Przez wiele lat chlubiłem się określaniem swojego systemu wierzeń “chrześcijaństwem fundamentalnym”.
Pojęcie fundamentalizmu się dzisiaj źle kojarzy. Media uwielbiają używać je wszędzie tak, gdzie mowa o atakach terrorystycznych, także czasami dla niektórych lepiej brzmiało gdy zamiast “fundamentalistą” określałem się “ortodoksem” choć wyrazy te, aczkolwiek podobne znaczeniowo, nie są identyczne.
Fundamentalizm kładzie nacisk na wierność podstawom czegoś, i fundamentalizm religijny oznaczałby wierność pewnym podstawom wiary, fundamentom. Ortodoksja – z języka greckiego – oznacza dokładnie “dobrą wiarę”. W praktyce, ruchy określające się jako ortodoksyjne poświęcają zazwyczaj więcej uwagi samej doktrynie, czyli zasadom wiary, podczas gdy te uważające się za fundamentalistyczne skupiają się na tym, jak wierzenia mają się przejawiać w codziennym życiu.
Upraszczając – ortodoksi będą się wykłócać o to, które tłumaczenie Biblii jest lepsze, a fundamentaliści o to, czy kobiety powinny nosić spodnie a mężczyźni długie włosy 😺
To oczywiście ogromne uproszczenie i teoretycznie ortodoksja i fundamentalizm oznaczają mniej więcej to samo, chciałem tylko przybliżyć nieco oba terminy i wyjaśnić, iż fundamentalista nie oznacza terrorysty a ortodoks nie oznacza członka Kościoła prawosławnego (prawosławny to wyraz będący dosłownym tłumaczeniem wyrazu “ortodoksyjny”).
Przez wiele lat zatem chlubiłem się swoją ortodoksją… uważałem się za kogoś lepszego, no bo ja trzymałem się zasad, które ustanowił sam Bóg, a inni… nie.
Jednocześnie występowało u mnie ciekawe zjawisko podczas sporów z ateistami lub “innowiercami” – strasznie się denerwowałem. Bywało, że jeden ze znanych mi ateistów wyraził swoją opinię a mnie aż ciemniało w oczach z nerwów.
Po latach poznawania samego siebie dowiedziałem się, że emocje to na ogół sposób, w jaki większa część naszego umysłu – podświadomość – komunikuje się z znami. Mówi nam, że coś jest nie tak.
W moich wierzeniach było wiele logicznych dziur, wiele rzeczy nie miało sensu, ja jednak starałem się o tym nie myśleć, i świetnie się czułem rozmawiając z ludźmi, którzy podzielali moje opinie, ale kiedy ktoś wyrażał jakąś inną – czułem się zagrożony, gdyż nie raz opinia ta była bardziej spójna i logiczna od mojej.
I nagle zrozumiałem.
Ortodoksja jest niemożliwa.
Aby być ortodoksem, należy trzymać się zasad “dobrej wiary” – a problem w tym, że rodzajów wiary wraz ze wszystkimi niuansami dogmatycznymi jest niemal tyle, ile wyznawców.
A to, co w ja wierzyłem, nie było rezultatem mojego poszukiwania Boga, a jedynie tym, co zasłyszałem od kogoś innego.
Tym „kimś innym” początkowo byli rodzice i kościół, do którego zmuszano mnie regularnie uczęszczać, a później różni ludzie, bądź to spotkani bądź to autorzy książek, którzy potrafili mnie przekonać do ich opinii. W każdym przypadku moja potrzeba przynależności do jakiejś grupy – coś wbudowanego w każdego człowieka – sprawiała, iż skupiałem się na powtarzaniu frazesów, zupełnie wyłączając krytyczne myślenie.
Uświadomiłem sobie również, iż moje wierzenia były kształtowane przez moje otoczenie – czy chcemy, czy nie, pierze nam ono mózgi, wmawiając nam gotowe opinie i poglądy.
Ani moi rodzice, ani nikt ze znanych mi ludzi nie zachęcał mnie do odkrywania niczego na nowo. Wręcz przeciwnie. Kiedy uczestniczyłem w grupach studiujących Biblię i miałem inne opinie niż należało mieć, miałem tylko dwie możliwości – albo stanąć okoniem i być może zostać okrzykniętym heretykiem, a może i nawet zostać usuniętym ze wspólnoty, albo… udać sam przed sobą, że to ja się mylę, i zgodzić się z resztą.
Na szczeście chyba w genach mam coś w rodzaju buntownika i powolutku, powolutku jednak się buntowałem, ale zajęło mi to kilkadziesiąt lat, nim naprawdę w dziedzinie religii zacząłem myśleć samodzielnie.
Oczywiście nie jestem w stu procentach w stanie określić, które z moich poglądów nie są gdzieś zasłyszane – przy zalewie informacji ze wszystkich stron dzisiaj naprawdę trudno powiedzieć albo pomyśleć coś zupełnie oryginalnego – niemniej nie utożsamiam się w pełni z żadną filozofią, żadnym nurtem, żadną teorią.
Podkreślę jeszcze raz – ortodoksja jest niemożliwa.
Aby stwierdzić, który zestaw wierzeń jest najlepszy, musielibyśmy przede wszystkim świetnie poznać wszystkie religie świata… co jest zapewne równie wykonalne, co nauczenie się wszystkich obecnie używanych języków obcych 😹
Możemy jak najbadziej mieć zestaw dogmatów, które wydają nam się najbardziej spójne i logiczne, ale musimy pamiętać, iż nie jest to najlepsza na świecie wiara – a jedynie najlepsza dla nas. Nie daje nam ona prawa wynosić się nad innych bo musimy pamiętać, że nasze wierzenia zawdzięczamy w sporej części miejscu, w którym dorastaliśmy.
Możemy debatować, czy lepszy jest Kościół katolicki czy jeden z protestanckich, ale jakbyśmy się urodzili w Egipcie, niemal na pewno naszym jedynym dylematem byłoby to, czy lepiej należeć do szyitów czy sunnitów.
Wiele teorii naukowych można eksperymentalnie sprawdzić, ale wiara nie jest jedną z nich.
Na studiach teologicznych dowiedziałem się, że jestem chrześcijaninem ewangelikalnym wyznającym premilenializm posttrybulacyjny – akurat te poglądy w tym czasie wydawały mi się najsłuszniejsze. Wierzyłem też mocno w tak zwane pochwycenie – pogląd, iż w pewnym momencie Chrystus dosłownie “porwie” swoich ludzi do nieba i na ziemi zostaną wyłącznie ludzie niewierzący. Byłem przekonany, iż tak nauczali Jezus i apostołowie. Brutalna prawda była inna – ten pogląd ukształtował dopiero w XIX wieku niejaki John Nelson Darby, i całość tej doktryny oparta jest na jednym, jedynym zdaniu z 1 Listu do Tesaloniczan.
Przestałem określać się jakimikolwiek terminami, choćby dlatego, że niemal każdy z nich jest inaczej rozumiany przez różnych ludzi. Nawet określenie „chrześcijanin” dla stu losowo wybranych ludzi będzie miało 100 nieco odmiennych definicji.
A zatem moja ortodoksja, moja “dobra wiara” nie była identyczna do tej, którą wyznawali apostołowie!
Jezus i apostołowie zwracali o wiele większą uwagę na to, jak powinno się traktować bliźniego, a nie, w które poszczególne dogmaty wierzymy!
To wszystko przypominaj, dając świadectwo w obliczu Boga, byś nie walczył o same słowa, bo to się na nic nie przyda, /wyjdzie tylko/ na zgubę słuchaczy. (2 Tm 2:14)
Przewodnicy ślepi, którzy przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda! (Mt 23:24)
Gdyby misją Jezusa byłoby stworzenie organizacji w której wszyscy wyznają identyczne dogmaty, spisałby je zapewne w punktach, w sposób jasny i nie pozostający miejsca na wiele interpretacji. Jezus natomiast cytował przykazania prawie wyłącznie wtedy, gdy chciał wykazać że ci, którzy o przykazaniach najgłośniej krzyczą, najmniej je przestrzegają.
Mówił o sobie, że jest Synem Bożym (J 3:18) ale i , Synem Człowieczym (Mt 19:28); powiedział “ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10:30) ale powiedział też, że Ojciec większy jest niż On (J 14:28). Na ogół każdy chrześcijanin stara się jakoś to zrozumieć i nie ma w tym nic złego, złe jest natomiast jeśli nasze zrozumienie postawimy wyżej do innych i nazwiemy ich głupcami lub heretykami.
I na tym niestety się nie kończy, i jak pokazuje historia, różnice doktrynalne doprowadzały do wojen i ludobójstwa.
Może też wyznajesz premilenializm posttrybulacyjny? A może dyspensacyjny? Może uznajesz, że prawdziwy jest postmilenializm?
To świetnie! Oszukujesz się jednak, jeśli uważasz, że na pewno masz rację, a inni się mylą.
Twoje poglądy to twoje poglądy. Wiele z nich, może większość, może się kiedyś zmienić. I co z tego?
Bóg uwielbia heretyków.
Stuprocentowym heretykiem był Jezus – głosił rzeczy odmienne od wszystkich istniejących wtedy ugrupowań religijnych.
Pięknie opisuje to Paweł w 14. rozdziale Listu do Rzymian. Jest to jeden z moich ulubionych fragmentów biblijnych, chociaż bardzo rzadko omawiany jest w kościołach… Pomyśl, dlaczego.
Zakończę kilkoma jego fragmentami.
Kim jesteś ty, co się odważasz sądzić cudzego sługę? (…) niech się każdy trzyma swego przekonania (…) Dlaczego więc ty potępiasz swego brata? Albo dlaczego gardzisz swoim bratem? (…) A swoje własne przekonanie zachowaj dla siebie przed Bogiem. (Rz 14)