Znasz historię ślubu, w trakcie którego nagle zemdlało kilkoro uczestników?
Ksiądz zapowiedział, iż jeden z ministrantów przeczyta dwa wersety z Biblii, z których pierwszy miał być szczególnie zadedykowany pannie młodej, a drugi – jej wybrankowi.
Do przeczytania tego drugiego nigdy nie doszło, ponieważ gdy tylko ministrant skończył czytać pierwszy, w kościele zrobiło się wielkie zamieszanie. Ludzie mdleli, krzyczeli, a kilkoro się histerycznie śmiało.
Powód był następujący. Ministrant miał zapisane, iż powinien przeczytać werset oznaczony „1 Jana 4:18”.
Pomyślał, że chodzi o jeden werset z Ewangelii Jana. Nie wiedział, iż „1” przez nazwą księgi zmieniła znaczenie z „Ewangelia Jana” na „Pierwszy List Jana”.
Różnica była.. więcej niż subtelna.
Miał przeczytać:
W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk (1J 4:18a)
A przeczytał:
Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem. (J 4:18a)
OKEJ, to miał być dowcip 😺 ale miał też zobrazować, do czego doprowadza lekceważenie kontekstu. Aby zrozumieć jakąkolwiek wypowiedź, mówioną lub pisaną, należy znać jej kontekst.
To samo słowo lub zdanie może znaczyć najprzeróźniejsze rzeczy w różnych kontekstach. Werset o pięciu mężach nie budził zdziwienia w kontekście rozmowy Jezusa z Samarytanką w czwartym rozdziale Ewangelii Jana, ale wzbudził wręcz popłoch w kontekście ślubu.
Przeczytałem w życiu siedem milionów książek z dziedziny teologii, religii i duchowości. Może nieco przesadzam. Góra sześć milionów😃 W każdym razie – mnóstwo razy czytałem jak jedno wyznanie opluwa inno zarzucając mu, iż jego teologia „wyrywa wersety z kontekstu”.
Pamiętam taki nieco prymitywny przykład, gdy jeden Kościół zarzucał drugiemu właśnie owe wyrywanie z kontekstu i aby zobrazować,co to jest takiego, zamieścił nieco przykład, który miał być zabawny (przy czym przyznam, że swojego czasu mnie bawił, tak samo jak i historia z pomyleniem Ewangelii i Listu Jana).
Rzuciwszy srebrniki ku przybytkowi, oddalił się, potem poszedł i powiesił się. Jezus rzekł: Idź, i ty czyń podobnie! (Mt 27:5 + Łk 10:37)
NO TO SOBIE TEŻ COŚ WYRWĘ…
Pozwolę sobie teraz zrobić coś podobnego, tzn. postawię obok siebie dwa wersety z zupełnie różnych miejsc Biblii.
Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. (Rdz 1:27)
Bóg stworzył człowieka na swój obraz.
Bóg jest miłością. (1J 4:8b)
Jakim zatem jest człowiek?
Religia odpowie – człowiek jest grzesznym robalem, niegodnym przebywania w Bożej obecności, i fakt, że Bóg w ogóle utrzymuje go przy życiu jest jedynie spodowowany tym, iż Boże miłosierdzie jest tak ogromne, że… jest nawet większe od ludzkiego paskudztwa.
Dzisiaj już raczej się takich słów nie używa, dla politycznej poprawności większość Kościołów zrewidowała swój język, jednak teologia pozostała taka sama. Jeśli według niej czeka mnie wieczność w piekle, czy nazwie mnie tylko „grzesznikiem”, czy „wstrętnym niegodnym grzesznikiem”, sens pozostaje ten sam. Coś ze mną jest bardzo nie tak, jeśli zasługuję na wieczność w miejscu tortur.
A czyż nie logicznym byłoby, że skoro Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, a Bóg jest miłością, czyż i człowiek nie jest...
MIŁOŚCIĄ?
Czystą, idealną, doskonałą miłością?
To brzmi jak herezja, czyż nie?
Skoro już jesteśmy heretykami, bądźmi nimi na całego.
Skoro Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, czyż człowiek nie jest, krótko mówiąc…
BOSKI?
Jeśli to brzmi to dla ciebie niedorzecznie, zapewne jeszcze niedorzeczniej brzmiało dla „uczonych w Piśmie”, czyli teologów żyjących w okresie Jezusa. Nie tylko niedorzecznie, ale i bluźnierczo, czym tłumaczyli wielokrotne próby zabicia Go.
Przyjrzyjmy się dość rzadko studiowanemu fragmentowi z Ewangelii Jana:
Odpowiedział im Jezus: Czyż nie napisano w waszym Prawie: Ja rzekłem: Bogami jesteście? Jeżeli /Pismo/ nazywa bogami tych, do których skierowano słowo Boże – a Pisma nie można odrzucić to jakżeż wy o Tym, którego Ojciec poświęcił i posłał na świat, mówicie: Bluźnisz, dlatego że powiedziałem: Jestem Synem Bożym?
(J 10:34-36)
Jezus cytuje Psalm 82. Psalm ten zaczyna się następująco:
Bóg powstaje w zgromadzeniu bogów, pośrodku bogów sąd odbywa (Ps 82:1)
W oryginale hebrajskim jest tu użyty wyraz, który jest najczęściej używany dla określenie Boga – Elohim, i użyty jest trzy razy, raz w liczbie pojedynczej, dwa razy – liczbie mnogiej. Ciekawostka – nie pokrywa się to z tłumaczeniem, gdyż liczba wyrazu Bóg jest często używana zupełnie inaczej, niż w języku polskim.
Bóg [Elohim – liczba mnoga] powstaje w zgromadzeniu bogów [El – liczba pojedyńcza)], pośrodku bogów [Elohim] sąd odbywa (Ps 82:1)
Tylko w ostatnim przypadku liczby w języku hebrajskim i polskim się pokrywają. Elohim, oprócz zwykłej liczby mnogiej, używany jest również jako tak zwana liczba mnoga majestatyczna – i w języku polskim istniały podobne konstrukcje, przykładowo mówiło się „wasza [a nie – twoja] królewska mość”.
Psalm 82 jest o „sędziach”, choć tłumaczenie to jest mylące. Rola sędziów była głównie militarna; być może lepsze byłoby tłumaczenie „generałowie”, a nie „sędziowie”.
Niemniej chodziło o zwykłych śmiertelników, którzy są o dziwo nazywani… bogami! Podejrzewam, że w średniowieczu za samo studiowanie tego tekstu spalono by mnie na stosie 😀
To wygląda na bluźnierstwo do kwadratu!
Ale komuż to autor tego Psalmu wkłada w usta to bluźnierstwo?
Samemu Bogu.
To Bóg nazywa ludzi bogiem/bogami!
Wydaje mi się, że Jezus chce uciąć dywagacje na termat tytułów, i to nie przynoszące nikomu pożytku spory o słowa… Wszak to ludzie nadają słowom znaczenie, i rozumiemy słowa w oparciu o nasze doświadczenia i wiedzę, które przecież są inne dla każdego człowieka… kłótnia o to, które słowo to bluźnierstwo, a które nie, nie ma zatem sensu.
Nawet termin „bluźnierstwo” jest rozumiany przez każdego inaczej. Jeżeli jednak Jezus nigdzie żadnego bluźnierstwa nie potępił, proponuję iść Jego przykładem.
Idźmy nieco dalej w tym zwariowanym rozumowaniu. Postawię pozornie głupie pytanie.
Czy dzieci są ludźmi?
To jest pytanie retoryczne, ale stojąca za nim idea jest, jak sądzę, warta przemyślenia.
Człowiek czterdziestoletni, z doktoratem, zdobytym Mount Everestem, honorowy krwiodawca, znający biegle pięc języków ma dziecko, które na początku nie potrafi nawet mówić… Nikt jednak nie kwestionuje, że owe dziecko jakościowo jest gorsze od swojego rodzica.
Nikt o zdrowych zmysłach i choćby pobieżnej wiedzy o świecie nie kwestionuje, że jakość lub natura człowieka zależy od jego umiejętności, stanu zdrowia czy koloru skóry.
Czyż nie jest nieco dziwne, iż religia maluje obraz człowieka jako kogoś o charakterze zupełnie odmienym od charakteru jego Ojca w Niebie, jego Stwórcy?
Dziecko człowieka jest człowiekiem, nie jakąś jego podłą karykaturą.
Dlaczego zatem religia tak źle traktuje człowieka?
Jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze.
Religia uczy, że jesteśmy nic nie warci, grzeszni i wstrętni, i zasługujemy na najgorsze czeluście piekła, i jedyna szansa na ratunek tkwi w posłuszeństwie religijnym nakazom i zakazom.
Są one oczywiście często zawiłe, sprzeczne ze sobą lub nawet niemożliwe do realizacji… Nie o to chodzi przecież, by człowiek przyszedł raz i dowiedział się wszystkiego. Ważne, żeby przychodził co niedziela i rzucał na tacę.
Która wersja wydaje ci się bardziej logiczna?
- Bóg jest miłością, i naszym Stwórcą i Ojcem, więc jesteśmy brudni, grzeszni, niegodni nawet Jego spojrzenia.
-
Bóg jest miłością, więc i my też nią jesteśmy.
Większość ludzi religijnych zindetyfikuje się z pierwszą odpowiedzią. I zmiana takiego myślenia jest… tu szukam odpowiedniego słowa nie jest łatwe… bo zwykłe „trudna” jest zbyt banalna… niezwykle, piekielnie, ogromnie trudna.
Wszyscy wychowywani w religii, zwłaszcza ci jej oddani i wierni, mają coś w rodzaju PTSD (zespół stresu pourazowego). Jeżeli od dziecka wmawia ci się, że jesteś zły i grzeszny, będzie to wyryte w twojej świadomości bardzo, bardzo głęboko. Podobnie jak dzieci rodziców często nazywane głupimi bardzo rzadko odnoszą sukcesy naukowe.
Znasz książkę Roberta Fulghuma „Wszystkiego, co naprawdę muszę wiedzieć, dowiedziałem się w przedszkolu„?
Jej tytuł zawiera w sobie prawdę, do której psychologia rozwojowa doszła dopiero w ostatnich latach:
Światopogląd człowieka kształtuje się w pierwszych… sześciu – siedmiu latach życia.
Oczywiście, jako że dziecku brakuje umiejętności myślenia abstrakcyjnego, niewiele jest dogłębnie rozumiane, niemniej dziecko ma już utrwalone zarówno w świadomości jak i podświadomości kwestie takie jak „czy ludzie są dobrzy czy źli?”, „czy ten świat jest mi przyjazny czy nie?” – no i najważniejsze, „czy ja jestem dobry czy zły?”.
Nawet kiedy po latach człowiek odrzuci krzywdzące go religijne dogmaty, mogą one być tak głęboko wyryte w umyśle, iż niezbędna będzie pomoc, przykładowo w postaci terapii lub hipnozy, jednak pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie, iż jako dzieci Boga jesteśmy Mu podobni!
Nie tylko kochani, nie tylko akceptowani, ale właśnie DO NIEGO POPOBNI, tak samo jak dzieci podobne są do rodziców!
Człowiek, owszem, zdolny jest do czynienia ogromnego zła, paradoksalnie jednak bardzo często do tego przyczynia się bardzo właśnie religia – jeśli od kołyski wmawia się nam, że jesteśmy brudni, grzeszni i źli… czyż nie będziemy się właśnie tak zachowywać?
W Nim bowiem wybrał nas przez założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem.(Ef 1:4)
Jesteśmy święci i nieskalani nie z powodu tego, co robimy lub czego nie robimy – inaczej ten status tracilibyśmy i odzyskiwali co chwila, w zależności od tego, co własnie zrobiliśmy lub pomyśleliśmy, a przecież jest to niedorzecznością! Jesteśmy święci i nieskalani, gdyż jesteśmy dziećmi Boga!
ostatnia edycja – 26 maja 2022