Stary Testament? Nowy Testament?

bible

Temat, który zamierzam poruszyć, jest krótki, bardzo konkretny, bardzo powszechnie niezrozumiany ale jednocześnie bardzo istotny do poprawnego rozumienia Biblii.
Biblia – kilkadziesiąt ksiąg spisywanych przez dwa tysiące lat – podzielona jest na dwie części – Stary Testament i Nowy Testament.

Co to oznacza?

Najzabawniejsi dyletanci głoszą, iż Stary Testament skierowany jest do Żydów (tak naprawdę powinienem jednocześnie zacząć ten wyraz dużą literą jak i małą – gdyż chodzi zarówno o religię jak i narodowość – ale nie wiem, jak to zrobić, więc aby nikt się nie obraził, użyłem dużej), a Nowy Testament dla chrześcijan. Istnieją nawet denominacje (choć nieliczne, i głównie sytuacja ta ma miejsce w krajach arabskich), które zupełnie odrzucają Stary Testament jako bądź to nieaktualny – przedawniony – bądź też twierdzą, iż nigdy nie był natchniony (marcjonizm), niemniej to sytuacje marginalne.

Większość chrześcijan uważa (tak przynajmniej głoszą główne teologie protestanckie i katolickie), że zarówno Stary jak i Nowy Testament są natchnione i pożyteczne dla chrześcijan. Zabawne jest jednak to, że każdy rozumie to inaczej.
Weźmy przykładowo przykazanie o przestrzeganiu szabatu. Oryginalnie brzmi ono tak:

Sześć dni będziesz pracować i wykonywać wszystkie twe zajęcia. Dzień zaś siódmy jest szabatem ku czci Pana, Boga twego. Nie możesz przeto w dniu tym wykonywać żadnej pracy ani ty sam, ani syn twój, ani twoja córka, ani twój niewolnik, ani twoja niewolnica, ani twoje bydło, ani cudzoziemiec, który mieszka pośród twych bram. (Wj 20:9-10)

Biblia nazywa niedzielę pierwszym dniem tygodnia, zatem siódmy jest sobotą. I to jedyny szczegół, w którym członkowie wszystkich wyznań się zgadzają. Członkowie kilku denominacji – m.in. Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego – wciąż starają się go dosłownie przestrzegać. Żydzi, oczywiście, też.

menorah
Niektórzy głoszą, że fakt, iż Chrystus zmartchwychwstał w niedzielę, jest dla nas znakiem, iż powinno się święcić właśnie niedzielę. Zależność przyczynowo-skutkowa jest tutaj poza moimi możliwościami poznawczymi. Kościół rzymksokatolicki zaś mówi, iż ma autorytet dokonać zmiany święcenia niedzieli zamiast soboty. No i wreszcie sporo chrześcijań mówi, iż jest to przykazanie Starego Testamentu, i wobec tego – nieaktualne.
Te wszystkie wymienione opinie są łatwe do obalenia. Przykazania Zakonu Mojżesza stanowią całość i albo się je przestrzega, albo nie. Jakiekolwiek zmiany, udoskonalenia, wybiórczość, oznaczają jego nieprzestrzeganie (Jk 2:10). Ale to nie ma i tak dla nas żadnego znaczenia, bo zakon został dany wyłącznie Izraelowi, i wyłącznie na określony czas. I czas ten już minął. Więcej znajdziesz tu.

Gdzie zatem leży prawda?

Pozwolę sobie na trzy niesamowicie szalone twierdzenia:

1. Pierwsza księga Starego Testamentu nie należy do Starego Testamentu.
2. Pierwsza księga Nowego Testamentu nie należy do Nowego Testamentu.
3. Ani Stary, ani Nowy Testament nie są dla chrześcijan.
Nie musisz się ze mną zgadzać. Ja nigdzie się nie upieram, że w ogóle mam rację w czymkolwiek. Proponuję tylko – przeczytaj, co mam na ten temat do powiedzenia, zastanów się, i nie uważaj za argumentu tego, że znaczna większość ludzi w coś wierzy. Większość w pewnych dziedzinach z reguły nie ma racji.

Co oznacza wyraz „testament”? Nie ma nic wspólnego z ostatnią wolą – testament spisany na łożu śmierci i testament biblijny to tylko homonimy bez związku znaczeniowego.

Pochodzi z łaciny – łaciński wyraz testamentum oznacza przymierze. Czyli Biblia podzielona jest na Stare i Nowe Przymierze. A przymierze to układ między co najmniej dwiema stronami, gdzie określone są warunki (choć nie zawsze) i obietnice, które się wypełnią w przypadku spełnienia warunków (lub spełnią się bezwarunkowo).

W dzisiejszym języku Stary i Nowy Testament rozumiane są po prostu jako część Biblii,  i w tym sensie, oczywiście, powyższe trzy punkty są nieprawdziwe, jednak dla potrzeb lepszego zrozumienia zagadnienia, postarajmy się teraz rozróżniać Stary Testament jako część Biblii i Stary Testament jako Stare Przymierze.

Co to jest dokładnie Stare Przymierze?

Przymierzy w Biblii jest kilka:
Przymierze z Adamem (Rdz 1:26-30; 2:16-17; 3:15-19) – Bóg określa ludzką odpowiedzialność za grzech, zapowiada ciężkie życie, ale i zapowiada przyszłe rozwiązanie problemu
Przymierze z Noem (Rdz 9:8-17) – przymierze bezwarunkowe. Bóg obiecuje, że już nigdy więcej nie zniszczy ziemi powodzią.
Przymierze z Abrahamem (Rdz 12:1-3, 6-7; 13:14-17; 15; 17:1-14; 22:15-18) – również przymierze bezwarunkowe. Bóg obiecuje Abrahamowi, że jego potomkowie zostaną wielkim narodem, któremu Bóg będzie wyjątkowo błogosławił i który posiądzie wytyczone ziemie,  a imię Abrahama będzie rozsławione.
Przymierze z Mojżeszem (m.in. Pwt 11) – przymierze warunkowe. Bóg daje człowiekowi Prawo i obiecuje błogosławieństwo – dobrobyt i wolność od nieprzyjaciół – jeśli człowiek będzie go przestrzegał. Jeśli człowiek Prawo to zlekceważy, Bóg zapowiada rozbicie narodu Izraela i niewolę.
Przymierze Palestyńskie (Pwt 30:1-10) – obietnica warunkowa; jeśli Izrael po okresie nieposłuszeństwa wróci do przestrzegania Prawa, Bóg zbierze go na obiecane ziemie i sprawi, iż posłuszeństwo Bogu stanie się doskonałe.
Przymierze z Dawidem (2 Sm 7:8-16) – Bóg obiecuje Dawidowi powodzenie i trwałość jego królestwa oraz narodzenie potomka, od którego Bóg nie cofnie błogosławieństwa.
Nowe Przymierze – termin ten pojawia się po raz pierwszy w Księdze Jeremiasza:

Oto nadchodzą dni – wyrocznia Pana – kiedy zawrę z domem Izraela i z domem judzkim nowe przymierze. (Jer 31:31)

Używa go również Jezus przy ostatniej przed ukrzyżowaniem wieczerzy z uczniami:
Tak samo i kielich po wieczerzy, mówiąc:

Ten kielich to Nowe Przymierze we Krwi mojej, która za was będzie wylana. (Łk 22:20)

Niektóre z tych przymierzy są uzupełnieniem innych – czy można zatem odpowiedzieć, które przymierze jest „Starym Przymierzem”? Można – jest nim przymierze z Mojżeszem.

commandments1

W trzecim rozdziale 2 Listu do Koryntian Paweł pisze, że staliśmy się sługami Nowego Przymierza, i przeciwstawia mu stare, zapisane „literami w kamieniu”:

On też sprawił, żeśmy mogli stać się sługami Nowego Przymierza przymierza nie litery, lecz Ducha; litera bowiem zabija, Duch zaś ożywia. Lecz jeśli posługiwanie śmierci, utrwalone literami w kamieniu, dokonywało się w chwale, tak iż synowie Izraela nie mogli spoglądać na oblicze Mojżesza z powodu jasności jego oblicza, która miała przeminąć, (2 Kor 3:6-7)

Sprawdźmy teraz, w którym momencie historycznym rozpoczyna się Stare Przymierze (Testament), w którym – Nowe, i dokładnie z kim Bóg je zawierał.

Stare Przymierze rozpoczyna się wraz z nadaniem Prawa Mojżeszowi, i opis tego zaczyna się w rozdziale 20. Księgi Wyjścia. Zatem poprzednie 19 rozdziałów tej Księgi, jak również wszystkie wydarzenia opisane w Księdze Rodzaju nie należą do Starego Przymierza – czyli Starego Testamentu.

A kiedy zaczyna się Nowe Przymierze? Tutaj zdania są podzielone, jednak rozbieżność nie jest duża. Jedni uważają, że Jezus ustanawia je w czasie Ostatniej Wieczerzy, inni mówią, że je wtedy tylko zapowiada, a zawarte ono zostaje w momencie śmierci Jezusa. Istnieją też nieliczne nurty teologiczne które mówią, że Nowe Przymierze zaczyna obowiązywać dopiero po wypełnieniu proroct o zniszczeniu Jerozolimy, to jest w roku 70. W każdym razie niewątpliwie nie stało się to nie wcześniej, niż podczas Ostatniej Wieczerzy.

Czyli rzeczywiście ani pierwsza księga Biblii nie należy do Starego Testamentu, ani też pierwsza księga Nowego Testamentu (jako części Biblii) – Ewangelia Mateusza – a przynajmniej znaczna jej większość – z wyjątkiem dwóch ostatnich rozdziałów – nie należy do Nowego Testamentu (w rozumieniu przymierza).

I jeszcze jedno – z kim Nowy i Stary Testament został zawarty? Paweł podsumowuje to krótko w Liście do Rzymian 9:4 – wszystkie przymierza zostały zawarte z Izraelem. O ile raczej nikt nie ma wątpliwości co do Starego Przymierza, to może wydawać się dziwne, że i Nowe Przymierze zostało zawarte z Izraelem. Popatrz jednak:

Lecz On [Jezus] odpowiedział: Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela. (Mt 15:24)

Czy wiesz o tym, że dopiero kilka lat po śmierci Jezusa oferta zbawienia zaczęła być kierowana do ludzi spoza Izraela?

Bóg wybrał Izrael i zawierał z nimi na przestrzeni historii różne przymierza, jednak przymierza nie były, jak na ogół ma to miejsce w przypadku ludzi, charakter eksluzywny („wybieram cię, aby nie wybrać kogoś innego”) ale inkluzywny („wybieram cię, a poprzez ten wybór wszyscy, którzy do ciebie dołączą, będą również wybrani”).

Obrazując to w prosty sposób – mogę porównać tę sytuację do nauczycielki, która ma torebkę cukierków, i zamiast podchodzić do każdego z uczniów osobno, wybiera jednego, i daje mu tę torebkę, aby rozdał cukierki pozostałym.
Zapowiada to już Izajasz:

Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi. (Iz 49:6)

Apostoł Paweł zaś wyjaśnia to ostatecznie w Liście do Rzymian w rozdziałach 9-11. Najkrócej ujmuje to Jezus:

Wy czcicie to, czego nie znacie, my czcimy to, co znamy, ponieważ zbawienie bierze początek od Żydów. (J 4:22)

Boży wybór Izraela nie oznacza „wybieram Izraela i nikt inny nie będzie zbawiony” ale „wybieram Izraela, aby przez niego wszystkie inne narody były zbawione”. Izrael jest, owszem, pierwszy, ale po to, aby być posłańcem dobrej nowiny.
Zatem skoro i Stare i Nowe Przymierze zostało zawarte z Izraelem, nie zostało zawarte z chrześcijanami! I tutaj kończę dowodzenie „trzech niesamowicie szalonych twierdzeń”. Wszystkie punkty okazały się prawdziwe.

Świadomość tych wszystkich faktów jest szalenie istotna i absolutnie niezbędna do poprawnego rozumienia Biblii! Znaczna większość tego, co mówił Jezus, kierowana była tylko do Izraela, natomiast religia dzisiaj każde słowo odnosi do chrześcijan. Co za bzdura! Niemal wszystkie Kościoły popełniają ten błąd (o ile nie wszystkie) i jakoś nikomu nie przeszkadza, iż wielu słów Jezusa nie da się w żaden sensowny sposób odnieść do ludzi żyjących dzisiaj!

jesus-heals-a-blind-man
Jezus nie przyszedł na ziemię w bezpośredni sposób dla mnie i ciebie, tylko dla Żydów, ale po prostu takie jest działanie Boga na przestrzeni historii – wybiera poszczególne narody, poszczególnych ludzi, i tylko im komunikuje swoje przesłanie, zostawiając im misję niesienia Dobrej Nowiny dla innych. To prawda, Izraelowi powierzone zostały tajemnice – wszystkie z wyjątkiem jednej – ale za to właśnie ta ostatnia tajemnica jest najbardziej radosna! I jest skierowana do nas – do pogan!

Jego sługą stałem się według zleconego mi wobec was Bożego włodarstwa: mam wypełnić /posłannictwo głoszenia/ słowa Bożego.  Tajemnica ta, ukryta od wieków i pokoleń, teraz została objawiona Jego świętym, którym Bóg zechciał oznajmić, jak wielkie jest bogactwo chwały tej tajemnicy pośród pogan. (Kol 1:25-27a)

Darmowe zbawienie?

dar

Chlubą niemal każdego chrześcijanina jest wykazywanie, jak to chrześcijaństwo się od wszystkich innych religii różni. Sam kiedyś powtarzałem to do znudzenia!

Jedną z najczęściej przytaczanych cech wyróżniających chrześcijaństwo jest to, że w pozostałych religiach człowiek musi robić różne rzeczy dla Boga i w ten sposób osiągnąć zbawienie, a w chrześcijaństwie to Bóg robi wszystko i zbawienie jest darmowe. Nie trzeba ani w ogóle nie da się na nie zasłużyć.

HA HA HA!

HAHAHA!

To śmiech sarkastyczny. Mam nadzieję, że widać 🙂

Uwaga! Ten tekst nie będzie o zbawieniu jako takim. Nie będę pisał o tym, czym jest zbawienie, czy są jakieś rodzaje zbawienia czy nie; a jedynie o tym, jak w ujęciach różnych Kościołów wygląda fakt, iż zbawienie to jest darmowe.

KOŚCIOŁY TRADYCYJNE

W większości Kościołów tradycyjnych (rzymskokatolickich, prawosławnych i niewielkiej części protestanckich, głównie ewangelickich) naucza się mniej więcej tak – zbawienie jest darem od Boga, ale Bóg dał nam ludziom wiele „środków pomocniczych”. Niemowlę należy ochrzcić, później pierwsza komunia, bierzmowanie, jak najczęstsze przystępowanie do spowiedzi i komunii, a przed śmiercią najlepiej, jak załapiesz się na tzw. namaszczenie chorych (wbrew obiegowym opiniom, nie istnieje coś takiego jak „ostatnie namaszczenie”). Oprócz tego staraj się żyć dobrze, wybaczaj innym, bo inaczej Bóg ci może nie wybaczyć. Módl się regularnie! Kiedy zaś umrzesz, dobrze mieć na wszelki wypadek grono znajomych, którzy będą się modlić o twoje zbawienie. Zanim zaś umrzesz, powinieneś prosić o to zbawienie różnych zmarłych, co do których Kościół stwierdził, że są święci, i są też w stanie wysłuchać jednocześnie wszystkich modlących się do nich ludzi.

Kiedy to wszystko zrobisz, masz dość duże szanse na niebo, choć oczywiście pewności mieć nie możesz, bo zbawienie jest zależne od wyroku Bożego. Przy czym nie można, oczywiście, zapomnieć, że zbawienie to jest darem, i przejawem łaski Bożej.

I tak mniej więcej wierzy mnóstwo członków tradycyjnych Kościołów. Może nie większość, bo – zwłaszcza ostatnio, odkąd globalny przepływ informacji jest banalnie prosty – coraz mniej ludzi daje się ogłupiać, że prawda ich Kościoła to jedyna i najlepsza prawda na świecie. Niemniej miliony ludzi wciąż tak wierzą. I najsmutniejsze jest to, że mnóstwo z nich to ludzie szczerzy, chcący żyć dobrym życiem, lecz otumaniono ich i zastraszono wmawiając, iż religia jest głosem Boga. I zamiast Boga, którego chce się kochać i czcić mają obraz Boga, którego przede wszystkim trzeba się bać.

Dzisiaj jeszcze nie jest tak najgorzej… w dawniejszych czasach – zwłaszcza w okresie patrystycznym chrześcijaństwa (do XVII wieku) dość powszechny był pogląd, że tylko ekstremalna asceza jako tako da coś bliskiego gwarancji wstępu do nieba, i wielu ludzi się biczowało, głodziło lub torturowało na inne sposoby, byle by „dostąpić zbawienia”, jednocześnie głosząc miłosiernego i łaskawego Boga, który darmo oferuje zbawienie. Vide: Szymon Słupnik.

szymon slupnik

PROTESTANTYZM

Kościoły protestanckie mają co prawda o wiele mniej zasad, co te tradycyjne, co nie oznacza jednak, że zasady te są łatwiejsze. Ilość zasad lub ich prostota nie musi determinować ich trudności. Mogę komuś nakazać przeskoczyć wysokie drzewo, co jest prostym nakazem, ale nie do końca łatwym – delikatnie mówiąc – chyba, że się by było na jakiejś planecie kilkukrotnie mniejszej od Ziemi.

Zdecydowanie najbardziej szkodliwą i niszczącą dla ludzi jest doktryna zwana po angielsku „Lordship Salvation„. Nie spotkałem się z polską nazwą owej nauki, jednak – nawet bez szczególnej nazwy – mnóstwo chrześcijan w Polsce ją wyznaje. Lordship Salvation mniej więcej oznacza „Zbawienie tylko dla tych, co uznali Jezusa za Pana swojego życia” – czyli nie jest zbawiony ten, który nie odwróci się z całych sił od wszystkich swoich grzechów i nie uczyni Jezus Panem swego życia.

Rzecz można ująć bardzo krótko – Biblia nic o takiej doktrynie nie mówi. Apostoł Paweł pisał do Koryntian korzystających z usług prostytutek, upijających się na wspólnych spotkaniach (nabożeństwach, jak kto woli) i kłócących się o byle co, i nie straszył ich nigdzie, że najwyraźniej nie uczynili Jezusa Panem tych dziedzin, i że nie będą zbawieni!

Doktryna ta także urąga logice. Nie urągałaby tylko wtedy, gdyby ktoś był praktycznie bezgrzeszny. Jeżeli znasz kogoś, kto wyznaję doktrynę podobną do LS (Lordship Salvation), zauważ, czy jego życie cechuje radość? Czy ma pokój w sercu? Czy raczej nie ma pokoju w ogóle; ma za to zupełny brak poczucia bezpieczeństwa, przez co z zazdrości pała gniewem w stosunku do wszystkich, którzy wierzą w bardziej miłosiernego Boga, niż on?

Możesz wtedy z przekąsem takiej osobie napomknąć, że niepokój i kłótnie to grzech, a więc w tych dziedzinach najwyraźniej Jezusa Panem nie uznała, wobec tego powinna się zastanowić, czy jest zbawiona…

Pomyśl – osoby wyznające LS muszą być wiecznie niespokojne, gdyż wciąż zastanawiają się, czy jakiś problem w ich życiu nie pokaże, że nie są zbawieni. Wielu nigdy się do tego nie przyzna, mówiąc, że są absolutnie pewni, że Jezus ma kontrolę nad całym ich życiem. Sugeruję, by z takimi superświętymi nie rozmawiać, bo jeszcze przez samą swoją obecność zbrukasz ich swoją grzesznością…

smiley with halo

LS doprowadzi każdego do stanu pełnego zgorzknienia, totalnego skupienia się na uczynkach – i nieustannego porównywania się do innych, myśląc, czy nie są lepsi od nas; czy nasze braki przy ich wspaniałości nie pokazują, że to oni są zbawieni, a my nie.

Wiele Kościołów podchodzi do tego mniej radykalnie, mówiąc tylko, że dowodem (nie powodem) zbawienia jest przemienione życie. Problem w tym, że choć każdy ma swoją definicję przemienionego życia, Biblia jej… nie ma. Czy jeśli ktoś przestanie pić na umór, ale wciąż przeklina, ma przemienione życie? Czy ograniczenie codziennego cudzołóstwa do dwóch razy w miesiącu nie brzmi jak przemienione życie? Albo przejście z twardych narkotyków na miękkie?

Wiele wyznań chrześcijańskich wprowadziło jeszcze inne „warunki darmowego zbawienia”. Może to być chrzest, może to być posiadanie umiejętności „mówienia językami”, abstynencja od alkoholu lub innych używek… lista jest długa. Wszyscy trąbią przy tym o „darze zbawienia” – tymczasem takie zbawienie, zarówno w ujęciu katolickim jak i protestanckim, jest dla mnie takim samym „darem” jak wypłata, którą otrzymuję od swojego pracodawcy.

Zanim przejdę do najważniejszego „warunku darmowego zbawienia”, podsumuję to, co napisałem dotychczas.

Niemal wszystkie chrześcijańskie Kościoły głoszą całkowicie nielogiczną teologię „darmowego” zbawienia, na które trzeba naprawdę solidnie pracować, wciąż nie mając przy tym pewności, czy odniosło się w tym sukces! Mówienie o darmowym zbawieniu jest bezsensem, jeśli zbawienie to uwarunkowane jest czymkolwiek!

Jeżeli powiem „jeśli kiwniesz palcem, to dostaniesz milion złotych”, jakkolwiek by się to wydawało dziwne, milion złotych jednak nie będzie darmowy. Będzie zapłatą za kiwnięcie palcem. Nieproporocjonalnie wielką, ale zapłatą.

Jeśli zatem Kościoły chciałyby zachować spójność i logikę w swojej doktrynie, albo powinny przestać głosić darmowe zbawienie, albo wyeliminować warunki zbawienia.

Ale nie to jest w tym wszystkim najlepsze.

Jest jeszcze jeden warunek „darmowego” zbawienia.

WIARA.

I temu tematowi będę chciał kiedyś poświęcić osobny artykuł, jako że wyrazy „wiara” i „zbawienie” występują obok siebie w Biblii stosunkowo często, i nawet lekkie dotknięcie tematu w tym artykule byłoby jego spłyceniem.

Rozumu i logiki jednak i w wypadku tego zagadnienia nie wolno nam odłożyć na półkę. Nie można jednocześnie utrzymywać, że „jeśli się uwierzy, będzie się zbawionym” i nazywać zbawienia darmowym!

Ktoś może powiedzieć, że czepiam się szczegółów, czepiam się słówek… Czy to jest SZCZEGÓŁ, że w głównych doktrynach kościelnych brak jest logiki?

Oczywiście, Bóg często wybiera to, co głupie w oczach tego świata, jako mądre, ale nie o logikę tu chodzi! Żydzi oczekiwali Chrystusa, który pokona ich przeciwników, a ich samych uczyni ludem panującym. Czyż nie logicznym byłoby oczekiwać Chrystusa – supermena, z bronią i umiejętnościami do walki, który po prostu wytraciłby wszystkich nie chcących się podporządkować? Nie, to byłoby logiczne tylko, gdyby założenie „siła zwycięża” było prawdziwe. Ale to nie siła, a miłość zwycięża, i logika Żydów zawiodła, gdyż była oparta na fałszywych przesłankach. Prawdziwa logika, jak matematyka, jest niezmienna.

Istnieje również pogląd mówiący, że doktryny nie są łatwe do zrozumienia, gdyż zawierają element wiedzy ponadnaturalnej, i ludzki rozum i logika ich nie są w stanie pojąć. Lecz, jeżeli doktryny muszą być nielogiczne, to… po co w ogóle je formułować? Jeżeli logika nie jest kluczem do zrozumienia doktryn, co jest? Objawienie Ducha Świętego? Któż w takim razie sprawdzi, czy ktoś je naprawdę ma, czy nie?

Wcale nie przeczę temu, że objawienie Boże niezbędne jest do zrozumienia pewnych rzeczy, ale w żadnym momencie objawienie to nie może urągać logice, gdyż rozum nam nie tylko jest przez Boga dany, ale i jego użycie jest zachęcane w Biblii bardzo często.

Mnie też kiedyś wydawało się, iż zadawanie zbyt wielu pytań i kwestionowanie „prawd wiary” jest obrazą Boga. Dzisiaj wydaje mi się, iż gdyby Bóg się na nas obrażał (co nie sądzę, iż ma kiedykolwiek miejsce), obrażałby się nie za pytania – nawet te w stylu „czy Bóg naprawdę istnieje” – obrażałby się za bezkrytyczne przyjmowanie wierzeń od innych i nieużywanie rozumu, który nam dał.

Zastanów się – jeśli twój Kościół głosi darmowe zbawienie, a później dodaje do niego warunki, przeczy sam sobie. Jeżeli zaś czyni to w kluczowej przecież kwestii – zbawienia- to jaką masz gwarancję, że nie przeczy sobie również w wielu innych?

Nie, nie nawołuję do porzucenia swojego Kościoła, nie zakładam też swojego… Apeluję jedynie do używania swojego rozumu. Mądrzy tego świata używają błyskotliwie swojego rozumu w różnych dziedzinach, a na ogół wyłączają go zupełnie w kwestiach religii. Ty tak nie musisz. Oczywiście, wszyscy są omylni, i nie możesz liczyć na to, że znajdziesz wspólnotę doskonałą i bezbłędną, jednak warto zastanawiać się nad doktryną Twojego Kościoła! Zwłaszcza wtedy, jeśli nie daje ci ona pokoju w sercu.

Niech też pokój Chrystusowy włada w waszych sercach (Kolosan 3:15)

mother-love-her-baby

Ostatnia edycja – 23 lipca 2018.

Jakuba 2 – Czy wiara bez uczynków może zbawić?

Człowiek ma zadziwiającą umiejętność bycia ślepym i głuchym na nauki, które sam głosi.

Jedną z pierwszych podstaw teologii biblijnej, które poznaje każdy adept teologii, jest zasada kontekstowości. Biblia nie jest stosem niczym nie powiązanych zdań i zawsze każdy fragment należy rozpatrywać w kontekście. Zarówno w kontekście bezpośrednim – czyli kilka, kilkanaście zdań przed i po rozważanym tekście, oraz w kontekście pośrednim – czyli w harmonii z resztą Biblii.

Oderwijmy się na chwilę od teologii 🙂 Przeczytaj, proszę, poniższy tekst.

zupa_ogorkowa

Wczoraj nabrałem ochoty na zupę ogórkową, pojechałem więc do sklepu. Kupiłem kiszone ogórki i jakieś mięso. Wróciłem do domu, wstawiłem wodę w największym garnku, jaki mam, zagotowałem, wrzuciłem mięso. Gotowałem je tak z godzinę i 20 minut. Nie wiem, jak to się stało, ale zgubiłem gdzieś ogórki. Niestety, musiałem wsiąść w samochód i jechać ponownie do sklepu.

Nic ciekawego, prawda?

Wyobraź sobie teraz, iż pan Iksiński pokazuje Ci powyższy tekst i usiłuje wmówić, iż jest on o czymś zupełnie innym, niż gotowanie zupy. Że jest on o silnikach okrętowych.

Wniosek pana Iksińskiego po przeczytaniu powyższego tekstu jest następujący:

Moce największych spalinowych silników okrętowych sięgają 80 megawatów.

ship engine

Pytasz go, jak doszedł do od zupy ogórkowej do silników okrętowych, a on na to: –
No, co  w tym dziwnego? W tekście występuje wyraz „największy”, Narrator poza tym wsiadł w samochód, który ma silnik. No i godzina 20 minut – nie rozumiesz? Godzina = 60 minut. 60 + 20 = 80. Kojarzysz z 80 megawatami?

Taki poziom argumentacji odpowiada niestety poziomowi większości współczesnej teologii. Teologowie przyzwyczaili się do wielu tradycyjnych interpretacji i powtarzają je z uporem godnym lepszej sprawy, absolutnie ignorując kontekst!

Apeluję w tej chwili do ciebie – pokaż mi werset w Biblii, który Cię niepokoi. Pokaż, które słowa sprawiają, że boisz się Boga, boisz się kary, boisz się Jego gniewu, a ja bez żadnego problemu wykażę, że ten fragment rozumiany w taki sposób, w jaki go rozumiesz dzisiaj, ma tyle wspólnego z Biblią, co zupa ogórkowa z silnikami okrętowymi.

Czytanie akapitami

Gdy dzisiaj słyszymy wyraz 'list’, mamy na ogół na myśli e-mail. Emaile często bywają bezładne, podobne do mowy potocznej. W mowie potocznej zdarza nam się nagle coś wtrącić, bo właśnie przyszło nam to do głowy, ale w przypadku listu tradycyjnego coś takiego nie pojawia się prawie nigdy, bo chcemy być dobrze zrozumiani; a jeśli już wtrącamy coś na inny temat niż kontekst, wyraźnie to zaznaczamy. Staramy się i bardzo uważamy, bo ani nie mamy ochoty wysyłać pokreślonych kartek, ani nie uśmiecha nam się przepisywać wszystkiego od nowa. Dzisiaj co prawda koszt nowej kartki papieru już raczej nie jest zauważalny (chyba że korzystamy z jakiejś nieziemsko snobistycznej papeterii), nie wolno nam jednak zapominać, iż w czasach pisania Listów koszt zarówno papirusu jak i pergaminu był znaczący.

Z tego to powodu teologia uczy tzw. czytania akapitami i w pierwszym rzędzie odnosi tę zasadę do Listów Apostolskich. (niektórzy teologowie stotują ją wyłącznie do nich). Zasada ta mówi, że nie wolno formułować żadnego wniosku na podstawie żadnego wersetu z Listów, jeżeli akapit, w którym występuje, jest na inny temat. Jeżeli przykładowo Paweł pisze w danym akapicie o odwiedzinach w Rzymie, nie wolno na podstawie żadnego wersetu z tego akapitu formułować żadnych innych nauk, na przykład o zbawieniu, o zasadach życia we wspólnocie i tak dalej.

Innymi słowy – jeden akapit = jedna nauka. Nie więcej.

paragraph

Zasada czytania akapitami opiera się na dwóch faktach:

1) Wstawianie zdań wyrwanych z kontekstu jest wysoce nieprawdopodobne (o czym mówi powyższa argumentacja)
2) Bariery językowe i kulturowe po 2000 latach są na tyle poważne, iż nawet gdyby Listy zawierały jakieś wyrwane z kontekstu wyrażenia, bezdyskusyjne odczytanie ich byłoby niemożliwe.

W praktyce zasadę tę stosujemy następująco – jeżeli chcemy się dowiedzieć, co któryś z Apostołów pisał  o małżeństwie, szukamy całego akapitu na ten temat. Ignorujemy wszystkie pojedyncze wersety, które – jak nam się wydają – mogą coś dodać do tematu.

Poprzez akapit raczej nie rozumiem drukowanego akapitu, który mamy w naszym wydaniu Biblii, ale logiczną część Listu; chociaż już lepiej uważać na te drukowane niż na żadne.

Wróćmy do tytułowego 2. rozdziału Listu Jakuba.

Przez wiele lat wierzyłem, że jest to jeden z najtrudniejszych fragmentów Biblii. Nie wymyśliłem tego sam; powtarzałem to po sporej licznie teologów. Sam Luter nie rozumiał, o co Jakubowi chodziło, nazwał ten List „słomianą wiarą” i stwierdził, że w ogóle nie powinien być w kanonie Nowego Testamentu.

martinluter

Część współczesnych liberalnych teologów uważa, że w pierwszym wieku istniały dwa nurty chrześcijaństwa, pierwszy z nich – reprezentowany przez apostoła Pawła, twierdził, iż człowiek bywa „zbawiony” – potocznie „idzie do nieba” {{1}} [[1]] używam cudzysłowia w obu wyrażeniach, bo oba są używane na ogół w sposób nieprecyzyjny i daleki od generalnego przesłania Biblii [[1]] na podstawie samej wiary. Drugi nurt – reprezentowy m.in. przez Jakuba – miał głosić, że do „zbawienia” potrzebne są zarówno wiara, jak i uczynki.

No i jak się nie zgodzić, jeśli zobaczymy obok siebie te dwie wypowiedzi – Pawła i Jakuba?

 Uważamy bowiem, że człowiek bywa usprawiedliwiony przez wiarę, niezależnie od uczynków zakonu. (Rzymian 3:28)

Widzicie, że człowiek bywa usprawiedliwiony z uczynków, a nie jedynie z wiary. (Jakuba 2:24)

Czy rzeczywiście Jakub i Paweł się ze sobą… kłócą?

klotnia

Jeśli tak, to całą teologię biblijną możemy uznać za nic nie wartą. Jeżeli Biblia zawiera jedynie luźne pomysły różnych ludzi, i nie ma w tym wszystkim natchnienia Bożego… to nie ma sposobu sprawdzić, które z tych poglądów są prawdziwe, które nie. Pozostaje nam zostać agnostykami.

Jeśli Bóg natomiast nie chciał, abyśmy zostali agnostykami, musiał przy Biblii czuwać, aby doktryna nie została znieszktałcona. Wierzę zatem, iż Biblia jest całkowicie spójna. Jakub zatem nie może przeczyć Pawłowi.

Rozwiązaniem tego „arcytrudnego tekstu” (który wcale trudny nie jest) jest zastosowanie zasady kontekstowości, o której wyżej wspomniałem. Zasada ta pozwoliłaby mi zrozumieć 2. rozdział Listu Jakuba pewnie ze 20 lat wcześniej.

Tradycyjne tłumaczenie omawianego rozdziału wnioskuje, iż Jakub przestrzega wiernych, iż każdy, w którego życiu nie widać konkretnych owoców nawrócenia, zbawiony nie jest, i czeka go wieczne potępienie.

Jaki jednak w tym sens, jeśli nigdzie nikt wyraźnie nie określa, jakie te owoce mają być? Wszystkie Kościoły głoszą, iż każdy człowiek jest daleki od doskonałości i wciąż grzeszy, a granica grzeszenia zbawionego człowieka i niezbawionego człowieka jest inna gdzie nie popatrzysz. W Polsce wielu chrześcijan uważa ludzi palących papierosy za niezbawionych. Trzeba było zobaczyć miny członków jednego kościoła baptystycznego, gdy zaproszeni baptyści z Irlandii po nabożeństwie odpalali jeden od drugiego!

Koniec końcem nikt do końca nie wie, czy jest zbawiony czy nie, a religia na tym ubija świetny interes, bo gdy wierni żyją w strachu, kasa kościelna pusta raczej nie będzie.

Jak religia tłumaczy drugi rozdział Listu Jakuba?

Cóż to pomoże, bracia moi, jeśli ktoś mówi, że ma wiarę, a nie ma uczynków? Czy wiara może go zbawić? (Jakuba 2:14)

Tłumaczenie religii: Jakub rozpoczyna udowadnianie, że na podstawie samej wiary nikt nie może być zbawiony.

Ty wierzysz, że Bóg jest jeden? Dobrze czynisz; demony również wierzą i drżą. (Jakuba 2:19)

Tłumaczenie religii: Nawet diabeł ma wiarę w Boga, a mimo wszystko zbawiony nie będzie.

Czyż Abraham, praojciec nasz, nie został usprawiedliwiony z uczynków, gdy ofiarował na ołtarzu Izaaka, syna swego? (Jakuba 2:21)

Abraham poszedłby do piekła, gdyby Izaaka nie ofiarował? Wprawdzie nie słyszałem nigdy, by ktoś tak to ujął, niemniej takie są implikacje religijnego rozumienia omawianego rozdziału.

 Widzicie, że człowiek bywa usprawiedliwiony z uczynków, a nie jedynie z wiary. (Jakuba 2:24)

Tłumaczenie religii: Sama wiara bez uczynków prowadzi człowieka do otchłani piekielnych.

Sam się sobie dziwię, że kiedyś bez większych zastrzeżeń akceptowałem taką interpretację tego tekstu. Trzeba mieć naprawdę grubą zasłonę na oczach, aby takie idiotyzmy akceptować.

Pomyśl przez chwilę – Abraham został usprawiedliwiony na podstawie wiary…

Wtedy uwierzył Panu, a On poczytał mu to ku usprawiedliwieniu. (Rdz 15:6)

I po około 20 latach wykazał, że jego wiara owocuje uczynkami…

I rzekł: Weź syna swego, jedynaka swego, Izaaka, którego miłujesz, i udaj się do kraju Moria, i złóż go tam w ofierze całopalnej na jednej z gór, o której ci powiem. (Rdz 22:2)

Jeśli zatem martwisz się, iż twoja wiara nie ma wystarczających uczynków do tego, by cię zbawić, nie martw się – Abraham wykonał jeden uczynek po 20 latach, i to wystarczyło 🙂 Jeszcze śmieszniejsze jest rozpatrywanie w kontekście życia wiecznego przykładu Rachab. Prostytutka, która ukryła dwóch wywiadowców, a później kłamała na ten temat? Zaiste, uczynki wykazujące niezbicie, iż jesteśmy zbawionymi dziećmi Bożymi!!

Popatrzmy też jeszcze raz na 2:19 – jest tam dwukrotnie użyty czasownik „wierzyć”  – ale czy ta wiara ma cokolwiek wspólnego z życiem wiecznym? „Ty wierzysz, że Bóg jest jeden” – czy ktokolwiek głosi, że aby zostać zbawionym trzeba tylko wierzyć, że jest jeden Bóg? Nie! Widzę tu jedynie odniesienie do głównego wyznania wiary Izraela: „Słuchaj, Izraelu! Pan jest Bogiem naszym, Pan jedynie!” (Pwt 6:4). Wyznania, którym szczycił się każdy żyd. Jakub pokazuje, iż sam fakt wiary w Boga nie jest powodem do chluby, a bliźnim naszym nie przynosi żadnej korzyści.

O czym w ogóle Jakub pisze w drugim rozdziale tego Listu?

 Bracia moi, nie czyńcie różnicy między osobami przy wyznawaniu wiary w Jezusa Chrystusa, naszego Pana chwały. Bo gdyby na wasze zgromadzenie przyszedł człowiek ze złotymi pierścieniami na palcach i we wspaniałej szacie, a przyszedłby też ubogi w nędznej szacie, a wy zwrócilibyście oczy na tego, który nosi wspaniałą szatę i powiedzielibyście: Ty usiądź tu wygodnie, a ubogiemu powiedzielibyście: Ty stań sobie tam lub usiądź u podnóżka mego, to czyż nie uczyniliście różnicy między sobą i nie staliście się sędziami, którzy fałszywie rozumują? (Jakuba 2:1-4)

Nie czyńcie różnicy między osobami” – czytałem kilka prześmiesznych wypocin teologicznych, gdzie autorzy byli przekonani, iż w tym zwrocie Jakub przestrzega, aby nie oddawać jednej osobie „Trójcy Świętej” większej czci niż innej, ale teraz nie czas na nielogiczne i wyrwane z kontekstu tłumaczenia, a te… normalne.

Nie trzeba być geniuszem, by potrafić przeczytać, o czym Jakub tutaj pisze. Pisze o stronniczym traktowaniu ludzi z uwagi na wielkość ich majątku. Jakże aktualny to temat dzisiaj! Daj księdzu czy pastorowi odpowiednią „ofiarę”, a twoje imię wyryje złotymi literkami przy wejściu. Niejeden ksiądz odmówi pochówku na kościelnym cmentarzu kogoś, kto nie chodził do kościoła, ale daj 10 tysięcy na ofiarę, to zmieni zdanie. Pieniądze rządziły i żądzą światem. Gdy nimi rzucasz traktują cię lepiej, i leczą szybciej, i modlą się więcej, a przy załatwianiu spraw – twoja będzie załatwiona poza kolejnością.

milosc_pieniedzy

Jakub używa mocnych słów i argumentuje ten sam temat na kilka sposobów, pokazując, jak istotna jest to sprawa.

– Wykazuje, iż Bóg wybrał przede wszystkich biednych w oczach tego świata (2;5)

– Odnosi się do doświadczeń adresatów – przecież ucisk, jakiego zwykli ludzie doświadczają, na ogół pochodzi od bogatych (2:6-7)

– Odnosi się do zakonu (Jakub pisze do wierzących w Chrystusa żydów – popatrz na rozpoczynające List słowa – dla których zakon jest wciąż ważnym odniesieniem i częścią kultury) (2:9-12)

– Dalej podaje kilka logicznych argumentów potępiających pogląd, iż sama wiara wystarczy, aby wszyscy żyli szczęśliwie. (2:9-15nn).

W kontekście jest tylko i wyłącznie stronniczość odbiorców listu! I tylko nasze obecne, ziemskie życie! Jakub w ogóle nie odnosi się do życia wiecznego – bądź wiecznego potępienia – strofuje adresatów tak samo, jak i my strofujemy nasze dzieci, kiedy coś nabroją – ale tak samo jak i my dzieci piekłem nie straszymy {{2}} [[2]] a jeśli straszymy, to powinniśmy szukać pomocy psychiatry[[2]] tak samo i on! Jeszcze raz popatrz, o jakiej wierze mówi Jakub – „że Bóg jest jeden” – pod tymi przecież i współcześni żydzi moga się podpisać, i nawet muzułmanie!

Wiem, że używanie przez Jakuba czasownika „usprawiedliwić” wydać się może dziwnie, gdyż termin ten głównie odnosi się do relacji między człowiekiem i Bogiem, podczas gdy cały akapit opisuje jedynie relacje między ludźmi, ale zapewne używa tu pewnej skomplikowanej stylistyki którą dzisiaj trudno odczytać. Żeby było jeszcze ciekawiej, popatrz, co pisze Paweł:

Bo jeśli Abraham z uczynków został usprawiedliwiony, ma się z czego chlubić, ale nie przed Bogiem. (Rz 4:2)

Czy Paweł pisze o dwóch rodzajach usprawiedliwienia – jedno przed Bogiem, drugie przed ludźmi? Czy do tego drugiego rodzaju odnosi się Jakub?

Ciekawe pytania! Wychodzą jednak poza temat tego artykułu.

Przestań wierzyć religii! Jakub nigdzie w swoim liście nie zajmuje się w ogóle tematem życia wiecznego, nawet nie wspomina ani słowem nic na ten temat. Zajmuje się tylko i wyłącznie tematem zachowania, które przystoi chrześcijanom. Jakakolwiek wstawka na temat życia wiecznego, zbawienia lub jego braku, byłaby w tym liście dziwna, gdyż nie pasowałaby do całej tematyki. Spróbuj przeczytać cały List do Jakuba za jednym razem, wyobrażając sobie, że czytasz go pierwszy raz. Nie odnoś groźnie brzmiących słów do „życia po śmierci”, jeżeli nie jest jasno powiedziane, że chodzi o to – skup się na tym, na czym skupia się Jakub – na naszym życiu tu i teraz!

 

Bóg cię kocha, ale…

Młoda kobieta przyszła do psychologa.

Powiedziała, że coś chyba z nią nie tak, bo chociaż niewiele minęło od jej ślubu, nie czuje już do swego męża żadnej miłości. Gdy o nim pomyśli, czuje natomiast… strach.

Opowiedziała następnie, co dzieje się w ich domu. Mąż nieustannie zapewnia ją o swojej miłości i wierności, i że dotrzyma przysięgi małżeńskiej, że nie opuści jej aż do śmierci. Bezwarunkowo. Mówi to wszystko codziennie, następnie dodaje –

 ALE

„Ale jeżeli ty nie będziesz mi wierna, lub nie będziesz mnie kochała tak, jak ja tego chcę, lub nie będziesz robić tego, co chcę, wrzucę cię do piwnicy, przykuję łańcuchem i będę chłostał pasem dzień dzień, tak długo, jak tylko będę dał rady!”

Czy psycholog powinien rozpocząć terapię tej kobiety… czy zawiadomić policję i zalecić jej nie wracanie do domu?

Jeszcze jedna historia.

Pewien chłopiec

wykrzyczał swojemu ojcu, że go nienawidzi. W odpowiedzi na to, ojciec przywiązał go do łóżka i torturował bez jedzenia i picia przez kilka dni. Czy powinniśmy ukarać ojca, czy może syna, a ojciec dobrze zrobił, karząc syna za jego nienawiść?

Scared face

Czy masz jakiekolwiek wątpliwości, że w powyższych historiach to właśnie z mężem (z pierwszej) i ojcem (z drugiej) jest coś poważnie nie tak? Jeśli nie masz, gratuluję. Jeżeli jednak jesteś przeciętnym chrześcijaninem, obawiam się, że za osobę podobną do tych ludzi uważasz…

Boga.

Bóg cię kocha, ale… jeśli ty nie będziesz Go kochać, wrzuci cię do piekła na wieczne tortury.”
Bóg wybacza wszystkie grzechy… ale jeśli przekroczysz jedno z niezliczonych przykazań w jakiś określony sposób, żegnaj niebo, witaj piekło.”
Bóg przyjął cię do swojej rodziny… ale jeśli trochę za bardzo narozrabiasz, wyrzuci cię z niej bez możliwości powrotu.”
Bóg kocha dzieci… zanim nie osiągną wieku odpowiedzialności, a wtedy – albo nawrócenie – albo piekło.”

Bóg – doktor Jekyll czy pan Hyde?

Trudno mi pojąć, dlaczego prawie wszyscy chrześcijanie są w stanie godzić „uosobienie miłości” z sadystycznym tyranem, karzącym za byle co w sposób nieproporcjonalnie okrutny. Pojąć mi to trudno, chociaż… sam wiele lat tak o Bogu tak myślałem.

Aby ratować ten wewnętrznie sprzeczny obraz Boga w naszych umysłach, na ogół rozdzielamy miłość Bożą od naszej miłości i rozumiemy przez nie zupełnie inne rzeczy.

Weźmy dla przykładu miłość rodziców do naszych – w jej idealnym przykładzie rodzice są czuli, delikatni, nastawieni na najwyższe dobro dziecka. Codziennie o miłości swej dziecko zapewniają wielokrotnie. Zawsze są gotowi wszystko przebaczyć, zamiast stosowania jakichkolwiek kar preferują doprowadzanie do sytuacji, gdzie dziecko będzie samo doświadczało konsekwencji swoich czynów (oczywiście w sposób kontrolowany i bezpieczny) i uczyło się z nich.

Boża miłość natomiast – według najczęściej spotykanego chrześcijańskiego schematu – jest zupełnie inna. Przebacza tylko po spełnieniu określonych warunków. Nigdy do końca tak naprawdę nie możemy być pewni, czy Bóg nam wszystko wybaczył. A jeśli nie wybaczył, to kara czeka nas niesamowita – nie w celu poprawy, ale w celu – nie wiem – zemsty? Nieskończone tortury, lub – w niektórych łagodniejszych odmianach doktrynalnych – wieczne oddalenie od Boga w jakimś ponurym miejscu?

Czyja miłość wydaje nam się doskonalsza?

Tak! Nasza własna! Potrafię być lepszym rodzicem, niż taki „bóg”. Bluźnię? Jeśli tak, to nie bluźnię przeciwko Bogu, ale temu bożkowi stworzonemu przez religię.

Dobra nowina – dla kogo?

Wyraz „ewangelia” w oryginale greckim oznacza „dobra nowina”. Czy kiedy myślisz o ewangelii, serce wypełnia ci radość? Nie? Przecież to dobra nowina!!! Ale… dobra dla kogo? Może dla bezgrzesznych ludzi, ale takowych nie ma. Poza tym nawet gdybym był bezgrzeszny, mógłbym trafić do takiego Kościoła, który bardzo szczegółowo opisuje, jaki to rodzaj wiary jest „zbawczą wiarą” i mógłbym się do ich definicji nie załapać.

Istnieje około tysiąca denominacji chrześcijańskich i niełatwo znaleźć pośród nich dwie, które by się w 100% zgadzały co do odpowiedzi na pytanie „jak można się znaleźć w gronie szczęśliwców, którym przypadnie w udziale życie wieczne”.

Która denominacja mówi prawdę?

A może… żadna?

Wśród zarzutów, które chrześcijanom wysuwają ateiści, agnostycy i ludzie innych wyznań, przodują dwa:

Jak miłosierny Bóg może dopuszczać do takiego ogromu cierpienia na świecie?

Jak miłosierny Bóg może skazywać ludzi na wieczne męki w ogniu piekielnym?

Odpowiedź na pytanie pierwsze – to temat na osobny artykuł. Odpowiedź na pytanie drugie jednak jest trywialnie prosta.

Jeżeli całe życie coś ci „nie grało”, coś nie pasowało w obrazie wiecznych tortur z rąk Boga, który jest miłością…

MASZ RACJĘ. To nie pasuje.

Nie przejmuj się opinią większości. Posłuchaj swojej logiki.

Nie słuchaj idiotycznych tłumaczeń w stylu „Bóg nikogo nie wrzuca do piekła, ludzie sami Go odrzucają i wybierają piekło”. Nie ma takiego człowieka, który po kilku minutach (a raczej i sekundach) siedzenia w ogniu dalej chciał tam siedzieć, a tutaj mówimy o wieczności!

Jednak nie nasza intuicja i nie logika są ostatecznym dowodem na to, że te wieczne tortury to wymyślona bzdura.

Faktem mało znanym jest to, że na temat piekła… ani słowa nie znajdziesz w Biblii. Tutaj znajdziesz więcej na ten temat.

Mnóstwo ludzi, zwłaszcza „głęboko religijnych”, reaguje bardzo emocjonalnie gdy kwestionuje się przy nich istnienie piekła. Może to wydawać się dziwne… przecież powinniśmy chyba się cieszyć, jeśli jest szansa, że coś tak okropnego, czym straszą nas w niemal wszystkich kościołach, jest tylko wymysłem i nie istnieje, czyż nie? Jeśli sam odczuwasz negatywne emocje gdy ktoś przy tobie podważa piekło, zastanów się, dlaczego. Powody takiego niepokoju prawie zawsze spowodowane są przez dwie możliwe przyczyny: albo sami podświadomie myślimy, że nasze poglądy „nie trzymają się kupy”, albo… nie może nam się pomieścić w głowie, że Bóg może wybaczyć wszystkim ludziom, bez powodu, bez warunków, gdyż… sami tego nie potrafimy.

Zamiast patrzeć na to, co mówi nam religia, popatrzmy na chwilę na świat! Zostaliśmy stworzeni na obraz Boży! Popatrz na matkę tulącą niemowlę. Popatrz na szał radości dwojga zakochanych, którzy widzą się pierwszy raz po długiej przerwie. Zaobserwuj zachwycony, zakochany wzrok rodzica, kiedy dziecko robi pierwsze kroki. Albo idącą pod rękę parę 80-ciolatków, patrzących sobie w oczy z czułością, jak gdyby byli parą zaświergolonych nastolatków…

To tylko cień miłości, jaką ma do nas Bóg.

 W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy.
My miłujemy [Boga], ponieważ Bóg sam pierwszy nas umiłował. (1 J 4:10.19)

Nas” nie oznacza katolików, chrześcijan, baptystów. Oznacza również ateistów, „innowierców”, a także morderców… i wszystkich najgorszych ludzi, których sobie potrafimy wyobrazić. Jego miłość oznacza dla nas między innymi to, że nie musimy się obawiać kary za grzechy! Jeżeli masz jakiekolwiek wątpliwości, że dla Boga jakimkolwiek problemem jest wybaczenie nam grzechów, zobacz, jak robił to Jezus, obraz Boga na ziemi. Pewnego dnia przynieśli do Niego sparaliżowanego człowieka.

 Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy. (Mk 2:5)

Jezus nie wymagał pójścia do spowiedzi, obietnicy poprawy, zadoścuczynienia, ofiary na biednych.

Wybaczył, chociaż nie był o to nawet proszony.

I taka właśnie jest miłość Boża.

Ostatnia edycja: 17 stycznia 2022

Religia = strach

Scared face
Niniejszy artykuł kieruję do tych z was, którzy wątpią w to, co słyszą co niedziela w kościele, ale boją się wątpić, myśląc, że Bóg ich potępia za te wątpliwości.

Wydaje się, że przeważająca większość ludzi nie ma tego problemu… a może udało im się samym sobie wmówić, że nie mają? Kiedyś im zazdrościłem, zwłaszcza w trudnych chwilach, kiedy przechodziłem wewnętrzne katusze, zastanawiając się, czy za swoje wątpliwości nie pójdę do piekła, a prawie wszyscy znajomi pukali się w czoło. Raczej pukali-BY się, bo oczywiście nikomu się nie przyznawałem, o czym myślę.

Dzisiaj moja perspektywa się jakże zmieniła! Obecnie uważam, że wątpliwości to wspaniała sprawa, i jedyny problem jest z tym, że zbyt rzadko z prawa do nich korzystamy.

Temat wątpienia w ogóle towarzyszy mi całe życie. Kiedy pierwszy raz kwestionowałem różne zasady religijne, wszyscy pukali się w czoło. Niektórzy mówili, że ‘mam diabła’. Nierzadko stawałem przed wyborem – iść z większością albo iść zupełnie samotnie. A ja byłem w swoich wierzeniach zupełnie odosobniony (było to jeszcze przed erą Internetu i szukanie ludzi o niestandardowych poglądach było zadaniem niełatwym). Prawie wszyscy znajomi sugerowali mi, że coś ze mną nie tak; a ja mnóstwo razy zadawałem sobie pytanie – czy jest możliwe, bym był jedyną osobą w tłumie, która ma rację? Czy to nie pycha – tak myśleć o sobie?

Bałem się. Nie wiedziałem wtedy, że ten strach był celowo we mnie wywołany.

Z pomocą przyszło mi… graffiti z jakiegoś muru. Było napisane:

Jedzcie g***o, miliony much nie mogą się mylić!

Odkąd zobaczyłem ten tekst, towarzyszy mi on całe życie. Uważam, że jest absolutnie genialny! „Większość” nie jest żadnym argumentem. Możesz być jedyną osobą z miliona i wciąż mieć rację. I nie jest to kwestia pychy i pokory. To kwestia prawdy.

(Oprócz tego tekstu o muchach widziałem też podobny, który też moim zdaniem świetnie ujmuje temat: tylko zdechłe ryby płyną z prądem.)

Jest powiedzenie:  jeśli ktoś cię nazwię osłem raz, zignoruj go. Jeśli stanie się to dwa razy w ciągu jednego dnia, zastanów się nad tym. Jeśli trzy, idź i kup sobie siana.

Jakkolwiem mądre (choć niespecjalnie biblijnie uzasadnione) przysłowie to się wydaje, uważam, że z tych trzech porad, które podaje, tylko środkowa ma sens.

Załóżmy, że mieszkasz od urodzenia w jakiejś wiosce, gdzie wszyscy wyznają jakąś zabobonną religię. I wszyscy, których znasz, to ekstremiści, głoszący potrzebę nawracania świata z jedyną możliwą alternatywą – śmiercią dla niewiernych. Nie znasz innego światopoglądu. Nie masz radia, Internetu, nie masz możliwości konfrontacji swoich poglądów z nikim innym.

Najprawdopodobniej przeżyjesz swoje lata i umrzesz w przekonaniu, że znasz prawdziwą religię. I bardzo możliwe, że nigdy nie będziesz miał żadnych wątpliwości. Większość ludzi nie ma. Albo ma tylko przez ulotne chwile.

A co jeśli… któregoś dnia poznasz chrześcijanina, usłyszysz o prawdziwym Bogu i uwierzysz w Niego?

Czy pobiegniesz z radością do swoich bliskich i opowiesz im o tym? Nie, bo wiesz, że mogą cię za to zabić. Zakładam, że nie jesteś w tym jednym może promilu ludzi chętnych do męczeństwa. Będziesz miał wybór – zachować swoje przekonanie do siebie i żyć z wewnętrznym konfliktem, czując się wyobcowanym wśród ludzi praktykujących obcą ci już religię… albo spróbować przekonać siebie samego, że jednak to twoja rodzina i przyjaciele mają rację.

Blisko 100% ludzi wybiera drugą opcję. Nawet w Polsce, gdzie śmierć za zmianę wyznania nie grozi.

Dlaczego? Przyczyną jest zawsze strach. Jeśli nawet nie musimy w Polsce obawiać się śmierci z powodu innych poglądów religijnych, boimy się wytykania palcem, wyśmiewania, kłopotów w przyszłości (np. ksiądz może odmówić ślubu w kościele). Boimy się alienacji.

Ale to dopiero początek strachu. Najbardziej bowiem… boimy się Boga.

A nie powinniśmy. Bóg jest dobry. Strach wywołała religia, nie Bóg.

preacher

 Prześledźmy mechanizm, jak to się dzieje.

O ile głęboka wiara w Boga to dzisiaj rzecz rzadka, to życie wiarą, nacechowane troską o bliźnich i pokornym dążeniem do doskonałości nie dlatego, aby być najlepszym ale dlatego, aby lepiej pomagać innym, występuje rzadziej, niż urodziny cielęcia z dwiema głowami. Normy moralne narzucane przez niemal wszystkie religie są natomiast bardzo wysokie. A na domiar złego, ilość ludzi określających się jako religijnych, jest procentowo w Polsce ogromna. Rocznik Statystyczny z 2013 roku podaje, że wciąż mamy oficjalnie 86% katolików. Porównanie z innym krajami można zobaczyć na http://en.wikipedia.org/wiki/Religions_by_country – Polska jest w czołówce, a wyprzedzają nas głównie malutkie kraje Trzeciego Świata, o których przeciętny Polak nawet nie słyszał.

We wszystkich miejscach, w których istnieje Kościół większościowy lub narodowy, niemal wszyscy jego członkowie należą do niego tylko powierzchownie i nie jest z tym związana żadna duchowość. W  Polsce większość katolików chodzi do kościoła machinalnie i na tym ich związek z Kościołem się kończy. Są natomiast miejsca w USA, gdzie katolicy stanowią poniżej procenta populacji – i często są to nadzwyczaj żywe wspólnoty, których członkowie celują w znajomości Biblii i ofiarnej pracy na rzecz bliźnich. Z Kościołem baptystycznym jest odwrotnie – w Polsce stanowi jedynie ok. jednej setnej procenta populacji i wspólnoty baptystyczne są bardzo żywe, podczas gdy w USA, gdzie jest prawie 70 tysięcy kościołów baptystycznych i gdzie mieszka połowa baptystów świata, jest powiedzenie, że baptysta jest w Kościele tylko dwa razy w życiu – na swoim chrzcie i na swoim ślubie.

Czy duchowni lub inni liderzy wspólnot religijnych nie wiedzą, że zdecydowana większość ich wiernych wcale nie jest zbyt wierna? Nie są przecież ślepi. Nie wyrzucają jednak nikogo z kościoła z powodu duchowej bylejakości. Dlaczego? Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to oczywiście chodzi o pieniądze. Skreślenie kogoś z listy to pozbawianie się części dochodu, a każda „duszyczka” to przecież dochód dla parafii. Dzisiaj mało kogo da się przekonać do dziesięciny i większość kościołów lokalnych swój dochód opiera na niedzielnej tacy.

I tu niedzielna obecność wiernych bardzo popłaca. Przynajmniej dla księdza czy pastora.

Wyobraź sobie, że jesteś takim duszpasterzem w średniej wielkości mieście, i twoja wspólnota stanowi 1000 głów. Wystarczy, że co druga osoba będzie obecna w kościele co niedzielę, i da 5 złotych.  I już masz dochód 10 tysięcy miesięcznie (500 ludzi razy 5 złotych razy 4 niedziele w miesiącu), co wystarczy na rachunki i godziwe życie. A co gdy będzie długi weekend z piękną pogodą, i do kościoła nie przyjdzie 500 osób, a jedynie 100? Już masz 2 tysiące mniej. A co, jeśli lato jest nieznośnie długie i piękna pogoda jest co niedziela?

Masz dwie opcje – sprawić, by ludzie albo zechcieli przychodzić do kościoła, albo by uwierzyli, że muszą to robić.

Ta pierwsza opcja jest niesamowicie trudna. Wiem z doświadczenia, swojego i cudzego. Czasem zaś prawie niemożliwa. Niektóre grupy ludzi są niemożliwe do reformowania. Nigdy oczywiście do końca nie można przewidzieć, jak dana wspólnota się zachowa, i należy do końca próbować, co robił choćby apostoł Paweł, ale czasami skutki będą bliskie zerowym.

Jak można zatem sprawić, by ludzie musieli chodzić do kościoła?

 Postraszyć karą Bożą!!!

I taki przykładowo Katechizm Kościoła Katolickiego dobrowolną rezygnację z pójścia do kościoła w „dni nakazane” nazywa grzechem ciężkim (KKK 2181), zaś kto umrze w stanie grzechu ciężkiego, idzie do piekła (KKK 1033).

Całą młodość nad tym rozmyślałem! Dziwiłem się, czy to jest sprawiedliwe, że całe życie mogę starać się żyć jak należy, a jednego dnia nie zechce mi się iść do kościoła, umrę, i… czekają mnie wieczne męki piekielne?

A ktoś, kto żyje byle jak, ale zdarzy mu się pójść do spowiedzi tuż przed śmiercią… ląduje „w niebie”?

Oczywiście upraszczam tu teologię katolicką, niemniej takie wnioski własnie płyną z różnych katechizmów lub „Kieszonkowych rachunków sumienia”.

Kościoły protestanckie odrzuciły większość zabobonów, ale trudno, myślę, wyobrazić sobie jakąkolwiek instytucję bez choć niewielkiej ilości tradycji, a każda tradycja zawiera zabobony. Niektóre wspólnoty przykładowo nauczają, że chrzest jest niezbędny do zbawienia (na marginesie zawsze ciekawiło mnie, dlaczego ci, którzy w to wierzą, nie chrzczą dzieci zaraz po urodzeniu, ale czekają najcześciej wiele tygodni, albo i miesięcy?). I chociaż zdecydowana większość Kościołów protestanckich naucza, iż zbawienie jest darem i zapracować na niego nie jest się w stanie, teologowie używają różnych sztuczek interpretacyjnych, by jednak jakieś warunki zbawienia postawić.

Zbawienie jest darmowe, ale…

  •  Trzeba wypowiedzieć „modlitwę grzesznika”
  •  Trzeba odwrócić się od absolutnie wszystkich grzechów
  •  Trzeba mieć poprawną doktrynę
  •  Trzeba wytrwać w zbawieniu
  •  Nie wolno popełniać grzechów świadomie
  • – Nie wolno popełniać grzechów wymienionych w 1 Koryntian 6:9-10

Religia wymyśliła (tak! wszystkie powyższe punkty to wymysły nie uzasadnione w żaden sposób Biblią!) te (i inne) warunki, by trzymać wiernych „w ryzach”. Wystarczy zasiać w umyśle ziarno niepewności, aby uniezależnić człowieka od kościoła. Będzie tam chodził co niedziela, choćby po to, by usiłować rozwiać te same wątpliwości, które zostały tam zasiane.

screaming_at_child

Część Kościołów poszła w rozwoju dalej, i przyznała, że zbawienie nie ma nic wspólnego z tym, czy nie palimy papierosów i czy pomagamy staruszkom w przechodzeniu przez ulicę. Jeżeli zatem nie da się utracić zbawienie, to może da się utracić… relację z Bogiem? Jego błogosławieństwo?

Czyli – jeżeli będę za dużo grzeszyć, Pan Bóg nie będzie mnie lubił. Powiązana jest z tym bardzo popularna idea tzw. kary za grzechy.

 Nie zdałem egzaminu na prawo jazdy, bo wcześniej ściągałem na klasówce w szkole. Wyrzucono mnie z pracy,co było karą Bożą za to, że nie płaciłem podatków. Zgubilem portfel, bo miałem myśli nieczyste… Pan nie będzie mi błogosławił, jeśli nie będę się regularnie modlił/czytał Biblii/głosił Chrystusa…

 Jeśli masz szczęście być we wspólnocie, która żadnej z wyżej wymienionych bzdur nie naucza – ceń ją jak diamenty. To wielka rzadkość.

Tych, którzy wierzą, że Bóg dziś karze ludzi za grzechy, chciałbym się spytać, dlaczego Bóg pozwolił na długie życie i dostatek wielu zbrodniarzom, którzy odpowiedzialni są za cierpienia tysięcy lub nawet milionów?

No i w ogóle  dlaczego karze za grzechy, skoro obiecał, że o nich zapomni (Hbr 8:12.10:17)?

Nie bój się myśleć samodzielnie! To ludzie będą wściekli, nie Bóg, bo Bóg cię nie utraci, a twój ksiądz/pastor może! Mogą czekać cię niełatwe chwile; wielu ludzi wybaczyłoby ci łatwiej zabójstwo niż samodzielne myślenie (oni nazywają to herezją), ale później osiągnąć możesz pokój w sercu, którego religijni ludzie nigdy nie doświadczą!

Bardzo możliwe, że nie będziesz miał nikogo, kto rozumie twoje wątpliwości. Świetnie się stanie, jeśli kogoś takiego znajdziesz, niemniej musisz pamiętać, że znajomości Boga nie poprawią teologiczne dyskusje. Źródłem wiedzy o Bogu jest przede wszystkim sam Bóg, a On jest w stanie nauczyć cię wszystkiego, co potrzebujesz, bez niczyjej pomocy!

 Jeśli zaś komuś z was brakuje mądrości, niech prosi o nią Boga, który daje wszystkim chętnie i nie wymawiając; a na pewno ją otrzyma. (Jakuba 1:5)