Skąd ta pewność?

[ostatnia edycja – 2 marca 2025]

Siedzę sennie nad talerzem zupy, kiwając się lekko. Nagle słyszę otwierające się drzwi. „Fajowo!” – myślę. – „Mam nadzieję, że to Tata!”. Tak, to Tatuś wchodzi do domu! Rzucam się mu na szyję, ściskam, całuję. On podnosi mnie na wysokość kilometra – wielki, silny, ale łagodny. Stawia mnie na ziemi, patrzy wesołymi, brązowymi oczami i mówi: „Ubieraj się, jedziemy!”.

„Pewność zbawienia”.

Kwestia pewności zbawienia – pewności, że jestem złączony z Bogiem wieczną więzią, w której miłość jest odczuwalna jak promienie słońca w lipcowe, bezchmurne południe – jest dla mnie równie oczywista, jak to, że oddycham powietrzem i widzę za pomocą oczu.

Jakbym miał sobie wyobrazić, jakie myśli przychodzą do głowy ludziom zniewolonym „prawdami” o piekle i surowym Bogu, wbijanymi im od niemowlęctwa – myśli typu: „Będę wiecznie odłączony od Boga” albo „Będę doświadczał Jego kary i gniewu” – to w mojej głowie zachodzi to samo, co gdybym miał jeść zupę widelcem albo oddychać uszami. „To jakiś nonsens” – uśmiecham się sam do siebie.

Ale później uświadamiam sobie – kiwając głową z niedowierzaniem – że takie myśli miewałem kiedyś sam, i to przez kilkadziesiąt lat. Przypominam sobie… no tak, jedno z głównych pytań, które wierciły mi się w głowie, brzmiało: „Czy jestem zbawiony?”.

A przecież temat zbawienia jest taki prosty. Skoro taki prosty, dlaczego jednak odmiana religii widzi go inaczej? Bo religia skupia się jedynie na tym, czym jest zbawienie.

Oto niezwykle ważny fakt, jeden z tych, które atomowo poprawiają rozumienie Biblii, ale którego oczywiście nie dowiesz się w kościele. Przez ponad 20 lat chodziłem i się tego nie dowiedziałem. Słowo „zbawienie” w Biblii nigdy nie jest używane w znaczeniu, jakie rozumie dzisiejsza religia – nie jako ratunek przed wieczną karą, piekłem czy czymś podobnym. To po prostu uratowanie – a przed czym, to już trzeba wyczytać z kontekstu. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, sprawdź znaczenie greckiego słowa „sozo” (Strong 4982).

W Dziejach Apostolskich 16:30 strażnik więzienny pyta Pawła: „Co mam czynić, aby być zbawionym?”. Nie ma żadnych szans, by pytał o losy po śmierci, bo Rzymianie w ogóle się tym tematem nie zajmowali. Poza tym 10 sekund wcześniej chciał popełnić samobójstwo! Jezus powiedział mu, by uwierzył, a zbawi siebie i cały dom. To zbawienie jest… przechodnie? Czy można się nim zarazić drogą kropelkową? Oj, chciałbym, aby moja pewność zbawienia taka była…

Moja pewność zbawienia jest tak kosmiczna, że dosłownie powala mnie z nóg. Nie wiem, czy dożyję jutra, i nigdy nie wierzyłem, że można być pewnym czegokolwiek. Teraz pytam samego siebie: skąd ta pewność? Czy ja już wszystko wiem? Wszystko rozumiem?

No, chyba muszę, bo moja szczególna „neuroróżnorodność” (AuDHD) przejawia się m.in. w tym, że ciężko mi przejść do porządku dziennego, jeśli czegoś nie rozumiem. Jeśli w mojej głowie pojawi się pytanie bez odpowiedzi – nie wiem, jak coś działa, jak jest zbudowane, jaki jest skład chemiczny nawet tej głupiej szynki – to nie umiem tego odpuścić. Każdy normalny człowiek (ha, ha!) powie: „Zjedzmy tę szynkę i dajmy sobie siana”, a ja nie potrafię. Będę siedział i zgłębiał temat, aż go zrozumiem.

A tu nagle, w tematach życia wiecznego, Boga, świata, celu istnienia, mam totalny pokój i spokój. Czy skoro mam pokój, oznacza to, że wszystko wiem? Raz, dwa, trzy, cztery – teraz powiem coś, co kilka lat temu by mnie oburzyło: nie wszystko trzeba wiedzieć, aby mieć pokój.

Kilka lat temu niektóre zdania z Biblii mogłyby doprowadzić mnie do szaleństwa. Mówiłem, że w Biblii każda „karteczka” jest na swoim miejscu. Wiele odkryć potwierdza, że jest to najlepiej zachowany tekst spośród wszystkich starożytnych. Niemniej te teksty w pewnym momencie głosiły, że Bóg kazał zabijać ludzi, roztrzaskiwać niemowlęta o skały czy coś podobnego, a potem pojawił się Jezus – obraz tego samego Boga – i powiedział, że nie przyszedł przynieść miecz, lecz pokój, i że przyszedł dawać życie.

Jeśli więc „Biblia powiada”, że Bóg kazał zabijać niewinnych ludzi (piszę „jeśli”, bo może nie tak jest napisane, może to źle przetłumaczone? – choć nie jest), to nawet pod groźbą inkwizycji krzyknę: „To bzdura!”. Kilka lat temu jednak nie mogłem tak powiedzieć. Przyjmijmy, że w jednym miejscu autor księgi włożył Bogu swoje myśli – zdarzyło się. Dla mnie byłaby to nie do przyjęcia sytuacja, bo podważywszy jedną literkę, nie mógłbym być pewien, czy inne też nie powinny być podważone. Dla mojej logiki to było proste: podważając jeden wyraz, czy naprawdę rozumiem wszystkie wielopoziomowe metafory? A jednak – jak to się stało, że mam pewność? Jakim cudem, z moim maniakalnym AuDHD, jestem w stanie mieć jakąkolwiek pewność?

Wyobraź sobie: wczoraj jakiś przyjaciel czy znajomy wszedł do Twojego domu i powiedział: „Ubieraj się, jedziemy!”. Ty pytasz: „Gdzie jedziemy?”, a on na to: „Zobaczysz”. Jeśli bez wahania zgodzisz się i pojedziesz, to zazdroszczę Ci takich relacji z ludźmi. To piękne i rzadkie doświadczenie. Niestety, większość ludzi tak nie postąpi. Największa szansa na to jest wtedy, gdy jesteś małym dzieckiem, a osobą, która mówi, byś się ubrał, jest kochający ojciec lub matka. Dzieci (przynajmniej te wychowane jak dzieci) są ufne i otwarte – dlatego zawsze kochałem pracę z nimi.

Jeśli ufasz tej osobie i wiesz, że Cię kocha, nie musisz znać szczegółów. Wiesz, że nawet jeśli czegoś nie rozumiesz, w końcu się dowiesz – wszystko będzie okej. Kiedy pojąłem, że Bóg mnie kocha, zniknęły wszystkie moje problemy z Biblią. I wszystkie inne – trochę później – też.

W umyśle dziecka rodzic jest niemal wszechmocny, a ja wiem, że mój Ojciec naprawdę jest wszechmocny.

Wcisnął mi Biblię do łapek i kazał ją czytać, kiedy miałem cztery i pół roku (wiem, ciężko w to uwierzyć, mnie też). Gdybym jako dziecko przyjął proste stwierdzenie, że Bóg nas kocha, wszystko byłoby dobrze. Niestety, to nie Bóg dał mi Biblię do ręki – dała mi ją religia, nie pozwalając czytać jej samodzielnie. Opatrzyła ją komentarzami, niestandardowymi nazwami rozdziałów i pokazała, że niemal na każdej stronie Biblia straszy nas jakąś kosmiczną smażalnią trwającą całą wieczność.

I ja, ufne dziecko, uwierzyłem religii. Czterdzieści lat trwało oduczanie się tej wiary. Dlatego tak bardzo nienawidzę religii. Nie ludzi – systemu. Systemu kontroli, który daje niektórym władzę nad umysłami i portfelami innych.

No dobrze, skoro to takie proste – uwierz w prawdziwie kochającego Boga – to dlaczego nie jest to aż tak oczywiste, skoro tyle lat mi to zajęło? Na mojej drodze stało kilka mechanizmow psychologicznych i jedna dodatkowa przeszkoda:

Biblia.

Ale wpierw o mechanizmach 🙂 Zaznacze na zielono – mozna ominac.

 

Skoro to takie piękne i proste, dlaczego dojście do tego stanowiska zajęło mi kilkadziesiąt lat? Tak dokładniej – nie zajęło mi to wiele lat, zajęło mi pewnie jeden dzień. A kilkadziesiąt lat zajęło mi błądzenie w kółko, chodzenie w kółko – jak dosłownie Izrael dookoła Ziemi Obiecanej. Gdyby Bóg wtedy nie wysłał mi anioła, który nauczył mnie czytać Biblię – jakby mnie nigdy na oczy nie widział – to bez wątpienia tkwiłbym w tym wszystkim do dzisiaj. Była w moim umyśle przeszkoda, która nie pozwalała mi tego poznać. Gdyby ta przeszkoda nie została usunięta, miotałbym się do śmierci.

 

W naszym mózgu zachodzi mnóstwo procesów myślowych, nieświadomych – tak naprawdę 90% z nich jest nieświadomych. Jeżeli nauczą nas czegoś w dzieciństwie, to przez ten sam fakt, że zostało to nauczone przed upływem siódmego roku życia, kiedy generalnie kończy się kształtować główne ramy naszego światopoglądu, bardzo ciężko to później zmienić. A dodatkowo zachodzą jeszcze – zwłaszcza w temacie światopoglądu religijnego – takie mechanizmy, jak dysonans poznawczy, efekt potwierdzenia czy konformizm normatywny. Najlepiej chyba to wszystko opisuje pojęcie identity protective cognition, które jest stosunkowo nowym pojęciem i jeszcze nie ma ugruntowanej nazwy polskiej. Chodzi w tym o to, że nasz umysł ma tendencję do filtrowania informacji w sposób, który chroni naszą tożsamość grupową.

 

Kiedy zatem czytamy Biblię i jakieś miejsce wydaje się obalać doktrynę, na której opiera się nasz kościół – kościół, w którym są nasza rodzina, przyjaciele i my sami – wtedy nasz umysł, aby chronić naszą grupową tożsamość i jedność, te informacje po prostu zignoruje.

Nie chciałem jej odrzucić, ale to w niej czytałem o Bogu, który nie miał nic wspólnego z miłością. Miałem tak wbite do głowy pewne rozumienie, że nie potrafiłem się przestawić. Ale kiedy nadszedł mój czas, Bóg zesłał mi anioła, który mną potrząsnął i nauczył mnie czytać Biblię tak, jakbym widział ją po raz pierwszy. Nagle strach zniknął. Biblia stała się logiczna, bez sprzeczności, a Bóg w niej opisywany przestał przypominać sadystycznego potwora.

Osiagnalem pokoj.

Gdybym nie miał rodziny ani bliskich, nie zależałoby mi zbytnio na tym życiu. Ale widać muszę jeszcze coś przeżyć, by kiedyś, przy ognisku z Panem Bogiem, mieć co opowiadać – smażąc kiełbaski nad Jeziorem Ognistym i popijając niebiańskim, bezalkoholowym piwem.

Siedzę sobie, kiwając się sennie nad talerzem zupy. Wtem słyszę otwierające się drzwi. „Fajowo!” – myślę. – „Mam nadzieję, że to Tata!”. Tak, to Tatuś wchodzi do domu! Rzucam się mu na szyję, ściskam, całuję. On podnosi mnie na wysokość kilometra – wielki, silny, ale łagodny. Stawia mnie na ziemi, patrzy wesołymi, brązowymi oczami i mówi: „Ubieraj się, jedziemy!”.

Moje serce podskakuje radośnie, a ja dosłownie skaczę na pół metra. „Gdzie jedziemy?” – pytam, biegnąc po kurtkę. „Zobaczysz” – Tatuś uśmiecha się tajemniczo. Nie chce powiedzieć, ale to nie umniejsza mojej ekstazy i radości. Mój tata może wszystko, potrafi wszystko, a cokolwiek dla mnie robi, jest zawsze wspaniałe. Przecież mnie kocha!

Nieważne, dokąd jadę – ważne, z kim! Jeszcze lepiej, że nie wiem od razu – stopniowe zgadywanie, odkrywanie celu zajmuje mi czas i daje więcej zabawy. Nie wiem, co się będzie działo, gdzie jutro będę, ani czy dożyję jutra. Wiem jednak, że nie udam się tam sam – zabierze mnie Ktoś, kto jest ze mną, przy mnie, we mnie i nie dopuści, by bez Jego wiedzy spadł mi z głowy choćby jeden włos (Mt 10:29).

Religia tłumaczyła mi, czym jest zbawienie.Ważniejsze jest jednak pytanie, kto je oferuje. Jestem pewien zbawienia – nie dlatego, że wszystko wiem, ale dlatego, że wiem, kim jest mój Ojciec, co potrafi i że mnie kocha. Stąd moja pewność zbawienia.

P.S. Na marginesie – ciekawe, że ilość tego, co wiem o celu życia, wszechświecie, Bogu i innych wymiarach, spotęgowała się po osiągnięciu pokoju. Nie była warunkiem, lecz skutkiem. Dziś już to rozumiem – jak twór naszego umysłu mógłby przynieść nam pokój, skoro nie jesteśmy pewni, czy to, co widzimy, to jawa, sen czy halucynacja? Umysł zawsze będzie mniej lub bardziej niespokojny – jego rolą jest szukanie i rozwiązywanie problemów. Źródłem pokoju jest tylko serce, nigdy umysł. Wtedy odkrywasz, że nie ma potrzeby rozwiązywać żadnych problemów, bo one… nie istnieją.

Syn marnotrawny

 Powiedział też: Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada. Podzielił więc majątek między nich.” (Łk 15:11nn)

Kocham biblijną precyzję!

Żadne słowo nie jest w niej  przypadkowe, żadna historia nie jest pozbawiona głębszego znaczenia, ba – nie jednego, ale wielu! Niemal każdy fragment Biblii może być studiowany wielokrotnie i za każdym razem można odkryć coś nowego!

Historie biblijne mają  wiele poziomów – stu ludzi siadających do czytania tych samych stronic biblijnych może odczytać sto różnych przesłań, i żadne z nich nie będzie lepsze ani gorsze od innego.

Poza tymi poziomami, nazwałbym je, „zwykłymi”, istnieją jeszcze poziomy mistyczne, niemożliwe do logicznego wytłumaczenia… no, ale do rzeczy!

Jedną z najbardziej niesamowitych historii biblijnych była dla mnie od zawsze Przypowieść o synu marnotrawnym (POSM).

Co jakiś czas odkrywałem jej nowe „poziomy”. Początkowo rozumiałem tylko tyle, że ta historia pokazuje, iż Bóg wybaczy każdemu człowiekowi, który się do Niego nawróci. Później zrozumiałem, m.in. dzięki jednej z książek – bodajże Johna MacArthura – że jeżeli ojciec z tej opowieści ma być obrazem Boga, to… Bóg kocha nas o wiele mocniej, niż się w kościołach mówi. Przynajmniej w tych kościołach, do których chodziłem.

Ojciec biegnie na spotkanie syna (Łk 15:20b), choć w tamtych czasach publiczne bieganie uważane było za faux pas, i generalnie  biegali tylko niewolnicy!

Tutaj chciałbym jednak skupić się na innych szczegółach – trzech drobnych szczegółach, które pomogły mi odmienić sposób, w jaki widzę Boga.

SZCZEGÓŁ I
„nie potrzebuję twoich przeprosin”

„A syn rzekł do niego: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem. Lecz ojciec rzekł do swoich sług: Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi.” (Łk 15:21n)

Syn przygotował sobie mowę błagalną. Wszyscy możemy się łatwo z tym zidentyfikować, nie raz zapewne układaliśmy w myślach tekst przeprosin w stosunku do kogoś, kogo skrzywdziliśmy.

Jeżeli nawaliliśmy czymś ciężkiego kalibru (a taka jest właśnie opisywana w omawianej przypowieści), proces przeprosin wygląda na ogół tak:

  1. Osoba A krzywdzi osobę B
  2. B obraża się na A
  3. A przeprasza B
  4. B czuje się zbyt zraniona, by wybaczyć, i nie chce słuchać
  5. Po jakimś czasie A powtarza przeprosiny (i czasami punkty 3 do 5 powtarzają się wielokrotnie, nierzadko na przestrzeni lat)
  6. B oficjalnie wybacza A, choć ma jeszcze zadrę w sercu i traktuje relację z rezerwą (to też może trwać lata)
  7. B z serca wybacza A, nie pamięta krzywdy i relacja jest taka sama, jak gdyby A nigdy B nie skrzywdziło (a to się może nigdy nie wydarzyć, niestety)

I tak to wygląda między ludźmi.

Co mnie pewnego dnia uderzyło w POSM to fakt, iż tak naprawdę punkty 2-7 są tu zupełnie pominięte.

„Syn rzekł do niego”… Ojciec w ogóle nie słucha przeprosin. Przerywa synowi. Syn sobie układa przemowę i postanawia na jej zakończenie prosić ojca, by chociaż pozwolił mu pracować dla niego na takich samych zasadach, jak inni pracownicy. Ale ojciec nie daje mu skończyć.

Ne odpowiada, nie słucha, tylko krzyczy do służących „przynieście mu coś do ubrania, jakieś buty!”.

Jego serce wypełnia radość!!!

Religijny Bóg by powiedział „oj, zgrzeszyłeś, teraz będziesz jakiś czas pracować w pocie czoła… dam ci kilka chorób, pocierpisz tu, na ziemi, później jeszcze wsadzę cię na pięć milionów lat do czyśćca, i jak odpracujesz swoje winy, przyjmę cię z powrotem”.

Ale nie.

Boże serce wypełnia radość, kiedy nas widzi, kiedy się do niego zwracamy, cokolwiek byśmy robili! Nie pamięta dawnych problemów!

A grzechów ich oraz ich nieprawości więcej już wspominać nie będę (Hbr 10:17)

SZCZEGÓŁ II
„wszystko moje do ciebie należy” (Łk 15:31)

Nie sądzę, że te słowa, ani zresztą żadne inne słowa w Biblii, pozbawione są głębszego znaczenia!

Dzisiejszą kulturę krajów wyżej cywilizowanych nazwałbym „kulturą braku”. Wmawia się ludziom, że wszystkiego im brakuje. Odpowiedzialne są za to głównie agresywne kampanie reklamowe, bo przecież nikt nie będzie przekonany do zakupu czegoś, jeśli nie wyda mu się, iż tego czegoś nie potrzebuje.

Jeśli czegoś potrzebuję, to znaczy że w tej chwili mi tego brakuje.

Zatraciliśmy chyba zupełnie różnicę znaczenia słów „chcę” i „potrzebuję”.

Potrzebuję samochód, by jeździć do pracy. Nie byle jaki, bo się może zepsuć. Nie taki poobijany czy podrapany, bo sąsiedzi będą się śmiali. Nie najtańszy, bo nie będę mógł nim szpanować. Nie starszy niż 5 lat, bo dzieci się będą mnie wstydzić, gdy je będę odbierać ze szkoły.

A praca jest 5 minut piechotą od domu. Potrzebuję nóg. A samochód – chcę.

Wmawia się nam, że potrzebujemy samochodów, zegarków, markowych ubrań, wakacji w ciepłych krajach, wyszukanych potraw i wszystkiego podstawianego pod nos, byśmy nie musieli w ogóle wstawać z łóżka.

Tę kulturę braku, oprócz reklam, głosi także religia. Kościoły nauczyły się, że najlepiej przyciągną do siebie ludzi, jeśli im wmówią, że brakuje im wielu rzeczy, które Kościoły te rzekomo pomogą nam zdobyć.

Brakuje nam Bożego przebaczenia, Bożej łaski, miłości. Jesteśmy sami wybrakowani, brakuje nam dobrych uczynków, czystego serca, miłości bliźniego.

Bóg ci mówi – to nieprawda. Wszystko, co moje jest, jest i twoje. Jeślibyś czegoś potrzebował, to znaczyłoby to że jestem albo niekochającym Ojcem, albo słabym Ojcem.

A jestem i doskonały i nieskończenie kochający.

Ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym (Rz 8:38n)

 

SZCZEGÓŁ III
jesteś godzien!

„już nie jestem godzien nazywać się twoim synem” (Łk 15:19a)

„będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn…” (Łk 15:23b-24a)

Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina…

Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie…

To dwa fragmenty powtarzane są w różnych językach setki milionów razy w kościołach na całym świecie każdego dnia.

Uczy się ludzi że są wstrętnymi robalami, i że najbardziej logiczną rzeczą jest ich rozdeptanie przez Boga, przy czym Bóg jednak w swojej nieskończonej dobroci postanowił tej części, która spełni dość trudne warunki, nie rozdeptywać.

Bóg Ojciec z POSM jednak jest inny. Nawet nie komentuje słów syna „nie jestem godzien nazywać się twoim synem” – gdyż są takie niedorzeczne – syn jest synem i zawsze będzie godzien nazywać się synem, i nic tego nie zmieni! Prawnie rzecz biorąc nawet na ziemi synostwa nie można się zrzec… można przestać być czyimś mężem lub żoną, można zrzec się obywatelstwa danego kraju, ale nigdy nie przestaję się być dzieckiem swoich rodziców!

Jakże więc doskonały Bóg mógłby przestać nazywać swoje dzieci dziećmi? Jakby mógł odwrócić się od nich, zapomnieć o nich, wrzucić do jakiegoś piekła i męczyć nie słuchając ich próśb o pomoc i ocalenie?

Tylko religijny bożek jest zdolny do takich rzeczy. Ale on nie istnieje.

Bóg, który istnieje, to Bóg którego opowiedział nam Jezus. Bóg, który zsyła deszcz na wszystkich spragnionych niezależnie od ich religii, wykształcenia, koloru skóry czy ilości popełnionych przewinień.

[Bóg] sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych (Mt 5:45b)

***

POSM ma o wiele więcej wątków. Fascynującą jest też między innymi postawa drugiego syna. Do niego też później wychodzi ojciec, choć według tamtejszych zwyczajów było te też zaskakujące. Ale to temat na inny artykuł, a o całej PoSM można napisać wiele książek.

Co zresztą uczyniono.

Bóg jest miłującym Ojcem. Miłość to przeciwieństwo strachu. Bóg jest zatem ostatnią Osobą na świecie, której masz się bać.

Uśmiechnij się! Z Ręki Miłości nie grozi ci nic złego!

Nie grzeszy, kto narodził się z Boga? (1 J 3:9)

 

Jeśli odrzucimy to, co niemożliwe, wówczas to, co zostanie, choćby było nieprawdpopodobne, jest faktem.

To najlepiej przeze mnie pamiętane powiedzenie jednego z ulubionych bohaterów moich dziecięcych lektur, Sherlocka Holmesa.

W życiu na ogół nie jest łatwo stwierdzić, że coś na 100% jest niemożliwe. Powiedzenie to zatem, choćby nie wiem jak genialne było, rzadko ma zastosowanie.

Jeżeli w jakiejś malutkiej kamienicy pewnego dnia zostało popełnione przestępstwo i nikt nie widział – ani kamery nie zarejestrowały – nikogo, kto by tego dnia do niehj wchodził, a obecni w niej by byli jedynie mieszkańcy, może wydać się pewne, że przestępcą jest jeden z nich.

Choćby byli to przemili ludzie o nieposzlakowanych opiniach.

No bo przecież obecność kogoś z zewnątrz była niemożliwa, więc zostali jedynie mieszkańcy, więc choć ich udział w przestępstwie, choć nieprawdopodobny, musi być faktem.

Naprawdę?

Świadkowie mogą z jakiegoś powodu nie mówić prawdy.
Zapis kamer mógł być zmanipulowany.
W domu może być sekretne podziemne wejście.
Przestępstwo mogło być popełnione w innym czasie.
I tak by można dalej wymyślać.

Teksty biblijne na ogół jednak bywają o wiele mniej skomplikowane niż życie! Sprawdźmy, czy dewizę Holmesa dałoby się zastosować do interpretacji jednego z nich!

Każdy, kto narodził się z Boga, nie grzeszy, gdyż trwa w nim nasienie Boże, taki nie może grzeszyć, bo się narodził z Boga. (1J 3:9)

Jest to jeden z najbardziej przerażających dla mnie wersetów. Torturowałem się nim przez kilkadziesiąt lat.

No bo przecież czy moze oznaczać cokolwiek innego niż to, co przeciętnemu chrześcijaninowi od razu przychodzi do głowy?

Grzeszę.

Widać nigdy nie narodziłem się z Boga.

Czeka mnie przyszłość gdzie temperatura smażenia frytek wyda się ochłodą.

Na wieki, wieków.. amen?

Nie, nie „amen”. Raczej „biada mi, o ja nieszczęsny!”

Pierwszy List Jana zawiera jednak też wiele innych wersetów, i niektóre z nich dawały mi nadzieję, że moja sprawa nie jest do końca przegrana!

Przede wszystkim ten:

Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. (1J 1:8)

No więc jak to jest. Wszyscy narodzeni z Boga nie grzeszą… ale my wszyscy mamy grzech… więc żaden z nas nie jest narodzony z Boga?

Istnieje kilka fantastycznych prób wytłumaczenia tej sprzeczności i w niektóre z nich przez jakiś czas wierzyłem. Jedna z najciekawszych teorii głosi, iż w sumie Pierwszy List Jana skierowany jest do chrześcijan… z wyjątkiem jego pierwszego rozdziału, który skierowany jest do niewierzących. Jednym z argumentów jest „wyznawanie grzechów” z wersetu 9, które według tej teorii obowiązywać miało w Starym Testamencie, ale chrześcijan już nie obowiązuje.

Warto przy okazji zastanowić się, dlaczego większość chrześcijańskich Kościołów każe wierzącym codziennie wyznawać Bogu swoje grzechy, skoro po pierwsze 1J 1:9 jest jedynym w NT wersetem, którym można teoretycznie by to podeprzeć, po drugie – sam Bóg tych grzechów nie chce pamiętać (Hbr 10:17).

Jeżeli przebaczenie moich grzechów zależy od ich wyznania to… już po mnie.

Pod koniec dnia zapewne zapomniałem połowy… albo i 99% swoich grzechów.

Poza tym… nawet jakbym je wszystkie na kartce zapisywał… czy jestem ich wszystkich świadomy?

A co jeśli zgrzeszę i umrę zanim zdążę grzech wyznać?

A co, gdyby jakiś dyktator co wieczór klękał i mówił „wyznaję swój grzech – dzisiaj zabiłem dwustu ludzi”.Już ma ten grzeszek wybaczony?

Idea przebaczenia warunkowanego wyznaniem jest absolutną, totalną i niepodważalną  niedorzecznością!

Kolejnym argumentem mającym podeprzeć tę teorię jest pozorne rozgraniczenie „my” i „wy”, przykładowo w wersetach 2 i 3 – „myśmy je widzieli” i „oznajmiamy wam” – jakoby „my” to wierzący, „wy” – niewierzący, jednak reszta rozdziału pierwszego używa wyłącznie zaimka „my” i widać wyraźnie, iż Jan nie czyni rozgraniczenia między jakimiś grupami ludzi, lecz pisze do wszystkich.

Pomysł, iż pierwszy rozdział skierowany jest do kogoś innego niż reszta Listu byłby precedensem i nie ma żadnego uzasadnienia.

Jak więc wyjaśnić sprzeczność między 1J 3:9 a 1J 1:8?

Przyznam, że w czasie pisania tego artykułu zrewidowałem opinię, w którą przez niemało lat wierzyłem.

W Ewangelii Jana 16:7nn Jezus zapowiada przyjście Ducha Świętego, który, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, sprawiedliwości o sądzie. I część teologów powycinało sobie te fragmenty, zestawiło razem i co im z tego wyszło?

O grzechu – bo nie wierzą we Mnie (J 16:9)

Według tej teorii powyższy werset stanowi definicję GRZECHU – nie „grzechów” ale jednego jedynego GRZECHU  – i jest to ten sam grzech, który wspomiany jest w 1J 3:9., i – idąc dalej tym torem – skoro przebaczenie grzechów jest dla wierzących, niewiara jest jedyną przeszkodą,  a więc w 1J 3:9 Jan pisze wyłącznie o braku wiary. Czyli innymi słowy – kto się narodził z Boga wierzy w Niego i nie może przestać.

Żadnej jednak inne miejsce Biblii nie potwierdza takiego rozumowania, a i reszta 1J nie daje żadnej nadziei, iż jest ono poprawne, ponieważ Jan pisze nie tylko nie braku wiary, ale i braku miłości, o miłowaniu tego świata i o przestępowaniu zakonu – i wszystkie te rzeczy opisywane są jako grzech lub grzechy, nie tylko brak wiary.

Jeżeli wyłuskamy z 1 Listu Jana wyłącznie temat grzechu, rysuje się taki obraz:

  • krew Jezusa oczyszcza nas z grzechu, jednocześnie jednak w jakimś sensie „mamy” grzech i grzeszymy (1J 1:7-10)
  • Jan zachęca odbiorców Listu do niegrzeszenia, zapewniając jednak, że Jezus jest ofiarą za grzechy całego świata i dostępujemy przebaczenia grzechów (1J 2:1-2.12)
  • kto trwa w Bogu nie grzeszy, kto grzeszy – nie poznał Boga i jest dzieckiem diabła (1J 3:6-8)
  • kto narodził się z Boga nie jest w stanie grzeszyć (1J 3:9.5:18)
  • istnieją 2 rodzaje grzechów – jedne prowadzą do śmierci, inne nie (1J 5:16nn)

Religijny umysł zajęty jest lękiem i niewiele pyta, ale my kochamy pytania!

  • Co to znaczy „trwać w Bogu”?
  • Co to znaczy „poznać Boga”? Albo „narodzić się z Boga”?
  • Jakie są praktyczne implikacje bycia „dzieckiem diabła”? Pójście do piekła po śmierci czy coś innego? Możliwość wyrośnięcia rogów lub ogona?
  • Co w praktyce oznacza dla mnie, że „krew Jezusa oczyszcza nas z grzechu”? Przestajemy grzeszyć lub grzechy są nam przebaczone? Czy jest to rzecz jednorazowa czy musi być powtarzana? Jeśli powtarzana, jak często?
  • I na litość Boską, czy ktoś może dać mi listę grzechów, które prowadzą do śmierci, a które nie?
  • I o jaką śmierć chodzi? Duchową na ziemi, w sensie braku łączności z Bogiem, czy duchową po śmierci = zsyłka do piekła? A może po prostu chodzi o… śmierć fizyczną, w takim sensie „grzechem ku śmierci” byłby przykładowo czynny alkoholizm?

Postawiłem tu raptem kilka pytań odnoszących się do wyżej cytowanych wersetów ale mógłbym ich postawić wielokrotnie więcej.

A w odniesieniu do całego Listu Jana, mógłbym ich postawić setki.

Takie pytania są podstawową częścią procesu studiowania tekstu biblijnego, i kiedyś podczas jakiegoś studium biblijnego przy kawie i ciastkach bym je po prostu wespół z innymi wierzącymi postawił, odpowiedział i spokojnie poszedł do domu…

…nie uświadamiając sobie, że ten sam fragment na 100 różnych studiach biblijnych doprowadziłby prawdopodobnie do 100 odmiennych odpowiedzi, z których połowa by sobie wzajemnie przeczyła.

Weźmy pierwsze z wyżej postawionych pytań.

Co to znaczy trwać w Bogu?

Jest to niezwykle ważna kwestia! Wszak trwanie w Bogu, zdaniem Jana, gwarantuje nam jakiś rodzaj bezgrzeszności!

Postawię dość śmiałą tezę.

Nie istnieje jednoznaczna odpowiedź na to pytanie.

Możesz na nie odpowiedzieć, ale to będzie po prostu… twoja odpowiedź. Moja będzie inna. Inna będzie odpowiedź nie tylko kogoś należącego do innego Kościoła, ale również twój towarzysz z ławy kościelnej niemal na pewno powie coś innego.

Dla jednych trwanie w Bogu to wiara – też definiowana niemal przez każdego inaczej. Dla innych modlitwa. Definicje, rodzaje modlitwy? Niezliczone. Dla innych trwaniem w Bogu będzie powstrzymywanie się od jakiegoś rodzaju grzechów. A tutaj już ilość możliwych kombinacji przekracza ilość ludzi na świecie.

Nie twierdzę, iż twoje odpowiedzi są gorsze od moich, ale nie twierdzę również, że odpowiedzi kogokolwiek są lepsze od innych.

Przez wiele lat chlubiłem się, że jestem ortodoksyjnym chrześcijaninem… Dzisiaj wiem, że coś takiego nie istnieje. Wyraz „ortodoksja” oznacza z greckiego „słuszna wiara” – ta „słuszna wiara” jest inaczej definiowana nie tylko przez każde wyznanie religijne, ale nawet przez każdy indywidualny ludzki umysł!

Ortodoks z jednego kraju może podzielać mniej niż 50% religijnych zasad ortodoksa z innego. Polski ortodoks z XXI wieku może nie podzielać nawet 25% kogoś z XIX.

Oczywiście spora część tych zasad nie jest, zdaniem wyznających je, kluczowa dla zbawienia, ale część jest.

Można wierzyć w prowadzenie Ducha Świętego przy interpretacji Biblii, ale musimy wtedy albo dojść do wniosku, że Duch każdego prowadzi inaczej, albo że nikt się nie daje Mu prowadzić, bo…

ILE LUDZI, TYLE INTERPRETACJI

Listy nie były przeznaczone do wałkowania ich zdanie po zdaniu, wyraz po wyrazie! A nawet jeśli by były, to byłoby to możliwe tylko 2 tysiące lat temu, kiedy kontekst i język był czymś oczywistym. Dzisiaj trudno znaleźć jedno słowo w Biblii, którego tłumaczenie jest zupełnie oczywiste i niekontrowersyjne. Są fragmenty łatwiejsze, w których kontrowersji nie ma, ale akurat 1J zdecydowanie do nich nie należy.

Istnieje jednak pewna zasada interpretacyjna, co do której zgadzają się generalnie wszystkie Kościoły –

Fragmenty trudniejsze tłumaczymy łatwiejszymi

Czy wierzący grzeszą czy nie? Czy ich zbawienie lub życie wieczne jest zagrożone? Te tematy omawiane są mnóstwo razy w Biblii i to one powinny stanowić podwaliny wiedzy chrześcijan, a nie fragmenty trudne, kontrowersyjne lub niejasne.

Spójrzmy prawdzie w oczy – Pierwszy List Jana jest po prostu niejasny. Nie mamy szansy spytać Jana, co miał na myśli pisząc o dzieciach diabła albo które do grzechy „prowadzą do śmierci”.

Pewne jest natomiast jedno – ani dzieci diabła nie wylądują po śmierci w piekle, ani też grzechy prowadzące do śmierci nie prowadzą nas do piekła.

O „piekle”, zachęcam, przeczytaj w artykułach Piekło – czy to jest logiczne? i Piekło – czy to jest biblijne?,  na razie tylko napiszę tak…

Jeżeli idea wiecznych tortur wydawała ci się pozbawiona miłości… ba, pozbawiona jakiegolwiek sensu… ale potępiałeś się za te heretyckie myśli… proszę, przestań…

… się potępiać…

O piekle nie ma ani słowa w Biblii, nie mówili o nim ani prorocy, ani Jezus, ani apostołowie. To wymyślone przez religijnych liderów narzędzie trzymania na wodzy swoich owieczek.

Ciekawe – w jakim procencie wiele kościołów by opustoszało, gdyby nagle wiara w piekło zniknęła.

List Jana jest miejscami niejasny. Te fragmenty są bardzo jasne:

I nikt nie będzie uczył swojego rodaka
ani nikt swego brata, mówiąc:
Poznaj Pana!
Bo wszyscy Mnie poznają,
od małego aż do wielkiego.
Ponieważ ulituję się nad ich nieprawością
i nie wspomnę więcej na ich grzechy.(Hbr 8:11n)

 

Albowiem On [Chrystus] jest pokojem naszym, On sprawił, że z dwojga jedność powstała, i zburzył w ciele swoim stojącą pośrodku przegrodę z muru nieprzyjaźni, On zniósł zakon przykazań i przepisów, aby czyniąc pokój, stworzyć w sobie samym z dwóch jednego nowego człowieka i pojednać obydwóch z Bogiem w jednym ciele przez krzyż, zniweczywszy na nim nieprzyjaźń; i przyszedłszy, zwiastował pokój wam, którzyście daleko, i pokój tym, którzy są blisko. (Ef 2:14-17)

 

Jeśli odrzucimy to, co niemożliwe, wówczas to, co zostanie, choćby było nieprawdpopodobne, jest faktem.

Niemożliwe jest, że wszyscy grzeszący nie mają nic wspólnego z Bogiem.

Niemożliwe jest, iż wierzący są bezgrzeszni.

Niemożliwe też jest, aby warunkiem przebaczenia grzechów byłoby ich wyznanie Bogu.

Dla ludzi wychowanych religijnie idea, iż Bóg przebacza nam naprawdę wszystko, że naprawdę nie wspomni żadnego grzechu, i że po śmierci przyjmie nas tak, jak stęskniony tato wita ukochane dziecko… no więc idea ta wydaje się nieprawdopodobna.

Jak to, wszystko? Wszystkie grzechy? Naprawdę wszystkie? To niemożliwe!

Nie niemożliwe, tylko nieprawdopodobne dla religijnego umysłu.

Po uwolnieniu od religijnego myślenia zrozumiesz, że to fakt.

I zrozumiesz, że tak naprawdę klasyczna doktryna zbawienia – w której Bóg patrzy na swoje ukochane, wymęczone życiem dzieci i ocenia ich czyny, by później podjąć decyzję o niekończącym ich torturowaniu jest takim idiotyzmem, że nikt, kto nie był wychowany w religii, nie uwierzyłby że ktokolwiek na świecie traktował go poważnie!

Ostatnia edycja – 2 grudnia 2021

Jak zostać świętym?

Bądźcię świętymi, jak Ja jestem święty!

Takie słowa powiedział Bóg do Mojżesza w Księdze Kapłańskiej 19

Nic prostszego, no nie?

Żartujesz chyba – myślisz – przecież to niewykonalne.

Ten tekst mnie kiedyś bardzo prześladował. A właściwie dwa teksty.

Pierwszym jest cytat z Księgi Kapłańskiej, powtarzany też przez apostoła Piotra w 1P 1:16:

„Uświęćcie się więc i bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty. Ja, Pan, Bóg wasz!” (Kpł 20:7, porównaj 1P 1:16)

Drugim natomiast – fragment Kazania na Górze:

Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,48)

 

Jeżeli wpojono ci przekonanie, że „zapłatą za grzech jest śmierć” i religia kazała ci wierzyć, iż oznacza to wieczne smażenie się w piekle, temat grzechu nagle staje się bardzo ważny.

To już nie sprawa życia i śmierci, to sprawa wiecznego szczęścia i wiecznych mąk!

W wielu Kościołach religia naucza, iż „doskonały” i „święty” z powyższych wersetów oznaczają dokładnie to samo. Bezgrzeszny. Nieskalany. Bez ani jednego grzechu.

No i tu jest „drobny” problem.

Skoro religia również nas naucza, że nikt nie jest bez grzechu, a później oświadcza, że zapłatą za grzech jest piekło, czy zatem… wszyscy w nim skończymy?

Przyjrzyjmy się, jak terminy „doskonały” i „święty” używane są w Biblii.

(omiń tekst na zielono jeśli niespecjalnie interesujesz się etymologią 😊)

 „Doskonały” – to przede wszystkim greckie słowo „teleios”, występujące w Nowym Testamencie 19 razy. Językoznawcy biblijni są jednomyślni iż termin ten pochodzi od słowa „telos” które oznacza koniec lub cel, i że relacja między „telos” i „teleios” jest taka sama jak między „koniec” i „zakończony”, przy czym analiza „telos” wykazuje że najczęściej chodzi w nim nie o sam koniec a o to, że został zakończony jakiś proces pomyślnie. „Zwieńczenie” wydaje się lepiej oddawać znaczenie „teleos” niż „koniec”.

Często najszybciej poznamy znaczenie danego słowa gdy zobaczymy, co jest w oryginalnym kontekście jego antytezą.

Każdy, który pije /tylko/ mleko, nieświadom jest nauki sprawiedliwości ponieważ jest niemowlęciem. Przeciwnie, stały pokarm jest właściwy dla dorosłych, którzy przez ćwiczenie mają władze umysłu udoskonalone do rozróżniania dobra i zła. (Hbr 5:13-14).

Teleios tłumaczone jest tu jako „dorosły”, i jego przeciwieństwem jest „niemowlę”.

Jeśli teleios oznaczałoby „doskonały” lub „bezgrzeszny”, oznaczałoby to, że dziecko jest grzeszne, co jest nonsensem.

Z 19 wystąpień tego wyrazu w Nowym Testamencie jedynie w dwóch przypadkach tłumacze wybrali „dorosły” lub „dojrzały”. Widać tylko w tych dwóch fragmentach przetłumaczenie teleios jako doskonały rzucałoby się swoją niedorzecznością zbyt w oko…

Być może kiedyś rozbuduję tę część z myślą o miłośnikach języków biblijnych, na razie postawię tylko śmiałą, jednak moim zdaniem doskonale udowadnialną tezę:

Teleios powninien być niemal wszędzie tłumaczony jako „dojrzały”.

 

A co ze słowem „święty”?

Mamy tutaj sytuację, która dla tłumaczy jest jednocześnie idealna i koszmarna.

Idealna, gdyż w całej Biblii jest tylko jeden wyraz oznaczający „święty” – w Starym Testamencie to hebrajskie „qodesh” – wymawiane tu często niepoprawnie „kadesz”, a w Nowym – greckie „hagios”, z którego to m.in. pochodzi taki termin jak hagiografia. Nie sprawdzałem kilkuset w sumie wystąpień tych słów w Biblii, ale w tych wszystkich, które sprawdziłem, „święty”, tłumaczone było z kadesz albo hagios.

Kadesz i hagios nie pochodzą od innych wyrazów, są same w sobie rdzeniem, są unikalne.

Językowo rzecz ujmując, wyrazy te nie mają w Biblii ani synonimów, ani homonimów. Może z jednym wyjątkiem – o którym za chwilę. Sytuacja bardzo prosta – wydawałoby się – ale – jednak – nie jest nam dane studiować go w żadnym innym kontekście ani porównywać jego innych znaczeń, co zazwyczaj bardzo ułatwia tłumaczenia.

To tak, jakbym stworzył definicję „święty oznacza bycie świętym”.

Wspomniałem przed chwilą o wyjątku – otóż quodesh ma kilka innych wyrazów w swojej rodzinie – jednak używane są bardzo sporadycznie i znaczeniowo niemal są identyczne, z wyjątkiem – haha – jedynego z nich, które właśnie wymawia się kadesz – i oznacza… mężczyznę oddającego się religijnej prostytucji.

Mamy jednak też sporo innych tekstów starożytnych i z nich dowiadujemy się, iż oryginalnie zarówno quodesz jak i hagios oznaczają coś unikalnego, innego, odmiennego od reszty.

Słownik Stronga podaje, iż quodesh (6944) oznacza po prostu oddzielność, inność, zaś hagios (40) to inny, niepodobny.

Okazuje się, że religijna idea świętości i doskonałości nie ma absolunie nic wspólnego z bezgrzesznością.

Święty – to inny od większości.

Większość składa krwawe ofiary z ludzi, wyzyskuje się wzajemnie, morduje.
Bądźcie inni – mówi Jahwe.

Większość chce pokonać Rzymian i sprawić, by to oni stali się niewolnikami; chce płacić pięknym za nadobne.
Bądźcie inni – mówi Jezus.

Gdybym nie urodził się w religijnym domu i nie miał z religią żadnej styczności do, powiedzmy, 30. roku życia, i wtedy jakby mi ktoś powiedział, że istnieje Bóg który żąda od nas, żyjącym na tym – delikatnie mówiąc – niełatwym świecie – doskonałości w każdym czynie i myśli – stwierdziłbym, że to bujda, że nikt nigdy nie wymyśliłby niczego tak popapranego i że nie ma szans, by ktoś wierzył w takie bajki.

A wierzy podobno kilka miliardów ludzi…

Jeśli w Mt 5:48 Jezus mówiłby „Bądźcie więc bez jednego grzechu, jak bez grzechu jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,48), słuchacze już by Mu nie zarzucali herezji, a postradanie zmysłów.

Bóg – bez grzechu? Stawianie obok tych słów nie mieściłoby się w ogóle głowie. To nie ma sensu.

A bezgrzeszny człowiek? Wbrew temu, co dzisiaj uczy religia, dla żydów grzech to nie było jakieś kłamstewko, zerwanie jabłka z cudzej jabłoni, przekleństwo czy też zapomnienie o modlitwie przed jedzeniem. Grzechem było przekroczenie jednego z 613 przykazań Prawa mojżeszowego. Jeśli przekroczenie to było nieumyślne, stosowało się karę w tym Prawie określoną, jeśli zaś umyślne – karą zawsze była śmierć.

I o tym, na marginesie, TYLKO O TYM, wspomina Biblia, gdy czytamy  „zapłatą za grzech jest śmierć”.

Odnosiło się to do śmierci przez ukamienowanie, i stosowano to tylko do żydów (ewentualnie prozelitów, którzy zdecydowali się przejść na judaizm).

Prawo bowiem było częścią Przymierza, i zawarte było one wyłącznie między Izraelem i Bogiem.

Nigdzie w Biblii nie występuje idea ludzkiej bezgrzeszności. Nigdzie też nie ma ani słowa o karze za grzechy po śmierci.

A kiedy przesłanie Chrystusowe zostało do końca objawione… okazało się, że o ogóle żadnej kary już nie trzeba się obawiać.

Kapłani jednak po przemianie w księży lub pastorów pragną wciąż władzy nad duszami… a czym lepiej rządzić ludźmi niż strachem…

Ty jednak nie musisz się bać. Bardziej prawdopodobne jest to, że sam wrzucisz swoje dzieci do ogniska niż to, że zrobi to z nami Bóg!

ostatnia edycja – 25 listopada 2021

Czy pójdę po śmierci do nieba?

Pomimo naszej wspaniałości – wszak stworzeni jesteśmy na Boży obraz – tu, na ziemi, mamy dość jasno postawione granice.

Nikt nie zaprzeczy, że jesteśmy ograniczeni czasem i przestrzenią. Nie potrafimy przenieść się o dzień do tyłu albo w jednej chwili znaleźć się po drugiej stronie oceanu (och, jak bardzo by sie ta umiejętność przydała, zwłaszcza przy obecnych restrykcjach podróżowania, narzuconych przez większość krajów przy pandemii covid-19).

Jezus dobitnie i z humorem przypomniał nam o tych ograniczeniach:

Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia? (Mt 6:27)
Któż z was może troskliwą zapobiegliwością dodać do swojego wzrostu łokieć jeden? (Łk 12:25, BW)

Bardziej dyskusyjne może dla niektórych wydawać się twierdzenie, iż jesteśmy również poważnie ograniczeni umysłowo. „Może inni, ale nie ja” 😺

Zastanówmy się na chwilkę! To zastanowienie przecież nic nie kosztuje, a jeśli nasze „poważne ograniczenia umysłowe” istnieją, i możliwe jest ich pokonanie, najważmiejsze oczywście będzie… uświadomienie sobie ich!

Pomóc w tym może analogia przychodzącego na ten świat dziecka.

Kiedy ledwie zacznie stawiać pierwsze kroki, prędzej czy później usłyszy słowa „nie dotykaj, gorące”.

Załóżmy, że owe dziecko jest bardzo uległe, i nie będzie miało w sobie cienia ochoty na bunt (coś dzisiaj równie często spotykane, co pięciogłowe smoki) i całe życie uda mu się nie dotknąć niczego, co jest gorące.

Kiedy dorośnie, czy ten dorastający człowiek będzie znał znaczenie słowa „gorące”?

Czy potrafimy komuś, kto nigdy niczego gorącego nie dotknął, opisać tak dobrze, co ten termin znaczy, by ta przekazana wiedza równała się doświadczeniu?

Chocbyśmy nie wiem jak się starali, będzie to bardzo niedoskonałe. Osoba, która nigdy się nie oparzyła, może usłyszeć lub przeczytać tony opracowań o oparzeniach, i dowiedzieć się mnóstwa faktów na ten temat, wszakże… bycie gorącym oznacza tylko szybsze drgania atomów w substancji, znana jest też cała fizjologia rekacji skórnej, przewodzenia bodzćów, niesamowicie genialnej współpracy układu współczulnego i przywspółczulnego…

Cała te wiedza jednak nie będzie równała się doświadczeniu. Bez doświadczenia nie mogę powiedzieć, że tak naprawdę wiem, co to znaczy „gorący”.

Niektórych rzeczy po prostu… nie da się poznać bez bezpośredniego doświadczenia (a może… i wszystkich?)

A nie sposób doświadczyć rzeczy, do których się nie ma dostępu.

Jednym z moich marzeń jest doświadczenie „zero G”, czyli stanu w którym nie jest odczuwalna grawitacja. Nie słyszałem aby na powierzchni ziemi komukolwiek udało sie to jednak osiągnąć.

Za niecałe 10 tysięcy dolarów można polecieć samolotem, które lecąc specjalną trajektorią wytworzy „zero G” przez 20-30 sekund.

Sporo czytałem o tym, jak czują sie ludzie w „zego G”, jak zachowuje się nasz organizm, jak operuje się przedmiotami i tak dalej, ale… tak naprawdę niewiele mi to daje. Wciąż nie mam pojęcia, jak to naprawdę jest – być w zero G.

W tym roku jednak dane mi było doświadczenie czegoś choć troszkę kosmicznego… W okresie, kiedy nasza planeta wlatuje w Perseidy, największy rój meteorów, udalo mi się zaplanować urlop i pojechać w miejsce oddalone od wielkich miast, by lepiej widzieć niebo i zobaczyć „spadające gwiazdy”, bo jak do tej pory nigdy żadnen nie było mi dane zobaczyć.

Pełen sukces! I choć bynajmniej tego co widziałem nie nazwałbym „roje” bo przez dwie noce zobaczyłem… nie pamiętam dokładnie ile meteorów, ale to nie była szalone liczba – jednak jeden z nich wyrył się w mojej pamięci tak wyraźnie, jakbym go widział chwilę temu. Widziałem go tak wyraźnie, iż dostrzegłem, jak zamieniał się w płomień, gdy spalał się w atmosferze!

To nie ten płomień jednak był moim „dotknięciem” kosmosu.

Była nim… prędkość.

Każdy z nas widział na niebie samoloty. Te latające naprawdę wysoko są dla nas malutkimi kreseczkami powolutku przesuwającymy się po niebie. Wiele minut może upłynąć, nim przelecą cały widnokrąg, choć lecą naprawdę szybko. Kiedyś zobaczyłem, lecąc na wysokości 10 km, jak przelatuje blisko mnie inny samolot, i ta szybkość mnie już niesamowicie oczarowała, bo na ziemi nigdy nic tak szybkiego nie widziałem.

A leciał najprawdopodobniej z prędkością 800 kilometrów na godzinę. Maksmymalnie 1000.

Meteory zaś… osiągają prędkość 72 kilometrów… na sekundę.To nie 1000, nie 10 tysięcy ani nawet 100 tysięcy kilometrów na godzinę.

To 260 tysięcy kilometrów na godzinę.

I ten wielki meteor, który widziałem, przeleciał cały widnokrąg w sekundę, może półtorej.

To trywialne, jak może ktoś pomyślec, doświadcznie, w moim poczuciu przybliżyło mnie nieco do rozumienia kosmosu. Gdzie tam jeszcze do prawdziwego zrozumienia, wręcz „poczucia”, kosmicznych odległości, wszak najdalsza gwiazda widziana ludzkim okiem leży w odległości „zaledwie” 4 tysięcy lat świetlnych… a światło podrózuje nie tysiąc, nie 260 tysięcy, nie milion kilometrów na godzinę… a ponad miliard.

Choć mam nadzieję doświadczyć za życia „zero G” co do prędkości światła raczej nie łudzę się, że mi się to uda 😺

I tak na marginesie, nie, nie jestem autorem powyższego zdjęcia, i w ogóle to nie zdjęcie, albo inaczej – „zdjęcie na sterydach” – jestem autorem jedynie tego na samej górze, ze znakami STOP 😺

Poniżej jeszcze wkleję inne zdjęcie na sterydach, choć już mojego autorstwa… przedstawia scenę z mojego niedawnego snu… za dużo chyba myślę o meteorach 😺😹

I to właśnie rozumiem pod pojęciem ograniczenia umysłowego. Poznajemy świat zmysłami i do właściwego zrozumienia potrzebujem zaangażowania tych zmysłów – im więcej ich, tym lepiej – jeśli zaś jesteśmy od przedmiotu rozważań oddaleni i nie możemy go doświadczyć, nie możemy go też w pełni zrozumieć.

Możemy wiele faktów poczytać o prędkości światła, ale ponieważ jej nie doświadczyliśmy, tak naprawdę… jej nie znamy.

Jak możemy zatem stwierdzić, że… znamy Boga?

Boga, który z definicji jest większy i potężniejszy od nas w sposób o wiele mniej porównywalny niż prędkość samolotów, meteorów lub światła?

Oczywiście, każdy z nas może mieć doświadczenia, które nas w jakimś stopniu przybliżają do poznania Stwórcy, i proces Jego poznawania może być jak najbardziej autentyczny, ale jaką głupią śmiałością byłoby stwierdzenie, że Boga po prostu się zna?

Pół biedy jeśli tylko zwodzimy samych siebie i żyjemy sobie w buńczucznym przekonaniu, iż znamy Boga – tragedia zaczyna się, jeśli do tego ubzdura się nam że nasze doświadczenie jest lepsze niż doświadczenie kogoś innego, i że możemy z innych szydzić albo chociaż ich pouczać.

Tutaj już jest tylko krok do fanatyzmu. I krucjat.

Tyle.. wstępu 😺😺😺

Nie spróbuję zatem napisać artykułu o tym, jaki jest Bóg, spróbuję jednak napisać o czymś porównywalnie być może dla nas odległym i nieznanym.

Tak się składa, że najczęściej zadawane mi przez czytelników pytania dotyczą właśnie tego, co się z nami stanie po śmierci. Różnie ubierane jest to w słowa, przykładowo „skąd mogę wiedzieć, czy będę zbawiony”, „czy protestanci/ muzułmanie/ katolicy/ ateiści mogą dostać się do nieba” albo „czy wszyscy zabójcy idą do piekła” i tak dalej.

Niemal wszyscy chrześcijanie wierzą, iż człowiek po śmierci może dostać się do jednego z dwóch miejsc – nieba lub piekła. Niektóre denominacje dodają do tego czyściec, jednak jest to tylko miejsce pobytu tymczasowego, więc de facto wciąż pozostają dwie możliwości – niebo lub piekło.

Tak zdaniem większości przedstawia to Biblia.

Co na to jednak logika?

Wszechmocny Bóg stworzył świat jako rodzaj laboratorium, w którym ludzie wsadzani są wbrew własnej woli na ileś tam lat, przy czym lata te, z nielicznymi wyjątkami, są najczęściej mocno zdominowane cierpieniem (nie patrzmy tutaj przy tym na naszych uprzywilejowanych, bnogato urodzonych sąsiadów ale na statystyki, gdzie większość ludzkości świata w tym momencie doświadcza głodu, bezdomności lub uwięzienia), no i po tych niełatwych latach życia… większość trafia do miejsca wiecznych tortur, a resztka – do raju, gdzie wiecznie będą się pławić w nieustannej radości…
… niewiele przejmując się tym, że spora część, a może i wszyscy, z ich rodziny i przyjaciół, cierpią wieczne męki…

😹

Kochani… jak to nie jest największym idiotyzmem, który ktokolwiek kiedykolwiek wymyślił, to doprawdy nie wiem, co nim jest.

Już mniejsza o to, że owe miejsce tortur, piekło, jest takie same dla kogoś, kto zadawał innym cierpienie przez kilkadziesiąt lat życia i dla kogoś, kto żył raptem kilkanaście lat ale „odrzucił Jezusa jako Pana i Zbawiciela” – głównie dlatego, że nie potrafił zaufać przedstawiającym mu ewangelię hipokrytom, którzy zaprzeczali swoją postawą każdemu słowu, które mówili.

Czy Bóg nie mógł stworzyć świata nieco łatwiejszego, bez obozów koncentracyjnych, nowotworów i handlu ludźmi?

Czy Bóg nie mógł uczynić zasad dostania się do „nieba” łatwiejszymi, tak by blisko 100% mogła się tam dostać? Według religii bowiem w Biblii stoi, iż znakomita większość ludzi idzie do piekła (Mt 7:13n).

I wreszcie… jak Bóg może oczekiwać, że będę wiecznie szczęśliwy wiedząc, że moi bliscy cierpią katusze nie do opisania?

Powstało mnóstwo teorii teologicznych, które to wszystko pięknie wyjaśniają, z wielką ilością mądrze brzmiących wielkich słów i cytatów biblijnych.

Podsumuję je wszystkie dwoma słowami.

Chrzanić je.

Obojętność na czyjeś cierpienie ma swoją nazwę.

Psychopatia.

Albo niebo zatem będzie pełne psychopatów, albo te wszystkie teologiczne teorie są nic niewarte.

Kto jednak jest autorem tego nonsensu? Czy Biblia, czy ci, którzy ją interpretują?

I tutaj padnie twierdzenie, które być może przeczytasz pierwszy raz w życiu, ale jeśli cierpliwie poczekasz chwilę, postaram się przekazać dowody, które mogą cię przekonać, że jest prawdziwe.

Biblia nic nie mówi o tym, co dzieje się z człowiekiem po śmierci.

Okej, poprawniej powinienem po wyrazie „Biblia” dodać „niemal”, ale to by zepsuło efekt 😺

Biblia bez wątpienia wspomina kilka razy o „życiu po życiu”, ale na 31 tysięcy znajdujących się tam wersetów, odniesienia do życia pozagrobowego odnajdziemy może w dziesięciu z nich.

Religia zmanipulowała zarówno interepretacją, jak i samymi tłumaczeniami Biblii, aby wyglądało na to, iż z niemal na każdej stronicy biblijnej oczekuje nas obietnica nieba lub groźba piekła, jednak jest to trywialna w udowodnieniu nieprawda.

W czasach biblijnych ludzie niewiele czasu poświęcali rozmyślaniom, co się z nami stanie po śmierci. Może wydac nam się to dziwne, bo dziś większość religii skupia się przede wszystkim na dostaniu się do nieba, jednak realia starożytnego myślenia były inne. Może dlatego, że przeżycie tam kakżdego dnia było o wiele trudniejsze niż dzisiaj? Ludzie skupiali się na tym, co dotyczyło ich w pierwszej kolejności, czyli – na życiu codziennym.

I o nim też jest Biblia.

Jeżeli znasz sporo wersetów, w których autorzy biblijni straszą piekłem lub obiecują życie wieczne, najprawdopodbniej wszystkie one nie mają nic wspólnego z życiem wiecznym, uległeś jedynie bardzo przekonującej religijnej interpretacji.

Więcej na ten temat piszę w artykule O czym jest Biblia?,tutaj może podam tylko jeden prosty przykład takiego wypaczenia interpretacyjnego, aby fragment na siłę odnieść do „życia wiecznego”, a nie doczesnego.

Większość chrześcijan jest przekonanych, iż człowiek ma za życia wybór „nawrócić się” i być zbawionym albo iść do piekła.

Często podczas płomiennych kazań na ten temat cytuje się następujące słowa:

Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie (Łk 13:3b.5)

Popatrzmy jednak na kontekst:

W tym samym czasie przyszli niektórzy i donieśli Mu o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar. Jezus im odpowiedział: Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, że to ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. Albo myślicie, że owych osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloam i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie. (Łk 13:1-5)

 

TAK SAMO. W ten sam sposób.

Piłat zamordował Galilejczyków, nie wrzucił ich do piekła.

Wieża w Siloam pozbawiła osiemnastu ludzi ich życia biologicznego, a nie wiecznego, duchowego.

Jezus zatem w 13 rozdziale Ewangelii Łukasza przestrzega nie przed pójściem do piekła, a przed śmiercią fizyczną. Mówiąc tu zatem o nawróceniu – mówi również o czymś dotyczącym doczesności, nie zaś „zbawczej wiary w ofiarę Chrystusa” bo ówczas ofiara ta nie tylko nie miała jeszcze miejsca, a Jezus nikomu jeszcze o niej nie powiedział. Zaczął o niej mówić dopiero pod koniec swojej misji, więcej o tym piszę w artykule Ofiara na krzyżu.

Na ogół wszystko, czego potrzebujesz, aby dowiedzieć się, o czym naprawdę dany tekst biblijny jest, to zobaczyć jego kontekst. Przeczytać kilka, kilkanaście wersetów przed badanym fragmentem, kilka po, i już… tajemnica rozwikłana. Dobrze jest wziąć więcej niż jedno tłumaczenie, zajrzeć do jakiejś parafrazy, tekstu, tłumaczenia internlinearnego – w Internecie te wszystkie narzędzia są za darmo – i poświęcić fragmentowi kilka, może kilkanaście minut.

Och, ileż scen tego typu pamiętam, gdy po wykonaniu wyżej opsanych czynności siedziałem z autentycznie rozdziawioną szczęką, widząc jakiś werset biblijny tak naprawdę pierwszy raz w życiu, choć widziałem go setki razy… Kiedy to ze zdziwieniem konstatowałem, iż całe życie miałem o nim mylne przeświadczenie…

Zdziwienie czasem ustępowało złości… złości na instytucję, która mnie tyle lat oszukiwała… zaraz jednak następowała radość, radość z posadanej wolności myślenia!

Bynajmniej nie twierdzę, iż moje myślenie jest bezbłędne ani nawet że moja interpretacja Biblii jest na ogół poprawna – wiem jednak przynajmniej, że jeśli się mylę, błąd ten wynika z mojej osobistej pomyłki lub niewiedzy, a nie jest efektem poddania manipulacji!

Jeśli już jestem przy tym temacie, nie sposób nie wspomnieć o…

DUSZY

Otóż, jeśli czytasz Biblię i wydaje ci się, że w którymś miejscu każe ona bać się o swoją duszę, bądź spokojny. W ani jednym miejscu Biblii wyraz „dusza” nie odnosi się do naszej niecielesnej i nieśmiertelnej cząstki. Dusza w Biblii zawsze oznacza ziemskie życie, czyli utracić duszę = umrzeć. Więcej o tym piszę w artykule Dusza – co to naprawdę jest?.

No dobrze, skoro Biblia niemal nic nie mówi o życiu pozagrobowym, to „niemal” oznacza, iż coś jednak mówi. A co mówi?

Te nieliczne biblijne odniesienia do życia wiecznego odnoszą się do konkretnych sytuacji, i są w nich po prostu zdane jest relacja z tego, co się działo. Nikt nie formułuje wtedy jakichś ponadczasowych reguł, nie sposób zatem odnieść sytuacji tych bezpośrednio do naszego życia, nie można też sformułować według nich żadnych teologicznych twierdzeń. Jeśli przykładowo Bóg powiedział Mojżeszowi „idź do faraona”, nie odnosi się to do nikogo innego, nie wolno na tym budować żadnej doktryny.

Niezbyt trudno uwierzyć, że Bóg nie każe nikomu dzisiaj iść do faraona i namawiać, by wypuścił on lud Izraela, a jednak… miliony ludzi obstają przy tym, że Dekalog został dany wszystkim ludziom, choć kontekst nie pozostawia wątpliwości, iż jest częścią przymierza między Bogiem i Izraelem, a nie kimikolwiek innym… więcej o tym w artykule Przykazania – dla kogo i dlaczego.

Adresat przesłania – to podstawa egegezy biblijnej! Kiedy Bóg chce coś powiedzieć wszystkim ludziom, zaznaczy, iż jest to dla wszystkich, jednak kiedy mówi do Mojżesza, to mówi do Mojżesza.

I kiedy Paweł pisze do Tymoteusza, też… pisze do Tymoteusza. Nie do mnie. Jeśli kontekst i dane nam do Boga logiczne myślenie pozwalają nam stwierdzić, że w Liście do tm *znalexc odnosnik) jest podane coś, co można uznać za skierowane do wszystkich ludzi, wtedy to akceptuję. I tylko wtedy!

Religia oczywiście jest bezwzględna i do swioch potrzeb nie cofnie się przed łamaniem zasad egzegezy! Zobrazować to może komiczny przykład:

[Judasz] Rzuciwszy srebrniki ku przybytkowi, oddalił się, potem poszedł Jezus rzekł: Idź, i ty czyń podobnie!

Jest to przykład nierealny i przerysowany, ale pokazuje styl manipulacji używany przez religię. Po pierwsze, wyrwanie z kontekstu, drobne zmiany w tekście (powyższy akapit to hybryda Mt 27:5 i Łk 10:37), zupełne ignorowanie kontekstu i czynienie z jednej, konkretnej sytuacji przykazania dla przyszłych pokoleń. Judasz, owszem, powiesił się, ale sytuacja ta dla nas nie ma absolutnie żadnych konsekwencji!

STARY TESTAMENT

W Starym Testamencie rozmyślań o życu wiecznym praktycznie nie ma i w tym temacie teologowie (wyjątkowo!) nie różnią się wiele w opiniach. Przykazania zostały dane Izraelowi aby „żył szczęśliwie i dostatnio na ziemi” (Wj 20:12) (choć ludowe chrześcijaństwo oczywiście zawsze widzi w przykazaniach drogę do raju bram, nie ma to – zwłaszcza w Starym Testamencie – ani jednego zdania, które mogłoby służyć do obrony tej tezy)

A w których miejscach Stary Testament w ogóle zajmuje się tematem tego, co dzieje sie z człowiekiem po śmierci?

Bóg zapowiada Mojżeszowi jego śmierć słowami „zostaniesz przyłączony do twoich przodków” (Lb 31:2b). To określenie występuje w Starym Testamencie zresztą nie raz. Tak samo opisywana jest przykładowo śmierć Jakuba””

Gdy Jakub wydał te polecenia swoim synom, złożył swe nogi na łożu, wyzionął ducha i został przyłączony do swoich przodków (Rdz 49:33)

Można to odczytywać jako obietnicę ponownej możliwości kontaktowania się ze zmarłymi niegdyś ludżmi, jednak bez opisania najmniejszych szczegółów, jak by to miało wyglądać. Zresztą… być może „przyłączenie do swoich przodków” to po prostu metafora pogrzebu?

Znajdziemy też w Starym Testamencie kilka nie do końca jasnych wyrażeń jak na przykład „nie pozostawisz mojej duszy w grobie” z Ps 16:10 lub wzniosły fragment we wspaniałej, prawdopodobnie najstarszej, spisanej około 1900 roku przed naszą erą, Księdze Hioba:

Lecz ja wiem, że Odkupiciel mój żyje i że jako ostatni nad prochem stanie! Że potem, chociaż moja skóra jest tak poszarpana, uwolniony od swego ciała będę oglądał Boga. (Hi 19:25n)

Te fragmenty brzmią pięknie i inspirująco, niestety – nie nadają się zupełnie do tworzenia teologii. Psalmy czy księga Hioba to tak naprawdę literatura piękna, nie traktaty teologiczne. Tłumaczenie metafor języka Hebrajskiego sprzed kilku tysięcy lat jest zajęciem ogromnie skomplikowanym, czego zresztą najlepszym dowodem jest to, że nie sposób znaleźć jednego akapitu, który wyglądałby identycznie w różnych tłumaczeniach.

No a Nowy Testament?

W stosunkowo niedalekiej przeszłości dzieliłem powszechne przekonanie, iż niemał cały Nowy Testament to jednak wielka przestroga przed wiecznymi mękami w piekle. Przekonanie to jednak nie ma w sobie nawet cienia prawdy.

Zacznę od najtrudniejszego tematu!

Księga Objawienia, Apokalipsa!

Bardzo długo byłem przekonany, iż co jak co, ale Apokalipsa to na 100% omawia kwestie życia wiecznego, końca świata, Sądu Ostatecznego. Moje przekonanie brało się jednak stąd, że nigdy tej Księgi nie czytałem.

To znaczy otwierałem ją, przebiegałem oczami po literkach i składałem z nich wyrazy, ale jej nie czytałem, tylko dopasowywałem ją do interpretacji, którą nauczyła mnie religia.

Gdybym ją bowiem czytał, to po kilku sekundach już bym wiedział, o czym jest.
Poświęćmy zatem kilka sekund na przeczytanie początku Księgi Objawienia:

Objawienie Jezusa Chrystusa, które dał Mu Bóg, aby ukazać swym sługom, co musi stać się niebawem, a On wysławszy swojego anioła oznajmił przez niego za pomocą znaków słudze swojemu Janowi.(Obj 1:1)

Czy możesz przeczytać głośno szesnaste słowo w powyższym wersecie i odpowiedzieć, to te słowo oznacza?

Czy oznacza „za ileś tam tysięcy lat”?

Czy oznacza „po wielu, wielu pokoleniach”?

Jakkolwiek jest trochę miejsc w Biblii, gdzie nie da się – poprzez przepaść językową, czasową i kulturową – stwierdzić bez wątpienia, jak powinno się coś przetłumaczyć, to miejsce nim nie jest.

Grecki wyraz “tachei” jest bardzo prosty, występuje w Biblii 8 razy, i można go tłumaczyć jako wkrótce, niebawem natychmiast, lub nawet – dla podkreślenia wyjątkowo krótkiego upłyniętego czasu – „równocześnie”, co widzimy w tym fragmencie:

Wtem zjawił się anioł Pański i światłość zajaśniała w celi. Trąceniem w bok obudził Piotra i powiedział: Wstań szybko! Równocześnie z rąk [Piotra] opadły kajdany. (Dz 12:7)

Wiele komentarzy biblijnych zupełnie omija to niewygodne „niebawem” zaś te, które go omawiają, albo każą go ignorować (ignorowanie niewygodnych faktów – cecha wspólna wszystkich dyktatur i kultów), albo usiłują wymyśleć coś brzmiącego mądrze.
Ignorującym słowo „niebawem”; uważającym, że jest ono tam przypadkiem, chętnie wskazałbym fragment kilka linijek poniżej:

Błogosławiony, który odczytuje, i którzy słuchają słów Proroctwa, a strzegą tego, co w nim napisane, bo chwila jest bliska. (Obj 1:3)

Chwila jest bliska… czy to też mamy zignorować?

Bardziej dociekliwym czytelnikom religia usiłuje wmówić, że określenie „niebawem” i „chwila jest bliska” odnoszą się tylko do części Księgi Objawienia, podczas gdy większość jej proroctw oczywiście dotyczy końca świata.

I tutaj znów z pomocą przychodzi… sam tekst biblijny.

Na samym końcu Apokalipsy, po opisie tego, co religia każe nam wierzyć że jest opisem końca świata (począwszy od rozdziału 21), znajdziemy te słowa:

I rzekł mi: Te słowa wiarygodne są i prawdziwe, a Pan, Bóg duchów proroków, wysłał swojego anioła, by sługom swoim ukazać, co musi stać się niebawem.(Obj 22:6)

I jest to ten sam wyraz użyty w Obj 1:1. Tachei.

Księga Objawienia sama stwierdza, iż dotyczy nie końca świata, a wydarzeń bliskich czytelnikom, więc czasu przełomu I i II wieku naszej ery.

Przyznam, że uznanie tego faktu było jednym z trudniejszych etapów mojego wychodzenia z religijnego myślenia. Bez problemów przestałem wierzyć, iż czekają nas jeszcze jakieś plagi z rąk miłującego Boga, ale wiara, iż „nowe niebo i nowa ziemia” (Obj 21), gdzie to Bóg „otrze z oczu wszelką łzę”, i gdzie wszystkie problemy znikną, nie odnosi się wcale do mojego „życia wiecznego”, utrzymywała się we mnie wbrew logice jeszcze jakiś czas.

Byłem to tego fragmentu bardzo przywiązany emocjonalnie, a emocje na ogół przyćmiewają logiczne myślenie!

Logika jednak kazała też doczytać resztę Obj 21, i chociaż w Obj 21:4 jest zapewnienie iż „krzyku ani trudu już nie będzie”, kilka wersetów dalej czytamy o jeziorze gorejącym ogniem i siarką, w którym ktoś jednak będzie dręczonym, więc… okej, dziękuję, nie wierzę w niebo psychopatów, gdzie część ludzkości doznaje radości mając gdzieś pozostałych cierpiących katusze.

Cokolwiek miało wydarzyć się w Księdze Objawienia, wydarzyło się niespełna 2000 lat temu.

No ale o czym dokładnie jest Apokalipsa? To pytanie omawiam a artykule Apokalipsa – czy czeka nas zagłada?

Jeśli zatem Księga Objawienia nie mówi nic o naszym życiu wiecznym, piekle czy niebie, co z Ewangeliami i Listami?

Z Listami łatwa sprawa. Ich autorzy skupiają się na dwóch tematach – moralnego życia i poprawności doktryny – i istnieje tylko kilkanaście fragmentów, które – wyrwane z ich kontekstów – używane są przez religię do straszenia. skończeniem w piekle. Część z nich omawiam w innych artykułach na tej witrynie.

Wiele się wyjaśnia, gdy uświadomimy sobie, iż apostołowie, gdy używali słowa „śmierć”, nigdzie nie odnosili się do piekła (mało tego, nawet religii nie udało się w Listach znaleźć żadnego miejsca, które udałoby się odnieść w ogóle do tematu piekła). Kiedy widzimy słowo „śmierć” lub „umierać”, poza nielicznymi fragmentami, w których mówili o rzeczywistej, fizycznej śmierci (prawie wyłącznie mówiąc o śmierci Jezusa), zawsze chodzi o stan niewiedzy ludzkiej, stan oddzielenia od Boga, ale spodowany nie gniewem Bożym, lecz naszą niewiedzą.

Temat śmierci jest spójnie przedstawiany od pierwszych stronic Biblii po ostatnie.

Jeżeli bowiem przestępstwo jednego [Adama] sprowadziło na wszystkich śmierć (…) (Rz 5:15a)

Popatrzmy dokładnie, co Bóg powiedział Adamowi:

ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz. (Rdz 2:17)

Co się stało po tym, gdy Adam i Ewa zjedli zakazany owoc? Fizycznie – nie umarli.

 

Ponieważ nie możemy Bogu zarzucić przesadzania, nie mówiąc już o kłamstwie, widać, iż śmierć w Biblii może oznaczać inny rodzaj śmierci, przykładowo jakiś rodzaj naszej separacji od Boga.

Śmierć ta jest w pewnym sensie spowodowana grzechem, ale nie na tej zasadzie, na której myśli religia – człowiek popełnia grzech i od tej pory Bóg nie może już patrzeć na jego zbrukaną duszę.

Jest to temat na kolejny artykuł, w tej chwili zauważmy tylko, co się stało w Edenie: człowiek zjadł owoc ale nic się w tym momencie nie stało, poza tym że…

Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł. A wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy; spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski. (Rdz 3:6n)

 

Otworzyły się im oczy. To ciekawe! Każdy z nas chce otwarte oczy. Ale co przy okazji się stało? Poznali, że są nadzy. Czy bycie nagim bylo złe? Nie, Bóg stworzył człowieka nagim i potwierdził, że „to było dobre” (Rdz 1:31). Założenie, że bycie nagim jest złe, jest jednym z ludzkich, nie Bożych, wynalazków.

To nie bezpośrednio grzech oddziela nas od Boga. To nasze przeświadczenie. Nauczeni życiem z surowymi zasadami i często bezlitosnymi rodzicami jesteśmy przeświadczeni, że każde przekroczenie jakiejś normy musi spotkać się z karą.
I takim malujemy w umysłach naszych Boga.

A winą tu…

Zostawiona na deser część Biblii, czyli…

Ewangelie

A raczej winne są nie same Ewangelie, o ile oczywiście ich „jedynie słuszna” interpretacja narzucana nam przez religię.

Intepretacja ta głosi, iż Jezus przyszedł na świat aby poinformować ich, że jeśli się nie nawrócą, tzn. Nie zostaną chrześcijanami, to skończą w piekle.

Oto pytania, które dzisiaj nasuwają mi się po usłyszeniu takiej interpretacji natychmiast:

Dlaczego Jezus czekał z tym arcyważnym przesłaniem tyle tysięcy lat?
Dlaczego swoje przesłanie dał ludziom w taki sposób, że spora część świata o nim nie słyszała przez następne półtora tysiąca lat… a i dzisiaj są miejsca, w których wciąż o nim nie słyszeli?

I wreszcie… jeżeli Jezus rzeczywiście przestrzegał przed czymś tak nieporównywalnie ważniejszym od wszystkiego innego, naszym losem w wieczności… dlaczego, na Boga, dlaczego, przesłanie to wydaje się takie zagmatwane, iż każda religia widzi tam coś zupełnie innego?

Istnieje oczywiście uniwersalna odpowiedź religii… znam ją doskonale, bo serwowano mi ją bez liku przez lata.”Kimże jesteś, by zrozumieć Boga, On robi, co chce, nie musisz wszystkiego wiedzieć!”

Nigdy jednak taka odpowiedź nie wydawałaby mi się czymś, co Jezus by ludziom odpowiedział…

Moim zdaniem…

Bóg nie pogniewa się na człowieka za to, że stawia pytania.

Jeżeli już miałby się pogniewać (choć według mnie nie jest to możliwe), to pogniewałby się za to, że nie używamy rozumu, który nam dał.

No dobrze, o czym są zatem Ewangelie?

Rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawida, syna Abrahama. (Mt 1:1)
Początek Ewangelii o Jezusie Chrystusie, Synu Bożym. (Mk 1:1)
Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. (J 1:1)

Pierwsze słowa 3 z 4 Ewangelii od razu zapowiadają, że rzecz będzie o Jezusie. Pierwszy werset Ewangelii Łukasza natomiast nie mówi jeszcze wiele:

Wielu już starało się ułożyć opowiadanie o zdarzeniach, które się dokonały pośród nas, (Łk 1:1)

Ale następne wersy też zmierzają do Jezusa – Anioł Gabriel ukazuje się wpierw Zachariaszowi, zapowiadając narodziny Jana, po czym ukazuje się Marii, zapowiadając narodziny Jezusa.

Ewangelie są o Jezusie, a jaka była Jego misja?

I obchodził Jezus całą Galileę, nauczając w tamtejszych synagogach, głosząc Ewangelię o królestwie i lecząc wszelkie choroby i wszelkie słabości wśród ludu. Mt 4:23
Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię. (Mk 1:14)
Lecz On rzekł do nich: Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym, bo na to zostałem posłany. (Łk 4:43)

Z tych wersetów widać, iż Ewagelie są o Jezusie, a Jezus przyszedł na ziemię, aby głosić o Królestwie.

Przygotowuję osobny artykuł o Ewangeliach, ale temat Królestwa omawiam w artykule Królestwo Boże – jak je odziedziczyć?

W powyższym artykule, oraz w tym nowo przygotowywanym,omówię temat Ewangelii wyczerpująco, także zachęcam do zapoznania się z nimi jeżeli to, co teraz napiszę, okaże się dla ciebie zbyt niewiarygodne.

Panuje równie powszechne co zupełnie nieuzasadnione przeświadczenie, iż królestwo Boże to Niebo, do którego ludzie mają szanse dostać się po śmierci.
W Biblii jednak ani słowa na ten temat nie znajdziemy. Niebo i Królestwo niebieskie nie mają ze sobą absolutnie nic wspólnego.

Królestwo niebieskie jest – albo miało być – na ziemi, a niebo… jest w niebie 😼

Nie znajdziemy w ogóle żadnego odniesienia Królestwa do czegokolwiek po śmierci.

Królestwo ma dwa znaczenia:

Dosłowne – chodzi tu o ziemskie królestwo narodu Izraela, które zostało obiecane po spełnieniu pewnych warunków Izraelowi.

O nie pytali Apostołowie:

Zapytywali Go zebrani: Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela? (Dz 1:6)

Przenośne – jako stan życia wewnętrznego, radość, pokój (odnosniki z Ew. I Pawła)
Początkowo Jezus skupiał się na tym pierwszym – przecież został posłany Izraelowi – jednak Izrael przesłanie Jezusa odrzuca.

 Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest. (Łk 17:21b)
„Bo królestwo Boże to nie sprawa tego, co się je i pije, ale to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym”22 (Rz 14,17)

W Biblii odrzucenie Jezusa jest bardzo wyraźnie opisane, i kontrastowo, wręcz symbolicznie, opis tego znajdziemy powtórzone trzykrotnie.

Wpierw mamy generalne odrzucenie Jezusa, co Izrael przypieczętowuje doprowadzając do śmierci Jezusa.

Później jednak, widzimy jednak światełko nadziei – począwszy od drugiego rodzdziału Dziejów Apostolskich czytamy, jak Piotr i inni apostołowie głoszą o Chrystusie w Jerozolimie i liczba nawróconych idzie w tysiące. Niestety, wciąż jest to niewielki procent ponad półmilionowego miasta.

Ostatecznie występuje Szczepan, który ma dar niesamowitej mądrości i potrafi w kilkunastu zdaniach streścić trzy czwarte Biblii!

Rozdział 7 zawiera jedno z jego przemówień, niestety, ostatnie… Kończy się słowami:

Któregoż z proroków nie prześladowali wasi ojcowie? Pozabijali nawet tych, którzy przepowiadali przyjście Sprawiedliwego. A wyście zdradzili Go teraz i zamordowali. (Dz 7)

Niestety, Szczepan zapowiada rówież swój los.

Szczepan zostaje zamordowany, i wydaje się, że również odrzucona jest Dobra Nowina głoszona przez Chrystusa.

A jednak – jeden z uczestników zamordowania Szczepana, Szaweł, zostaje Pawłem, i po latach napisze coś takiego:

przez objawienie oznajmiona mi została ta tajemnica, jaką pokrótce przedtem opisałem. (Ef 3:3)

„Tajemnica” to jedno z ulubionych wyrażeń Pawła, używa go bardzo często, i podkreśla, że to, co on głosi, nie było wcześniej znane żadnemu człowiekowi, dopiero w tym konkretnym czasie zostało objawione

Z Listów pawłowych wyłania się obraz nieco dziwnej na pierwszy rzut oka historii, mianowicie iż Bóg objawia się Izraelowi i przez tysiąclecia przesłanie nie jest skierowane do nikogo innego! Bóg jak gdyby czeka, aby Izrael Go ostatecznie odrzucił i wtedy dopiero objawia tajemnicę – Bóg kocha wszystkich ludzi. Najwyraźniej omawiane jest to w drugiej części Listu do Rzymian, począwszy od rodziału 9. Tam między innymi jest jeden z częściej cytowanych słów z Biblii:

Nie ma już różnicy między Żydem a Grekiem. Jeden jest bowiem Pan wszystkich. (Rz 10:12)

Nie to jest jednak moim zdaniem największą „zagwózdką” dla większości chrześcijan. O wiele trudniejsze są te słowa Jezusa:

Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela (Mt 15:24)

 

Jezus mówi, że nie został posłany dla wszystkich ludzi?

Czyli, jeżeli nie pochodzę z domu Izraela, Jezus nie został posłany… dla mnie?

Tutaj włos się na głowie jeży i mogę poczuć się pominięty przez Boga… ale to wszystko tylko są…

EMOCJE

Jeśli wydaje ci się, że jesteś racjonalnie myślącą osobą, homo sapiens, to krótko mówiąc – przynajmniej zdaniem większości współczesnych psychologów – mylisz się. Zamiast „człowiek myślący” nasz gatunek powinien być nazwany „człowiek czasami myślący”.

Myślisz, że to nieprawda?

Czy usiadłeś i zastanowiłeś się nad tym kilka minut, czy poszukałeś więcej informacji na ten temat, czy przedyskutowałeś to z innymi, czy po prostu… tak ci się palnęło… „to nieprawda!!!!!!!”

Nie ten wniosek nie był przemyślany! A ile pozostałych twoich wniosków, decyzji i działań było dzisiaj świadomych, przemyślanych?

Jeżeli prowadzisz samochód, czy każde naciśnięcie na pedały czy zmiana biegu są świadome?

Haha, może raz na tysiąc.

Jeśli idziesz, czy świadomie przypominasz sobie aby za każdym razem, gdy postawisz lewą nogę, postawić po niej prawą?

W literaturze psychologicznej często spotyka się z liczbą 5%. Na 100 podejmowanych codziennie decyzji tylko 5 jest świadomych, reszta jest owocem emocji, podświadomości, impulsu, a krótko i dosadnie rzecz ujmując – jest podejmowana bezmyślnie.

Bezmyślnie oczywiście nie znaczy że głupio, wszak to naprzemiennie stawianie lewej i prawej nogi przy chodzeniu wydaje się całkiem sensowny rozwiązaniem,
choć robimy to bezmyślnie.

Tak naprawdę to myślę, że te 5% to mocno zawyżona liczba. Zresztą pojawiają się teorie psychologiczne mówiące że… wszystkie nasze decyzje są podświadome!

Jak się jednak mają te rozważania o psychologii do naszego tematu?

FAKTY KONTRA EMOCJE

Kiedy widzimy FAKT (Jezus mówi – zostałem posłany tylko do owiec z domu Izraela) – lecz jest on niezgodny z tym, co dowiedzieliśmy się w kościele (że Jezus przyszedł do wszystkich ludzi), wtedy… mamy spory problem. Identyfikujemy się bowiem z tym, co głoszone jest w naszym kościele, mamy tam przyjaciół, może i sporą część rodziny, i zaprzeczenie doktrynie mogłoby oznaczać… spory, posądzenia o opętanie szatańskie, może nawet wykluczenie? Utratę bliskich? O nieeeeeeeee!

Oczywiście kiedy ktoś nam wyjeżdża z jakąś herezją, nie myślimy o tym wszystkim świadomie… nie musimy… nasza podświadomość jest szybsza i ma dostęp do większej ilości informacji, niż świadomość, i powoduje u nas reakcję emocjonalną – na ogół gniew – która jeszcze bardziej zawęża umiejętność logicznego myślenia.

Kiedy FAKTY przeczą naszym EMOCJOM…Tym gorzej dla faktów!

Kochani! To, że Jezus przyszedł w pierwszym rzędzie do domu Izraela wcale nie oznacza, że Bóg o nas (nie piszę do ciebie, jeśli należysz do domu Izraela!) , poganach, zapomniał!

Oznacza to po prostu, że… wtedy akurat przyszedł do Żydów!

W DOMU

Dzisiaj rano słuchałem relacji kilkunastu osób , które doświadczyły śmierci klinicznej i wróciły do życia.

Kiedyś nie wierzyłem takim relacjom, lub myślałem, że są efektem jakiegoś zwiedzenia lub opętania, ale kiedy zapoznałem się z ich dziesiątkami, jeśli nie setkami, zauwązyłem, że nie tylko były one bardzo podobne do siebiem ale wielu z nim towarzyszyły wydarzenia dość nieprawdopodobne.. a jednak wiele z nich zostało udowodnionymi.

I uwierzyłem, że relacje te są prawdziwe.

I kiedy dowiedziałem się, jak zmieniają pozytywnie ludziom życie, skonstatowałem, iż na pewno nie są wynikiem pracy diabła. Znika strach przed śmiercią, depresja, gniew i złość do całego świata, pojawia się radość z każdej przeżywanej chwili i chęć pomagania innym. Czy to wygląda na dzieło diabelskie?

Powrót do życia po śmierci klinicznej i pamiętanie ponadnaturalnych wydarzeń z tego czasu wcale nie zdarzają się rzadko, 1 na 10 osób czegoś takiego choć raz w życiu doświadcza. W mojej bliskiej rodzinie miałem 2 takie wydarzenia, jedno z nich miała moja mama… tuż po urodzeniu mnie…

Sporo osób, które opisują swoje doświadczenia śmierci klinicznej mówi, że czują, jakby znaleźli się w domu… prawdziwym domu, gdzie są bezwarunkowo i bezgranicznie kochani. Dom, do którego w 100% należą. Jedna z osób dziś przeze mnie słuchanych powiedziała, że została jakby zanurzono w niesamowitej światłości i że natychmiast poczuła, że tak naprawdę od zawsze w tym świetle była i na zawsze tam będzie.

Wielu „powracających” nagle zaczyna myśleć o tym świecie, o naszym życiu, jako o czymś chwilowym, jak gdybyśmy byli stworzeni kiedyś tam, jako aniołowie lub podobne im istoty, i tutaj na ziemię przychodzimy z wyboru, w konkretnym celu.

Podobnie, jak Jezus.

Czy jest to prawda?

Oceń sam.

Kiedy moje myślenie było zastąpione słuchaniem religii byłem przekonany, że taka wizja jest heretycka. Dzisiaj nie widzę w Biblii nic przeciwko widzeniu nas jako chwilowych gości na ziemi.

Przyznam się teraz do czegoś 😊

Zaczynałem pisać ten artykuł myśląc, że Biblia nie mówi ani słowem o tym, że po śmierci idzie się do Nieba.
Było to moje przekonanie od wielu lat. Usłyszałem to od kogoś, kto wielce uczony był w Biblii i nauce wszelkiej, i cieszył się wielkim poważaniem w kręgach chrześcijańskich w Polsce i nie tylko.
Obawiam się też, że powtarzam tę tezę nie raz w różnych artykułach na tej witrynie…

Trzeba będzie popoprawiać…

Wystarczyło kilka minut szukania by okazało się, że… Biblia mówi bez wątpienia, iż po śmierci idziemy do Nieba. Mało tego. O Niebie najwięcej pisze ten, który powinien nam być najbliższy, apostoł pogan – Paweł.

Paweł informuje nas, że w niebie oczekuje nas dom zrobiony przez Boga (2 Kor 5:1) i tam też oczekuje nas nagroda (Kol 5:1). Co najciekawsze jednak, w Flp 3:20 Paweł pisze, że w niebie jest nasza…

Ojczyzna.

Więc może nie tylko idziemy do nieba, ale z nieba też… przyszliśmy? 😊
Oceńcie sami. A po tym przykładzie widać dobrze, że warto się zawsze zastanowić, czy coś, co mówimy, wynika z naszej własnej wiedzy, czy jest tylko powtarzaniem.

Kolego M.D., który mi 20-kilka lat temu wbiłeś do głowy, że Biblia nic nie mówi o naszym pójściu do nieba – przyczyniłeś się do zwiedzenia mnóstwa… czytających moje poprzednie blogi 😊

Ludzie idą do nieba. Ale którzy?

I czy ja pójdę?

Czy ty?

No i skoro myślisz, że ktoś nie idzie do nieba, więc idzie do piekła…

I nie ma siły, byś się nie zamartwiał myśląc, czy świadomość bycia w tej grupie szczęśliwców nie jest tylko ułudą, bo przecież i demony wierzą, i drżą, i wielu których mówiło „Panie, Panie”, nie wejdzie do Królestwa…

Koniec zmartwień!

Do Królestwa Izraela nie wejdziesz na pewno, za późno na to.

Ale do nieba…

Nie ma takiej możliwości, byś nie poszedł.

Gdyby rodzina Boża była podzielona na dzieci przytulane i odtrącane, i nikt to końca by nie wiedział w której jest grupie…

byłaby to najbardziej patologiczna rodzina na świecie.

W Biblii nikt się nie martwi życiem po śmierci.

Apostołowie ani sam Jezus nie każą modlić się o nasz los po śmierci. Nie każą też ewangelizować rodzinę i sąsiadów aby nie skończyli w wiecznej ciemności.

Nasza ojczyzna jest w niebie. Stamtąd pochodzimy i nie ma takiej mocy, by nas z Bożej rodziny wydziedziczyła.

Bóg jest Ojcem wszystkich, nie tylko tych, którzy powiedzieli magiczną chrześcijańską formułkę albo pokropiono ich wodą w świętym miejscu.

I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym. (Rz 8:39n)