikowanych opinii nie jest samo w sobie złe, gdyż przede wszystkim niemożliwa jest ich osobista weryfkacji w każdym przypadku. Nikt nie ma wystarczająco możliwości i czasu ku temu. Ważne jest jednak by wiedzieć, które z moich prawd są zweryfikowane, a które nie.
Ja wierzę, że Proxima Centauri jest najbliższą Słońcu gwiazdą ale nie zamierzam poświęcać czasu studiowaniu astronomii by móc fachowo ocenić rzetelność naukowców, którzy doszli do tego wniosku. No i nie mam obecnie możliwości wsiąść do stastku kosmicznego, w którym mógłbym zwiedzić kawałeczek naszej galaktyki i dać świadectwo naocznie zaobserwowanej rzeczywistości.
Zastanów się teraz – ile twoich opinii jest naprawdę twoich? Zweryfikowanych przez ciebie?
Ile doktryn chrześcijańskich, w które wierzysz, jest naprawdę twoich? Przykładowo czy Jezus jest naprawdę Synem Bożym? Czy Biblia jest wiarygodna? Czy po śmierci rzeczywiście czeka nas sąd Boży?
Gdyby zadać mi te pytania, kiedy miałem 10 lat, nie sądzę abym zawahał się przez chwilę – wszyscy, których znałem, w to wierzyli, więc chyba mogłem im zaufać, prawda? Dorastałem w dość religijnym domu. Tak wcześnie jak było to możliwe uczono mnie „prawd wiary”. Ludzie, których przez pierwsze 20 lat życia znałem, utrzymywali, że wierzą w to samo – i tak samo jak nigdy nie kwestionowałem, że chleb smaruje się masłem, nie pastą do zębów – nie kwestionowałem też dogmatów.
Jeżeli jednak jakieś neurony w moim mózgu postanowiłyby zaprotestować i zamiast powtarzania cudzych poglądów, zweryfikować swoje i samemu odpowiedzieć na pytania, część mózgu natychmiast zaprotestowałaby – ta część, która zawiaduje emocjami. Nasza podświadomość mogłaby stworzyć teorię – nawet całkiem prawdopoodobną – że kwestionowanie wszystkich dokoła będzie niemile widziane i może skończyć się niewesoło. Dlatego podświadomość może starać się nas uspokoić, a nawet podsunąć nam jakieś fałszywe argumenty, bylebyśmy nie wpadli w kłopoty. Niestety, bardzo często to uspokajanie to niedźwiedzia przysługa.
Teraz – głównie dzięki Internetowi – nie ma problemu ze znalezieniem ludzi myślących inaczej niż ogół, ale w czasach mojego dzieciństwa to było trudne. Kwestionowanie czegoś, w co wierzy ogół, jest czasem równie proste, jak wyjście na ulicę nago.Czasem jednak… wciąż nie. Zwłaszcza wtedy, gdy w swoich wątpliwościach czujesz się zupełnie samotny.
Jeżeli na początku XX wieku jakiś kraj był w 90% katolicki, lub muzułmański, lub jakikolwiek inny, ten procent się niemal nie zmienił. Na tym przykładzie najlepiej widać, iż większość ludzi potrafi całe życie nie uruchomić krytycznego myślenia w kwestii tak ważnej, jak religia, która przecież ma związek z każdą dziedziną życia – i zdaniem wielu, również wieczności.
Zachęcam do obejrzenia tego filmiku:
„Ukryty eksperyment pokazuje, że większość ludzi zachowuje się jak owce”
Kobieta siedzi w poczekalni u okulisty, i – o czym nie wie – wszyscy prócz niej to aktorzy. Mają za zadanie co jakiś czas na chwilę wstawać. Co robi ta kobieta? Nie mając pojęcia, po co, nie pytając, wbrew logice (bo jaki niby miałby być cel czegoś takiego?) zaczyna robić to samo. I zupełnie nie znaczy to, że z tą kobietą jest coś nie tak. Być może ma skończone z wyróżnieniem studia, bardzo wysoki iloraz inteligencji. Większość z nas zachowałaby się tam dokładnie tak samo.
No dobrze, załóżmy, że zdecydujesz się zrewidować swoje poglądy i nie zważać na to, co pomyślą lub powiedzą o tym inni. Może pojawić się jeszcze jeden problem – problem, który mnie osobiście trzymał mnie w ryzach wiele lat.
Czy Bóg mnie ukarze za moje wątpliwości?
W niektórych religiach uczy się, że wątpliwości są złe, pochodzą od szatana. Wywołuje w nas to wtedy strach, iż nasze powątpiewanie w to wszystko, co nauczono nas o Bogu, jest Bogu niemiłe i może być karane.
Pewnego pięknego dnia jednak zrozumiałem, dlaczego mnie tego uczono. Nie chciano, bym samodzielnie myślał, bo tak długo jak tego nie robiłem, byłem posłuszną owieczką, która nie odejdzie nigdzie od stada, którą będzie można sterować i czerpać z niej zyski.
Bóg dał nam umysł ciekawy nowych rzeczy. Uczenie sprawia nam radość. Jezus stawiał ludziom nieustannie pytania, a nie robił wykłady doktrynalne. Wniosek z tego taki, że Bogu nigdy nie przyszłoby do głowy karać nas za stawianie pytań. Prędzej ukarałby nas za nieużywanie rozumu, którym nas obdarzył!
Wyrwanie się z więzów jest bolesne… to tak, jakbyśmy nieopatrznie wpadli w środek kłujących krzaków i każdy ruch sprawia nam ból. Pierwszy pomysł – nie ruszać się. Nie będzie bolało.
I tak w nich tkwić.
Ale… co to za życie?
Kiedy jednak się poruszymy, kolce będą próbować nas zatrzymać. Ludzie powiedzą, że szukamy dziury w całym. Że komplikujemy sobie życie.
To będzie boleć. Ale jak przy wyrwaniu się z tego krzaka… poboli chwilę i zapomnimy zaraz o bólu – z radości, że jesteśmy wolni, nic nas nie krępuje i możemy iść, gdzie chcemy!
ostatnia edycja: 6 lutego 2021