„ Powiedział też: Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada. Podzielił więc majątek między nich.” (Łk 15:11nn)
Kocham biblijną precyzję!
Żadne słowo nie jest w niej przypadkowe, żadna historia nie jest pozbawiona głębszego znaczenia, ba – nie jednego, ale wielu! Niemal każdy fragment Biblii może być studiowany wielokrotnie i za każdym razem można odkryć coś nowego!
Historie biblijne mają wiele poziomów – stu ludzi siadających do czytania tych samych stronic biblijnych może odczytać sto różnych przesłań, i żadne z nich nie będzie lepsze ani gorsze od innego.
Poza tymi poziomami, nazwałbym je, „zwykłymi”, istnieją jeszcze poziomy mistyczne, niemożliwe do logicznego wytłumaczenia… no, ale do rzeczy!
Jedną z najbardziej niesamowitych historii biblijnych była dla mnie od zawsze Przypowieść o synu marnotrawnym (POSM).
Co jakiś czas odkrywałem jej nowe „poziomy”. Początkowo rozumiałem tylko tyle, że ta historia pokazuje, iż Bóg wybaczy każdemu człowiekowi, który się do Niego nawróci. Później zrozumiałem, m.in. dzięki jednej z książek – bodajże Johna MacArthura – że jeżeli ojciec z tej opowieści ma być obrazem Boga, to… Bóg kocha nas o wiele mocniej, niż się w kościołach mówi. Przynajmniej w tych kościołach, do których chodziłem.
Ojciec biegnie na spotkanie syna (Łk 15:20b), choć w tamtych czasach publiczne bieganie uważane było za faux pas, i generalnie biegali tylko niewolnicy!
Tutaj chciałbym jednak skupić się na innych szczegółach – trzech drobnych szczegółach, które pomogły mi odmienić sposób, w jaki widzę Boga.
SZCZEGÓŁ I
„nie potrzebuję twoich przeprosin”
„A syn rzekł do niego: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem. Lecz ojciec rzekł do swoich sług: Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi.” (Łk 15:21n)
Syn przygotował sobie mowę błagalną. Wszyscy możemy się łatwo z tym zidentyfikować, nie raz zapewne układaliśmy w myślach tekst przeprosin w stosunku do kogoś, kogo skrzywdziliśmy.
Jeżeli nawaliliśmy czymś ciężkiego kalibru (a taka jest właśnie opisywana w omawianej przypowieści), proces przeprosin wygląda na ogół tak:
- Osoba A krzywdzi osobę B
- B obraża się na A
- A przeprasza B
- B czuje się zbyt zraniona, by wybaczyć, i nie chce słuchać
- Po jakimś czasie A powtarza przeprosiny (i czasami punkty 3 do 5 powtarzają się wielokrotnie, nierzadko na przestrzeni lat)
- B oficjalnie wybacza A, choć ma jeszcze zadrę w sercu i traktuje relację z rezerwą (to też może trwać lata)
- B z serca wybacza A, nie pamięta krzywdy i relacja jest taka sama, jak gdyby A nigdy B nie skrzywdziło (a to się może nigdy nie wydarzyć, niestety)
I tak to wygląda między ludźmi.
Co mnie pewnego dnia uderzyło w POSM to fakt, iż tak naprawdę punkty 2-7 są tu zupełnie pominięte.
„Syn rzekł do niego”… Ojciec w ogóle nie słucha przeprosin. Przerywa synowi. Syn sobie układa przemowę i postanawia na jej zakończenie prosić ojca, by chociaż pozwolił mu pracować dla niego na takich samych zasadach, jak inni pracownicy. Ale ojciec nie daje mu skończyć.
Ne odpowiada, nie słucha, tylko krzyczy do służących „przynieście mu coś do ubrania, jakieś buty!”.
Jego serce wypełnia radość!!!
Religijny Bóg by powiedział „oj, zgrzeszyłeś, teraz będziesz jakiś czas pracować w pocie czoła… dam ci kilka chorób, pocierpisz tu, na ziemi, później jeszcze wsadzę cię na pięć milionów lat do czyśćca, i jak odpracujesz swoje winy, przyjmę cię z powrotem”.
Ale nie.
Boże serce wypełnia radość, kiedy nas widzi, kiedy się do niego zwracamy, cokolwiek byśmy robili! Nie pamięta dawnych problemów!
A grzechów ich oraz ich nieprawości więcej już wspominać nie będę (Hbr 10:17)
SZCZEGÓŁ II
„wszystko moje do ciebie należy” (Łk 15:31)
Nie sądzę, że te słowa, ani zresztą żadne inne słowa w Biblii, pozbawione są głębszego znaczenia!
Dzisiejszą kulturę krajów wyżej cywilizowanych nazwałbym „kulturą braku”. Wmawia się ludziom, że wszystkiego im brakuje. Odpowiedzialne są za to głównie agresywne kampanie reklamowe, bo przecież nikt nie będzie przekonany do zakupu czegoś, jeśli nie wyda mu się, iż tego czegoś nie potrzebuje.
Jeśli czegoś potrzebuję, to znaczy że w tej chwili mi tego brakuje.
Zatraciliśmy chyba zupełnie różnicę znaczenia słów „chcę” i „potrzebuję”.
Potrzebuję samochód, by jeździć do pracy. Nie byle jaki, bo się może zepsuć. Nie taki poobijany czy podrapany, bo sąsiedzi będą się śmiali. Nie najtańszy, bo nie będę mógł nim szpanować. Nie starszy niż 5 lat, bo dzieci się będą mnie wstydzić, gdy je będę odbierać ze szkoły.
A praca jest 5 minut piechotą od domu. Potrzebuję nóg. A samochód – chcę.
Wmawia się nam, że potrzebujemy samochodów, zegarków, markowych ubrań, wakacji w ciepłych krajach, wyszukanych potraw i wszystkiego podstawianego pod nos, byśmy nie musieli w ogóle wstawać z łóżka.
Tę kulturę braku, oprócz reklam, głosi także religia. Kościoły nauczyły się, że najlepiej przyciągną do siebie ludzi, jeśli im wmówią, że brakuje im wielu rzeczy, które Kościoły te rzekomo pomogą nam zdobyć.
Brakuje nam Bożego przebaczenia, Bożej łaski, miłości. Jesteśmy sami wybrakowani, brakuje nam dobrych uczynków, czystego serca, miłości bliźniego.
Bóg ci mówi – to nieprawda. Wszystko, co moje jest, jest i twoje. Jeślibyś czegoś potrzebował, to znaczyłoby to że jestem albo niekochającym Ojcem, albo słabym Ojcem.
A jestem i doskonały i nieskończenie kochający.
Ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym (Rz 8:38n)
SZCZEGÓŁ III
jesteś godzien!
„już nie jestem godzien nazywać się twoim synem” (Łk 15:19a)
„będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn…” (Łk 15:23b-24a)
Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina…
Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie…
To dwa fragmenty powtarzane są w różnych językach setki milionów razy w kościołach na całym świecie każdego dnia.
Uczy się ludzi że są wstrętnymi robalami, i że najbardziej logiczną rzeczą jest ich rozdeptanie przez Boga, przy czym Bóg jednak w swojej nieskończonej dobroci postanowił tej części, która spełni dość trudne warunki, nie rozdeptywać.
Bóg Ojciec z POSM jednak jest inny. Nawet nie komentuje słów syna „nie jestem godzien nazywać się twoim synem” – gdyż są takie niedorzeczne – syn jest synem i zawsze będzie godzien nazywać się synem, i nic tego nie zmieni! Prawnie rzecz biorąc nawet na ziemi synostwa nie można się zrzec… można przestać być czyimś mężem lub żoną, można zrzec się obywatelstwa danego kraju, ale nigdy nie przestaję się być dzieckiem swoich rodziców!
Jakże więc doskonały Bóg mógłby przestać nazywać swoje dzieci dziećmi? Jakby mógł odwrócić się od nich, zapomnieć o nich, wrzucić do jakiegoś piekła i męczyć nie słuchając ich próśb o pomoc i ocalenie?
Tylko religijny bożek jest zdolny do takich rzeczy. Ale on nie istnieje.
Bóg, który istnieje, to Bóg którego opowiedział nam Jezus. Bóg, który zsyła deszcz na wszystkich spragnionych niezależnie od ich religii, wykształcenia, koloru skóry czy ilości popełnionych przewinień.
[Bóg] sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych (Mt 5:45b)
***
POSM ma o wiele więcej wątków. Fascynującą jest też między innymi postawa drugiego syna. Do niego też później wychodzi ojciec, choć według tamtejszych zwyczajów było te też zaskakujące. Ale to temat na inny artykuł, a o całej PoSM można napisać wiele książek.
Co zresztą uczyniono.
Bóg jest miłującym Ojcem. Miłość to przeciwieństwo strachu. Bóg jest zatem ostatnią Osobą na świecie, której masz się bać.
Uśmiechnij się! Z Ręki Miłości nie grozi ci nic złego!
Bardzo dziękuję. PoSM jest naprawdę głęboka. Pozdrawiam. Radek