Ofiara na krzyżu

Sebastian myślał, że musi zacząć od nowa, nie ma innego wyjścia. Okradziony przez przyjaciela, któremu zaufał; z groźbą eksmisjI i zamieszkania w okolicy niezbyt dla jego rodziny bezpiecznej, pożyczył od znajomego, Andrzeja, dużą sumę pieniędzy i otworzył nową firmę.

Firma jednak splajtowała szybciej, niż zdobył pierwszego stałego klienta, i okazało się, że Andrzej to niekoniecznie Andrzej, być może Andrej albo Andi i ma więcej powiązań z mafiami kilku sąsiednich narodów niż z Polską. Kimkolwiek był, zaczął nachodzić Sebastiana codziennie i grozić połamaniem nóg w przypadku nieuregulowania długu.

Zdarzył się jednak cud! Gosia, żona Sebastiana, spotkała nie widzianą od lat przyjaciółkę. Okazało się, że przyjaciółka wyszła za mąż za kogoś, przy kim niektórzy szejkowie naftowi wydają się biedni. Kiedy tylko dowiedziała się o problemie, od ręki wypisała czek na sumę, której Gosia nigdy na oczy nie widziała, i kazała to traktować jako pożyczkę na czas niekreślony.

Sebastian mógł spłacić dług! Wybrał gotówkę z banku i zaniósł Andrzejowi.

Andrzej wyglądał na bardzo zadowolonego, kiedy zobaczył pieniądze razem z drakońskimi odsetkami. Otworzył swój sejf, włożył do niego całą otrzymaną gotówkę i popatrzył na Sebastiana:

– No dobrze, daruję ci dług! – powiedział

– Słucham? – spytał Sebastian, myśląc, że się przesłyszał.

– Daruję ci dług – powtórzył Andrzej

– O jakim długu mówisz? Przecież miałem jeden, i właśnie go spłaciłem.

– Nie wiem skąd ten pieniądze, być może je ukradłeś – odrzekł Andrzej – ale to nieważne – przecież mówię, daruję ci cały dług! Czy się nie cieszysz? Dobry ze mnie człowiek, no nie? I czy nie możemy zostać przyjaciółmi? Wciąż nie przedstawiłeś mnie żonie ani dzieciom!

Sebastian nie wiedział zupełnie, o czym Andrzej mówi. Jakie darowanie długu? Jaki „dobry człowiek”? Przecież chciał mu nogi łamać! Jaka przyjaźń???

Stop. Pomyśl chwilkę… przeczytaj jeszcze raz to, co Andrzej mówił. Czy ma to jakikolwiek sens?

Nietrudno stwierdzić, że nie ma. A jednak istnieje teoria oparta na analogicznym rozumowaniu, i teoria ta akceptowana jest przez kilkaset milionów ludzi na całym świecie.

Nazywa się różnie i ma wiele odmian. Najczęściej określana jest jako

okup zastępczy

lub „ofiara zastępcza.

W skrócie teoria ta głosi, iż Bóg jest nieskończenie sprawiedliwy i nie może przymykać oczu na ludzki grzech. Ludzkość zatem skazana jest na wieczne potępienie (większość teologów nie potrafi przyjść z innym pomysłem na karę krótszą niż wieczna). W tej sytuacji pozornie bez wyjścia Bóg – z racji tego, iż jest także nieskończenie miłosierny i kocha ludzi, nie chcąc ich skazywać na piekło- wyjście jednak znajduje – Jezus Chrystus! Syn Boży przychodzi zatem na świat i składa ofiarę z samego siebie. Ponieważ sam był bez grzechu, Bóg Ojciec może zaakceptować tę ofiarę i uniewinnić ludzkość.

Dokładniej – część ludzkości.

Większość odmian teologii nie idzie tak daleko, by usprawiedliwiać całą ludzkość – najczęściej wymaganiem jest wiara w Chrystusa lub posłuszeństwo Jego nakazom (co tak naprawdę jest wiarą w zbawienie z uczynków, lecz wyznawcy tej opcji się nie zgadzają i uparcie twierdzą, iż wiara lub posłuszeństwo to nie uczynki lub nie warunki zbawienia, a jego niezbędne owoce).

Sam przez wiele, wiele lat wierzyłem w tę teorię, i co gorsza – głosiłem ją innym. Nigdy nie kwestionowałem cudownej spójności Biblii ani nie wątpiłem w istnienie Boga, zawsze jednak czułem pewien niepokój, kiedy głębiej zastanawiałem się nad istotą okupu za grzech… I miałem sporo nieodpowiedzianych pytań, przykładowo:

  1. Co z ludźmi, którzy urodzili się przedtem? Czy w jakiś sposób czyn Chrystusa miał do nich zastosowanie, czy są potępieni?
  2. Co by się stało, gdyby Jezus trafił nie do społeczeństwa, które go odrzuciło, ale do ludzi kochających pokój i nienawidzących przemocy? Pokochaliby Go, nie ukrzyżowali, i wtedy cały plan wziąłby w łeb i ludzkość byłaby potępiona?
  3. W jaki sposób Jezus poniósł karę „za nas”? Przecież uczono mnie, iż karą za grzech jest wieczne oddalenie od Boga w piekle. Jezus nie był wiecznie oddalony od Boga. Umarł i po trzech dniach zmartwychwstał. W jaki sposób te trzy (i dlaczego akurat trzy?) dni wystarczyły za moje – i milardów innych ludzi – wieczne męki?

Nie będę próbował odpowiadać na te pytania, bo straciłem wiarę, iż odpowiedzi na nie istnieją. Można tylko gdybać. Teologiczne dywagacje można znaleźć w niezliczonych książkach na całym świecie.

Przełomem w moim myśleniu zatem nie było to, iż znalazłem odpowiedź na choć jedno z tych pytań. Przełomem okazało się… inne pytanie. Pytanie, którego zadanie zajęło mi wiele lat.

Pytanie to brzmi:

Czy Bóg nam tak naprawdę cokolwiek wybacza?

Pytanie może zaszokować w pierwszej chwili. Jak to – cokolwiek? Czyż Bóg nie jest nieskończenie miłosierny?

Zastanówmy się przez chwilę: co jest niezbędne, by jedna osoba mogła drugiej coś wybaczyć?

Tutaj odpowiedzi mogą się między poszczególnymi ludźmi niesamowicie różnić! Może uważasz, iż do wybaczenia potrzebna jest skrucha osoby, która jest winna? Albo może jakieś zadośćuczynienie za krzywdy?

Nie takie jest jednak słownikowe znaczenie pojęcia „wybaczać”. Wybaczać oznacza „darować winę”. Nie zawiera w sobie warunku. Do wybaczenia potrzeba jedynie woli osoby przebaczającej.

Według teorii okupu zastępczego, gdyby Jezus nie umarł na krzyżu, cała ludzkość byłaby potępiona, gdyż każdy grzech musiałby być ukarany. Ponieważ jednak Jezus umarł, ludzkość dostępuje (a raczej – ma szansę dostąpienia) zbawienia. Wciąż jednak ktoś jest karany.

Czy widzisz to teraz? W myśl tej teorii Bóg wciąż nikomu nic nie wybacza. Grzech wciąż zostaje ukarany, tyle tylko, iż osoba ukarana nie jest tą samą, która zawiniła! Na marginesie – jak to się godzi z doskonałą sprawiedliwością Bożą?

Mamy tu identyczną niemal sytuację z opisaną we wstępie historyjką o Sebastianie i Andrzeju. Andrzej nic Sebastianowi nie wybaczył, nie darował żadnego długu. Dług został spłacony, i chociaż pieniądze nie pochodziły od tej samej osoby, która dług zaciągnęla, nie zmienia to w niczym faktu, iż nic nie zostało darowane, a jedynie spłacone.

Może nas bawić lub szokować postawa Andrzeja, który mówi coś o swojej dobroci, proponuje przyjaźń, ale podobnie właśnie często uczą nas w kościołach.

Bóg jest miłosierny! Naprawdę? Przecież według religii Bóg nikomu nic nie wybacza!

Bóg jest naszym najlepszym przyjacielem! Tak? Jak Andrzej groził Sebastianowi połamaniem nóg, tak Bóg podobno groził nam wiecznymi mękami zanim Jezus umarł za nas! Mało tego, według większości opcji teologicznych – wciąż tym grozi, jeśli nie uwierzymy w Niego! A nawet jeśli nie ma być w piekle wiecznego odosobnienia (z wizji diabłów z widłami i płonącej smoły coraz więcej teologów się po cichu wypisuje), to przeciez oddalenie od Boga, samotność lub w ogóle najmniejszy dyskomfort trwający wieczność urasta do rangi niewyobrażalnej tortury!

Gdzie tu jakikolwiek sens?

Pomyśl.

Czy młoda kobieta brałaby poważnie poznawanego mężczyznę za kandydata na męża jeśli ten stawiałby jej alternatywę „kochaj mnie i bądź mi posłuszna, albo zwiążę cię w piwnicy i będę torturował”?

Setki milionów chrześcijan jednak akceptują taki obraz Boga i wciąż utrzymują, że Bóg jest miłością i Jego miłość jest wzorcem dla nas!

Sam akceptowałem taki obraz Boga wiele, wiele lat! Była to jednak nie moja opinia, tylko wierzenia wmuszane i powtarzane we mnie zanim jeszcze nauczyłem się myślenia krytycznego. Coraz więcej psychologów przychyla się do opinii, że budowanie naszego obrazu świata tak naprawdę kończy się w wieku 6 lat. Jakiekolwiek późniejsze zmiany są bardzo trudne i na ogół wymagają terapii lub technik manipulacji podświadomością. W typowej rodzinie małe dziecko bezgranicznie niemal ufa rodzicom i jeśli ci rodzice w jakikolwiek sposób uczą go jakiejś religii, i mówią, że jest to jedyna słuszna religia, nazywam to religijną indoktrynacją i moim zdaniem po kilku ostrzeżeniach byłaby to przesłanka do ograniczania praw rodzicielskich. Tym bardziej, że małe dzieci nie są w ogóle w stanie myśleć abstrakcyjnie, i dopóki nie mają 8-9 la (a niektórzy dużo później) nie są absolutnie zrozumieć zdań typu „jeśli uwierzysz i nawrócisz się, po śmierci pójdziesz do nieba”. Mogą tylko je wykuć na blachę, razem z argumentacją, i wbić je tam mocno w podświadomość że nigdy ich stamtad się nie pozbędą, a podświadomość będzie wysyłała paniczne sygnały, kiedy tylko spróbujesz poddać swoją religię krytyce.

Doświadczałem tego zresztą kilkadziesiąt lat.

Poza programowaniem z dzieciństwa jest jeszcze jeden ważny aspekt.

Pływanie pod prąd.

Jest coś niesamowicie trudnego w zmianie własnego zdania, jeśli tak naprawdę zdanie to nie pochodzi z twoich przemyśleń, ale jest częścią „mądrości zbiorowej” – i wszyscy dokoła myślą w ten sposób! Czy kiedy ci powiem, że oddychanie nie jest potrzebne do życia, zastanowisz się nad tym choć przez chwilę? Nie, ale nie dlatego, że rozumiesz, dlaczego oddychanie jest niezbędne. Nawet jeśli nie wiesz czym jest tlen – nie zawahasz się nad odrzuceniem mojego pomysłu, przede wszystkim dlatego, że wszyscy dokoła wierzą inaczej.

Według mojej obecnej wiedzy, owszem, konieczność oddychania jest prawdą, a teoria okupu – nie, niemniej przekonanie do jednego i drugiego u milionów ludzi – nie wyłączając mnie samego lata temu – jest jedankowo silne.

Trudno wyrwać się z tłumu, oj trudno! Mnie osobiście bardzo pomogło analizowanie rodziałów historii, w których dochodziło do takiej manipulacji, że tłumy ludzi, lub nawet całe narody, dokonywały rzeczy niewyobrażalnych dla jednostek. Sczególnie przypadki ludobójstwa w bardzo drastyczny sposób obrazują tę zasadę.

Czy Bóg nam zatem wybacza grzechy?

Oczywiście, że tak! Bóg jest miłosierny i zawsze przebaczał ludziom grzechy – w każdym okresie historii!

W Starym Testamencie kwestie „kar Bożych” oraz ofiar za grzechy dotyczyły wyłącznie losów człowieka na ziemi, nie zaś stosunku Boga do człowieka! Popatrzmy na ten werset:

Jahwe, Jahwe, Bóg miłosierny i litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność, zachowujący swą łaskę w tysiączne pokolenia, przebaczający niegodziwość, niewierność, grzech, lecz nie pozostawiający go bez ukarania (Wyjścia 34: 6b-7a)

Litościwy! Przebaczający grzech! Były to słowa, które padły w momencie, gdy Mojżesz otrzymywał od Boga przykazania!

Czyż jednak nie jest to sprzeczność – Bóg wybacza grzech, ale jednocześnie go karze? Nie, jeśli się uważnie przyjrzymy Staremu Testamentowi. Przykazania i kary za grzechy oparte byly na zasadzie przyczyny i skutku i odnosiły się do spraw doczesnych (kwestia życia wiecznego w Starym Testamencie niemal nie istnieje). Izrael miał mieć wysokie normy moralne i za kradzieże lub zabójstwa kary były drakońskie, owszem, ale nigdzie Bóg nie obiecuje nikomu swojego świętego, wiecznego gniewu! Zabijesz? Zostaniesz ukamienowany przez ludzi, ale ta kara nie jest po to, by zaspokoić Boży gniew (jak ma miejsce w pogaństwie), ale po to, by Lud Boży nie unicestwił sam siebie, żyjąc jak narody pogańskie.

Jezus też, zanim umarł na krzyżu, przebaczał grzechy bez ograniczeń (np. Łk 5: 20)! Nie mówił „wybaczyłbym ci, ale nie mogę, bo na razie nie pozwala na to sprawiedliwość Boga, ale będzie to możliwe po ofierze na krzyżu”.

Co ciekawe… Jezus w ogóle bardzo długo nic o śmierci na krzyżu nie mówił. Wspomniał o niej dopiero pod koniec swojej misji! Przykładowo w Ewangelii Mateusza temat śmierci na krzyżu pojawia się dopiero w rozdziale 16 i jest zaskoczeniem dla najbliższych uczniów Jezusa (przeczytaj Mt 16:21nn). Jezus głosił Królestwo Boże i głosił je wyłącznie Żydom. I to nie wszystkim (Mt 15:24) – tylko tym z Izraela (Żydzi byli podzieleni na Izrael i Judę).

Wszystko wskazuje na to, że Jezus nie przyszedł na ziemię po to, by Go zabito.

Dlaczego zatem Jezus umarł na krzyżu?

Najprostszą odpowiedzią jest taka – umarł, ponieważ… zamordowali go Rzymianie w porozumieniu z Żydami! Żydom przeszkadzał, gdyż podważał największe narodowe autorytety; Rzymianom zaś wielokrotnie pokazywał iż nie zachowuje się pokornie jak typowy mieszkaniec okupowanego kraju (spójrzmy na scenę wypędzenia kupców ze świątyni w 2. rodziale Ewangelii Jana).

Oczywiście, istnieje kosmiczny wątek w śmierci Chrystusa. To było rzeczywiście wydarzenie, po którym zatrząsł się Wszechświat. Nie służyło jednak wybaczeniu grzechów ludzkich przez Boga!!!

Bóg zawsze ludziom wybaczał, ale przez tysiąclecia ludzie odrzucali ten fakt. Było to dla nich niezrozumiałe. Budowali obraz Boga według tego, jacy sami byli. Woleli uważać, że Bóg traktuje ich tak, jak surowi sędziowie na ziemi – to było przynajmniej łatwiejsze do pojęcia. W końcu jedna z nauczanych na lekcjach religii „Prawd Wiary” brzmi „Bóg to sędzia sprawiedliwy, który za dobre wynagradza, a za złe karze”.

Jezus przyszedł na ziemię i pokazał, jaki Bóg naprawdę jest. Jezus nikogo nie karał ani nie groził karą! Kiedy uczniowie chcieli karać ludzi za odrzucenie Ewangelii, wręcz się oburzył (Łk 9:52nn). Kochał wszystkich bez wyboru, a zwłaszcza tych odrzucanych przez społeczeństwo! Zamiast obecności ludzi uważanych za „świętych”, kapłanów, nauczycieli religijnych, wolał obecność złodziei i prostytutek, nie przejmując się, że wielu Nim za to pogardzała!

Śmierć Jezusa była również bez wątpienia niesamowitym dowodem Bożej miłości i przykładem nieopisanego altruizmu. Nie wiem, czy jej znaczenie do końca rozumiem, wiem tylko, czym nie jest – nie jest okupem dla zagniewanego Boga, bez którego wszyscy bylibyśmy potępieni.

Bóg okupu nie potrzebował. Bóg ma wszystko. W obfitości. Ma także miłość i przebaczenie dla nas. Bo jest Bogiem. I w takiego Boga jestem dumny wierzyć.

Ostatnia edycja: 12 stycznia 2021.