Straszące wersety: Bez świętości nikt nie ujrzy Pana (Hbr 12:14)

Każdy, kto kocha Biblię, ma swoje ulubione wersety.  Biblijne internetowe programy i wyszukiwarki podają często zestawienia najpopularniejszych i najczęściej wyszukiwanych – i królowałby tu dla większości chyba chrześcijan zapewne werset z Ewangelii Jana 3:16 (ale nie króluje, gdyż niemal każdy zna go doskonale na pamięć):

Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. (J 3:16)

jest jeszcze Jeremiasza 29:11, który pociesza bojących się o jutro:

Jestem bowiem świadomy zamiarów, jakie zamyślam co do was – wyrocznia Pana – zamiarów pełnych pokoju, a nie zguby, by zapewnić wam przyszłość, jakiej oczekujecie. (Jer 29:11)

jak i również początek Psalmu 23 dla tych, którym brakuje pieniędzy:

Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. (Ps 23:1)

Na wysokiej pozycji w popularności wyszukiwań jest też werset z Listu do Filipian 4:13 dla tych, którzy często upadają:

Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. (Flp 4:13).

Moim ulubionym fragmentem, odkąd pamiętam, a musiało to być na początku szkoły podstawowej albo i wcześniej, była fragment z końcówki 6. rozdziału Ewangelii Mateusza:

Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie?  Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? (Mt 6:25-26)

A najbardziej werset 33:

Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. (Mt 6:33)

Fragment ten towarzyszył mi całe życie i stanowił dla mnie niesamowitą pociechę w trudniejszych momentach finansowych, i chociaż w dzieciństwie w mojej rodzinie się bynajmniej nie przelewało i często powtarzano, że brakuje pieniędzy, nie poddawałem się pesymizmowi i mocno wierzyłem, że wystarczy mi na wszystko, czego potrzebuję.

Gdy później zacząłem dokładniej poznawać Biblię, moim ulubionym wersetem został ten z Listu do Rzymian 8:28:

Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według [Jego] zamiaru. (Rz 8:28)

Stanowił dla mnie jak gdyby kontynuację i niejako ulepszenie Mt 6 – i rozumiałem go tak, iż Bóg ma baczenie nie tylko na moje finanse ale i całe życie – i wszystko, co mnie spotyka, w jakiś sposób obróci się ku dobremu.

Ten werset był jak plaster na duszę w najtrudniejszych momentach życia.

Wiele innych fragmentów Biblii również pomagało mi przejść przez życie z optymizmem, i podobnie się dzieje w życiu milionów innych chrześcijan na całym świecie. Istnieje sporo fragmentów biblijnych uznawanych nawet przez współczesną psychologię jako świetne afirmacje i ponadczasowe sentencje, których powtarzanie może przynieść ulgę w trudnych chwilach.

Gdyby na tym kwestia się kończyła, mógłbym zakończyć pisanie tego artykułu i… zlikwidować tę witrynę.

Ale nie mogę.

Istnieje również wiele fragmentów biblijnych, których przeczytanie powoduje u ludzi falę lęku. Ta sama Biblia dla tych samych ludzi czasami jest źródłem pociechy i inspiracji, czasami – ogromnego strachu. I przez wiele lat należałem do tej grupy.

Abym w ogóle w jakimkolwiek stopniu ufał Biblii, musiałem wierzyć, że nie ma w niej sprzeczności. Jakakolwiek sprzeczność byłaby również błędem, a jeśli znalazłbym w niej choć jeden błąd, kto zagwarantuje mi, że nie ma ich tam miliona? I że na przykład cała historia o Jezusie Chrystusie nie jest wymyślona?

Wszystko, albo nic.

Biblię wciąż jednak uważałem za księgę dającą światu radość, a gdy widziałem fragmenty, które napawały mnie lękiem, mówiłem sobie,  że na pewno mówią coś innego niż widzę; po prostu ich nie rozumiem.

Co bardzo znamienne, ilekroć dorwałem się do jakiegoś komentarza Biblijnego (a znajdywanie ich nie było łatwe – mówię o czasach przed-Internetowych), z ogromnym zdziwieniem zauważałem, iż najbardziej niepokojące mnie fragmenty Biblii są po prostu na ogół… pomijane. Czyżby rozumienie ich było aż tak oczywiste… dla wszystkich, tylko nie dla mnie? A może… autorzy komentarzy też ich nie rozumieli i nie chcieli się do tego przyznać?

Później, kiedy korzystałem już z Internetu, potrafiłem nierzadko znaleźć wytłumaczenie jakiegoś fragmentu, które mnie uspokajało, ale – o dziwo – nie na długo. Kilka tygodni później w jakiś magiczny sposób moje rozumienie danego fragmentu znów napawało mnie lękiem, a „pozytywne egzegezy” ulatniały się z głowy bez śladu.

Wiele lat musiało upłynąć, zanim zrozumiałem, dlaczego tak się działo. I jak paradoksalna, i to na wielu płaszczyznach, była to sytuacja.

Głównym powodem mojego dwoistego widzenia Bibilii był… dwoisty sposób, na który widziałem Boga.

Z jednej strony – uosobienie miłości. Tak, jak Jezus na ziemi – nikogo nie potępiał, każdemu wybaczał, pocieszał, leczył.

Z drugiej… twórca piekła, gdzie większa część ludzkości będzie się smażyć bez końca.

Tak długo jak w swojej głowie przedstawiałem Boga jako takiego hipokrytę, tak długo Biblia też stanowiła dla mnie zbiór sprzecznych ze sobą stwierdzeń.

A dlaczego tak szybko zapominałem kojące mnie egzegezy? Nie wiedziałem jeszcze, że nasz mózg traktuje powtarzanie jako wykładnię wiarygodności i wagi danego zagadnienia (repetitio est mater studiorum – powtarzanie jest matką nauki!). Jeżeli z kazalnic słyszałem sto lub dwieście razy, że dany fragment grozi mi piekłem, i później czytałem go w Biblii i przypominałem sobie w pamięci wiele setek, jeśli nie tysięcy, razy, negatywne rozumienie było we mnie tak mocno zakorzenione, że szaleństwem byłoby spodziewanie się, iż jednokrotne przeczytanie innego komentarza spowoduje u mnie zmianę zdania.

Fakt, którego znajomość bardzo by mi pomogła, jest taki, iż…

 Tłumaczenie Biblii to niezwykle trudne zadanie.

Mamy do czynienia z językami w wersjach od wielu setek lat nie używanymi; poszczególne księgi osadzone są w wielu różnorodnych kulturach, kompletnie odmiennych od znanych nam dzisiaj, no i Biblia spisywana była przecież na przestrzeni co najmniej półtora tysiąca lat, a język zawsze zmienia się z czasem. Najstarsze jej fragmenty (niektórzy uważają, iż najstarsza jest Księga Hioba, pisana blisko XX wieku p.n.e.) mogą mieć bardzo odmienny język od najmłodszych (przykładowo Księgi Malahiasza, która spisywana była pod koniec V wieku pne).

Co to oznacza w praktyce dla nas? Ano że albo pół życia poświęcimy studiowaniu Biblii: jej języków, kontekstu kulturowego, politycznego i wielu innych) aby móc powiedzieć coś z niemal pewnością… albo zaufamy tlumaczom i egezegetom.

Teoretycznie nie miałbym problemu z tym zaufaniem… gdyby nie okazało się, że  ten sam tekst może przez to różne grona zaufanych ekspertów z tytułami naukowymi tłumaczony lub interpretowany na krańcowo odmienne sposoby.

Podawano mi „jedynie słuszne” tłumaczenie nie informując nawet, że są inne, alternatywne, albo że pojawiło się ono niedawno. Niekwestionowana niemal w środowiskach protestantów ewangelikalnych koncepcja porwania Kościoła (głosi ona z grubsza, iż wszyscy wierzący chrześcijanie znikną z powierzchni ziemi przed stanowiącymi początek końca świata prześladowaniami) pojawiła się zaledwie w XVIII wieku i dopiero stosunkowo niedawno uświadomiłem sobie, że jest w całości oparta ja jednym, jedynym wersecie (1 Tes 4:17) – a przecież już jako nastolatek wiedziałem, iż nie wolno żadnych doktryn budować na pojedynczych wersetach.

Co jest bardziej prawdopodobne – że przez prawie 2000 lat od napisania Listu do Tesaloniczan nikt nie wpadł na to, o czym pisał Paweł, czy że… ktoś dopuścił się nadinterpretacji?

I wtedy z moich oczu opadła zasłona. Zrozumiałem, że to, co wiem o Biblii, może mieć wiele wspólnego z moim Kościołem, ale z samą Biblią – niekoniecznie.

Okazało się, że muszę…

Nauczyć się czytać Biblię od nowa.

Do każdego fragmentu podejść tak, jak gdybym nigdy o nim wcześniej nie słyszał. Nie było to bardzo łatwe, zwłaszcza na początku, ale i tutaj można nabrać wprawy! I po takim czytaniu z radością odkryłem, że Biblia jednak jest spójna, i że nie głosi niczego takiego, co powinno dziś u kogolwiek wywoływać lęk. Niepokojące interpretacje są tylko i wyłącznie wymysłem religii, gdyż spętanych strachem łatwiej kontrolować, łatwiej trzymać w niewoli i… łatwiej doić z nich pieniądze.

Kiedy dzisiaj widzę wersety, które wywoływały u mnie dosłownie ciarki na plecach, z jednej strony mam ochotę się śmiać z własnej naiwności, z drugiej jednak nie do śmiechu mi gdyż pamiętam, ile autentycznego cierpienia we mnie wywołały, i wiem, że w wielu ludziach wywołują wciąż.

Artykuł ten miał być początkowo tylko o tytułowym Hbr 12:14. Dostaję pytania od czytelników bloga i ten werset, z prośbą o wytłumaczenie, o co w nim chodzi, pojawia się w nich dość często. Mógłbym to zrobić w kilku zdaniach, jednak jak wyżej opisałem, mnie samemu kiedyś takie wytłumaczenia na niewiele się zdawały. Podczas emailowych konwersacji, jeśli wyjaśnię komuś jeden werset, w następnym emailu z reguły dostaję kilka następnych, i nierzadko kręcimy się w kółko.

Jak przestać bać się Biblii?

Istnieje kilka podstawowych zasad, po zrozumieniu których nawet jeśli zobaczymy jakiś podejrzanie wyglądający fragment Biblii, przyznamy najwyżej, że go nie rozumiemy, ale nie będzie spędzał nam on snu z powiek!

Najważniejszą kwestią do rozważenia jest odpowiedź na pytanie…

Czy Bóg rzeczywiście jest miłością?

Jeżeli tak, to według Rz 13:10 „miłość nie wyrządza zła bliźniemu” i niczego złego z rąk Boga obawiać się nie musimy – tak samo, jak nie musi niczego złego z naszej ręki obawiać się dziecko, które naprawdę kochamy.

Nie musimy się zatem bać wiecznego ognia, tortur, czyścca, sądu – bo jeśli Bóg jest miłością, to miłość tylko od Niego otrzymamy.

Kiedy naprawdę  w to uwierzymy, i pamiętać również będziemy o trudnościach w tłumaczeniu i interpretacji Biblii, bez problemu już zaakceptujemy fakt, iż Biblia rzeczywiście jest, jak czasami się ją określa, „listem miłosnym Boga do ludzi”, i jeśli po przeczytaniu jakiegoś fragmentu wydaje nam się że tak nie jest, to wiemy, że…

…tak nam się tylko wydaje.

Kiedy dzisiaj spoglądam na wersety, których się kiedyś bałem, widzę, że prawie wszystkie one mają następujące cechy wspólne:

  1. Nigdy ich nie analizowałem, słowo po słowie, tak naprawdę ich zatem nie znałem, znałem tylko ich interpretację.
  2. Zupełnie nie znałem ich kontekstu bezpośredniego, czyli kilku, kilkunastu wersetów występujących przed i po wersecie/fragmencie będącym meritum sprawy
  3. Nie zdawałem sobie sprawy, jak sprzeczna z logiką jest interpretacja, którą nauczyła mnie religia.

I świetnym przykładem będzie tutaj właśnie Hbr 12:14.

Przyjrzyjmy się tekstowi:

Starajcie się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie zobaczy Pana. (Hbr 12:14)

Jest to werset, który spędza sen z oczu wielkiej liczbie chrześcijan – wystarczy przejrzeć fora dyskusyjne by zobaczyć, jak często się pojawia.

Jego interpretacja religijna jest następująca:

„Starajcie się z całych sił nie grzeszyć, bo jak nie będziecie, to nigdy Boga nie zobaczycie i skończycie w piekle”.

„Uświęcenie” bowiem oznacza, w rozumieniu większości chrześcijan, zwłaszcza tych, którzy Biblię uważają za jedyne w pełni wiarygodne źródło objawienia, proces „upodabniania się do Chrystusa”, a z Biblii wynika, iż Chrystus był podobny do nas w 100% – z wyjątkiem grzechu.

Kiedy jednak przyjrzymy się tekstowi w taki sposób, jak gdybyśmy widzieli go po raz pierwszy, co widzimy?

Widzimy dwa terminy, które mogą do końca nie wydawać się jasne:

– co to znaczy dążyć do uświęcenia?

– co to znaczy zobaczyć Pana?

I trzecia kwestia, która wynika z tych dwóch – czymkolwiek uświęcenie jest, jaki jest procent wypełnienia jest niezbędny, aby zobaczyć Pana? 100%? 90%? 10%?

I jak to ma się też do licznych wersetów, w których uświęcenie przedstawiane jest jako rzecz skończona, dokonana – przykładowo 1Kor 6:11?

Dzisiaj już umiem stawiać takie pytania, kiedyś nie przychodziły nawet mi do głowy. Wydają się głupie? Nie upierałbym się za cenę życia że powiedzonko „nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi” jest zawsze prawdziwe, w tej sytuacji jednak myślę, że ma świetne zastosowanie!

Gdyby ktoś mi dzisiał pokazał Hbr 12:14 i powiedział, że on mnie przestrzega przez utratą zbawienia, jeśli się nie uświęcę, spytałbym od razu: czy aby zobaczyć Pana wymagane jest 100% uświęcenie? Bezgrzeszność? I tutaj prawie zawsze usłyszę „nie” więc będę dalej ciągnąć – więc ile? Czy może samo dążenie już się liczy? I może upodobnienie się do Chrystusa w 0.001% – uniknięcię jakiegoś jednego grzeszku – już wystarczy?

A jeśli nie to… proszę pokazać mi, który fragment Biblii mi to wyjaśnia, bo ten najwyraźniej NIE! Czy mam uwierzyć, że w tak istotnej kwestii, jak moje zbawienie, Biblia pozostałaby niejasna?

Ktoś powie, że się czepiam. Że przesadnie analizuję każde słowo i celowo staram się nie widzieć jasnego przesłania, który werset głosi. Moim jednak zdaniem niełatwo znaleźć jakąkolwiek wypowiedź, która będzie jednakowo jasna dla wszystkich.

Pomyślmy przez chwilę:

Jaka jest najlepsza forma komunikacji?

Jeżeli myślisz „słowa”, pomyśl jeszcze raz.

Wyobraź sobie, że widzisz po raz pierwszy w życiu jakąś osobę.

Chcesz ją przekonać, że ją kochasz.

Czy po prostu pójdziesz do niej i powiesz „kocham cię”?

No tak, ona cię nie zna i spojrzy na ciebie jak na wariata. Załóżmy więc, że jakoś ją zapoznasz, spędzicie kilka godzin na miłych rozmowach przy kawie i wtedy jej powiesz, że ją kochasz.

Uwierzy ci?

Załóżmy jednak – z nutą szaleństwa – że osoba ta ci uwierzyła!

Jak jednak dokładnie zrozumie twoje stwierdzenie?

Czy „kocham cię” oznacza „kocham cię jak bliźniego i zrobię wszystko dla twojego dobra”?

Czy może „zakochałem się w tobie i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie?”

Więcej przykładów podałbym gdybym pisał ten artykuł po angielsku, bo „I love you” może jeszcze mieć o wiele więcej znaczeń; przykładowo czasami oznacza zwykłe „lubię cię”, a czasem jest żartem, który można przetłumaczyć jako „jesteś niemożliwy”.

Słowa nie są idealną formą komunikacji.

Słowom można uwierzyć, można je też odrzucić. Słowa można zinterpretować na mnóstwo różnych sposobów, czego dowodem jest chociażby jedna Biblia i kilkaset chrześcijańskich denominacji, nie licząc sekt, z których każda rozumie jej słowa w nieco odmienny sposób.

A czy w obrębie jednego Kościoła wszyscy członkowie rozumieją Biblię w dokładnie taki sam sposób? Ha ha! Dobry żart. Prowadziłem kilka lat grupy biblijne – i na ogół wszyscy uczestnicy chodzili do tego samego kościoła – i po tym doświadczeniu mogę stwierdzić, że trudno wręcz znaleźć doktrynę, którą wszyscy rozumieją tak samo.

Kolejny aspekt komunikacji:

Czy wierzysz, że Bóg komunikuje się z każdym człowiekiem, czy tylko z wybranymi?

Wydaje mi się, że wierzenie, iż Bóg przemawia tylko do nielicznych, jest łatwym sposobem na zrzucenie odpowiedzialności z siebie. „Nie jestem wybrany, Bóg mi nic nie powiedział, więc nic nie wiem”.

Większość ludzi, którzy określają się jako wierzący, uważają dzisiaj jednak, że Bóg komunikuje się z każdym. Różni ludzie określą to na różne sposoby – kontakt bezpośredni, poprzez myśli, doświadczenia lub uczucia. Głos Boży nazwą Duchem Świętym, albo też intuicją, duszą lub sercem.. Popatrzmy teraz jednak, ile na przestrzeni historii człowieka było sytuacji, kiedy Bóg bezpośrednio, przy użyciu zwykłej rozmowy, komunikował się z ludźmi?

Chrześcijanie wymienią Adama i Ewę, patriarachów, proroków, apostołów, i może to wydać się sporo, ale patrząc na wszystkie tysiące lat historii człowieka dojdziemy zaraz do wniosku, że tę formę komunikacji – rozmowy przy pomocy słów – Bóg wybierał wyjątkowo rzadko. Nawet jedna na milion żyjących ludzi Boga ani nie widziała, ani nie słyszała.

Czy to nie sugeruje, iż Bóg nie sądzi, iż słowa są idealnym sposobem komunikacji? Często jednak są jedynym, jaki mamy – i autor Listu do Hebrajczyków uznał, że ten sposób będzie najlepszym z dostępnych.

Pamiętajmy tylko, iż dojście od „co autor chciał przekazać Hebrajczykom” do „co Bóg chce przekazać mnie dzisiaj” może być o wiele mniej oczywiste i bardziej zawiłe, niż się wydaje.

No dobrze. Spójrzmy na kontekst omawianego wersetu. Wpierw kontekst bezpośredni. Co widzimy?

Cały rozdział 12 to jakaś przestroga. Ale przed czym? Zaczyna się on tymi słowami:

I my zatem mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, [a przede wszystkim] grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach. (Hbr 12:1)

Tutaj drobna uwaga – niemal zawsze, kiedy widzę coś dodanego w nawiasach kwadratowych (czyli nie występujące w tłumaczonym tekście), wyczuwam jakąś chęć przekłamania ze strony tłumaczy. W wersecie nie ma słów, które zdaniem tłumaczy być powinny, więc je dodali, abyśmy rozumieli dany fragment… tak samo jak oni!

O jakie zawody chodzi? Wyznaczone…nam? To znaczy komu? Wszystkim chrześcijanom? A może tylko adresatom Listu? Potrzebuję się więcej dowiedzieć o Liście do Hebrajczyków.

Zaglądam na jego początek, na ogół znajdziemy tam autora i adresatów. Niestety, pudło. Większość dzisiejszych badaczy Biblii stwierdza, że autorstwo tego listu jest nieznane, choć styl miejscami przypomina apostoła Pawła.  Podobieństwo to wskazywać może na kogoś z jego najbliższych współpracowników i być może List ten był pisany przez jednego z jego uczniów lub… Paweł dał go komuś do edycji. Różnica stylu między Hbr a Listami Pawła jest jednak bardzo duża. Apostoł Paweł pisze wprawdzie poprawnym językiem, na tyle dobrym, iż wielu biblistów uważa, iż greka była jego rodowitym językiem, jednak Hbr jest napisany językiem wręcz mistrzowsko komponowanym i spotkałem się z nazywaniem go najlepiej napisaną księgą Nowego Testamentu pod względem stylistycznym.

A adresaci? Nigdzie nie ma dosłownie napisane, że jest to list do Żydów (Hebrajczycy to inne określenie Żydów), jednak już pobieżna jego analiza wykazuje jasno, iż pisany był do konkretnej grupy ludzi i jego tematem była korekta konkretnej, niewłaściwej postawy, którą wykazywali. Autor często odnosi się do Starego Testamentu co pozbawione byłoby sensu gdyby pisał do jakiejkolwiek innej grupy ludzi.

Pominę tutaj ogromną więszość tego, co wiadomo na ten temat, zainteresowani na pewno znajdą odpowiednie źródła informacji, summa summarum: ten List pisany był tylko do chrześcijan pochodzenia żydowskiego, przestrzegał przed konkretnymi błędami doktrynalnymi i odnosił się do konkretnych wydarzeń, które miały się wkrótce – czyli kwestia najwyżej kilku lat – wydarzyć.

Jeżeli znajdziemy zapewnienie, iż ta informacja jest prawdziwa, jakikolwiek niepokój związany z jakimkolwiek jego fragmentem (a List ten ma tych „straszących wersetów” wyjątkowo wiele) powinien zniknąć.

Jeżeli tak się nie dzieje; jeśli wciąż niepokoi mnie, że zbyt słabe staranie spowoduje, iż nigdy nie ujrzę Boga, powinienem odłożyć wszystko co mnie na tym świecie zajmuje i zająć się tylko jedną kwestią – jaki jest naprawdę Bóg? Czy naprawdę jest miłością? Czy gniewa się na mnie za coś, czy nie? Czy Jezus wziął na siebie cały grzech, czy nie? Czy umarł za wszystkich ludzi, czy nie?

Jeżeli długo byłeś osobą religijną, najprawdopodobniej czytanie Biblii nic ci nie da – często potrzeba wielu lat aby zapomnieć o religijnej interpretacji i móc czytać Biblię bez niej.

Skąd zatem czerpać wiedzę o Bogu?

Nie musisz się tutaj (ani nigdzie indziej) bynajmniej ze mną zgadzać, ale jestem absolutnie przekonany, iż typowe dla śmierci klinicznej doświadczenia: podróżowanie tunelem, rozmowa ze świetlistą postacią, poczucie miłości, podróżowanie poza ciałem – są prawdziwe i zostały naukowo udowodnione. Oczywiście mnóstwo naukowców utożsamia Boga z religią i po tym, jak nauka była przez religię tępiona przez całą historię – co dzieje się do dzisiaj – są a priori ateistami – i wyśmiewają bez czytania jakiekolwiek próby naukowego podchodzenia do tematu istnienia Boga lub świadomości po śmierci ciała. Również znakomita większość chrześcijan albo odrzuca prawdziwość tych doświadczeń i przypisuje je halucynacjom, albo uważa je za dzieła szatana – no, ale nic dziwnego – jeżeli wszystkim pokazuje się Bóg, który akceptuje nas bezwarunkowo i nie straszy piekłem, to na pewno nie jest to prawdziwe 🙂

Mam nadzieję, że udało mi się przekazać moje najważniejsze przesłanie tego artykułu: jeżeli boisz się wersetów, to boisz się Boga, bo w wersetach nigdy nie ma nic, co miało straszyć ludzi tysiące lat później. Poznaj Boga miłości – i nauczysz się czytać Biblię jako list miłosny skierowany do nas.

Analizowanie wszystkich strasznych wersetów nie ma sensu.

No tak, ale może dokończymy choćby analizę chociaż tego wersetu z tytułu? 🙂

Przyznam się, że nie rozumiałem wielu tekstów Nowego Testamentu nawet długo po tym, jak uwolniłem się z religijnego strachu. Moja perspektywa była już inna, nie przejmowałem się tym zbytnio, ale po prostu lubię wiedzieć, i jak czegoś nie wiem, to…………nie lubię tego 🙂 Nie miałem jednak pomysłu, jak pogodzić fakt, iż Nowy Testament zawiera sporo zapowiedzi ponownego przyjścia Chrystusa, ale stawia je nie w przyszłości – nie tej odległej o tysiące lat, ale w bardzo bliskiej. Przyjmowałem kiedyś, jak większość Biblistów, iż apostołowie się mylili… ale w takim razie żadne ich słowo nie mogłoby być przyjęte z pewnością, czyż nie?

Pozwólcie, że podzielę się z Wami pewnym odkryciem, którego nie będę szerzej omawiał bo temat to na całą kolejną witrynę, ale może stanowić wstęp do ciekawych badań.

Pamiętacie zapewne ten werset:

Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą. (Łk 21:27)

Jest też w Biblii kilka innych miejsc zapowiadających to wydarzenie.

A teraz spójrzmy na relację Józefa Flawiusza (żył w latach 37 – ok. 100), który był historykiem, i bynajmniej nie chrześcijaninem. Fragment ten pochodzi z książki „Wojna żydowska” opisującej losy Żydów od II wieku p.n.e. do końca wojny z Rzymem, której jednym z najbardziej przełomowych wydarzeń było oblężenie i zniszczenie Jerozolimy – które moim zdaniem niemal idealnie pasuje do aramejskiego określenia Gehenna, i przed którym wielokrotnie przestrzegał Jezus.

Relacja Józefa Flawiusza:

I znów w niewiele dni po święcie dwudziestego pierwszego dnia miesiąca Artemizjos zauważono nieziemskie i niewiarygodne zjawisko. To, o czym będę mówił, mogłoby wyglądać, wydaje mi się, na jakąś bajkę, gdyby nie wyszło z ust naocznych świadków i gdyby nieszczęścia, które potem nastąpiły, nie zgadzały się z tymi znakami. Otóż przed zachodem słońca w całym kraju pokazały się w powietrzu wozy i uzbrojone hufce wojska, które pędziły przez obłoki i otaczały miasto. („Wojna żydowska”, Księga VI, rozdział 5., 16 (123))

Hmmm.. obłoki?

Czy był na nich też Jezus?

Życzę owocnych poszukiwań i pokoju w sercu!

I jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni (1Kor 15:22)

Ostatnia edycja: 22 marca 2019

Królestwo Boże – jak je odziedziczyć?

W Nowym Testamencie znajdziemy sporo fragmentów mówiących o dziedziczeniu – lub niemożliwości dziedziczenia – Królestwa Niebieskiego. Słyszałem je często w kościołach w czasie niedzielnych kazań, i zawsze przejmowały mnie większym lub mniejszym strachem. „Dziedziczenie Królestwa” uważałem bowiem, bez cienia wątpliwości, za to samo co „pójście do nieba” po śmierci, a zatem utratą tego dziedzictwa byłoby pójście do piekła, które niezależnie jakby wyglądało – czy to jezioro z płonącą siarką czy też tylko miejsce ponurego, wiekuistego odosobnienia – przerażało mnie bez granic.

Owszem, wszystkie Kościoły oferowały mi jakieś sposoby, które – z mniejszym lub większym (w zależności od Kościoła) prawdopodobnieństem miały mi zapewnić, że jednak to Królestwo odziedziczę – we wszystkich tych sposobach jednak widziałem coś przeczącego logice.

W Kościele katolickim uczony przykładowo byłem iż każdy grzech ciężki – którym były „drobnostki” typu dobrowolne opuszczenie niedzielnej Mszy – sprawi, iż pójdę do piekła. Marnie widziałem tam zatem moje szanse, oceniałbym je może na 50% gdybym bardzo się całe życie starał, ale że się niespecjalnie starałem, to liczyłem tak z grubsza na 20%.
Kościół baptystyczny – i ogólnie niemal cała teologia ewangelikalna – miały już dla mnie niby 100% pewności, ale i tak widziałem tam logiczne niespójności. „Uwierz, a będziesz zbawiony” – mówili, a ja dopytywałem, jak rozpoznać wiarę prawdziwą od fałszywej? Bo przecież może się łudziłem, że miałem tę dobrą wiarę, a wcale jej nie miałem? Albo co się stanie, jak na chwilę przestanę wierzyć, i mi się… umrze? I zwolennicy, i przeciwnicy teorii utracalności zbawienia mają mnóstwo rzeczowo wyglądających argumentów!

Próbowałem szukać odpowiedzi w dyskusjach na żywo i w Internecie, niestety – okazało się, że przy pytaniach tego typu chrześcijanie toczą zażarte boje i po zaznajomieniu się z kilkunastoma zupełnie różniącymi się opiniami zacząłem trochę wątpić, czy odpowiedzi w ogóle istnieją, czy może istnieje tylko mnóstwo hipotez.

Dzisiaj już jednak wiem, dlaczego chrześcijaństwo nie ma spójnej odpowiedzi na pytanie o pewny sposób odziedziczenia Królestwa Bożego!

Na to pytanie dopiero można odpowiedzieć, kiedy je się zrozumie, a chrześcijaństwo go, niestety, nie rozumie.

Zajrzyjmy do Biblii.

Wyrażenie „Królestwo Boże” występuje w Biblii 68 razy, natomiast w Ewangelii Mateusza 32 razy występuje określenie „Królestwo Niebieskie” (to od nieba, nie koloru). Niektóre opcje teologiczne utrzymują, iż Królestwo Boże i Niebieskie to coś innego, jednak choćby porównanie Mt 19:23 do Mt 19:24 pokazuje, iż są to synonimy:

Jezus zaś rzekł do uczniów swoich: Zaprawdę powiadam wam, że bogacz z trudnością wejdzie do Królestwa Niebios. A nadto powiadam wam: Łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do Królestwa Bożego. (Mt 19:23-24) (BW)

(użyłem tutaj Biblii Warszawskiej gdyż BT robi lekkie przekłamanie i oba razy używa terminu „Królestwo Niebieskie” – przekłamanie zapewne mało istotne, gdyż tłumaczone oba greckie słowa są tu synonimami, ale chciałem uprzedzić zdziwienie, jeśli ktoś sięgnie do Tysiąclatki).

Terminu „Królestwo Niebios” używał wyłącznie Mateusz, i najbardziej wiarygodnym wytłumaczeniem tego jest moim zdaniem teza, iż Mateusz pisał głównie dla ortodoksyjnych Żydów, którzy dla okazania czczi unikali używania słowa „Bóg”. Niezależnie jednak od przyczyny – Królestwo Boże i Królestwo Niebieskie są niewątpliwie synonimami.

Mamy zatem równo 100 przykładów użycia terminu Królestwo Boże/Niebieskie (KB), przy takiej ilości tekstów można chyba bez żadnych wątpliwości ustalić, czym to KB jest, czyż nie?

No cóż… nie jest to takie proste.

Kościoły chrześcijańskie zapewne byłyby szczęśliwe, gdyby w Biblii znajdowała się jakakolwiek definicja KB, na przykład taka:

„KB to miejsce w niebie, gdzie trafi każdy zbawiony człowiek”.

Niestety, takiej definicji w Biblii nigdzie nie znajdziemy. W ogóle w Biblii jest bardzo mało definicji! A jednak można powiedzieć…. w przypadku KB wyjątkowo mamy szczęście! Otóż KB jest w Bibli zdefiniowane! Tylko… cóż, okazuje się, że nie ma ona wiele wspólnego z tym, co tłumaczy na temat KB nam religia:

Bo królestwo Boże to nie sprawa tego, co się je i pije, ale to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym. (Rz 14:17)

Możemy otworzyć oczy w wyrazie szczerego zdumienia, gdyż apostoł Paweł wydaje się w nim pisać, iż Królestwo Boże to stan umysłu, nie zaś konkretne miejsce.

Żeby jeszcze podnieść stopień tajemniczości tematu, spójrzmy na ten werset:

Zapytany przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie królestwo Boże, [Jezus] odpowiedział im: Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: Oto tu jest albo: Tam. Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest. (Łk 17:20-21)

Czy zatem KB to pewien stan duchowy, który demonstrował ludziom Jezus? Jeżeli tak, Izrael oczekiwał czegoś zupełnie innego.

Niezniszczalne Królestwo obiecane było Izraelowi od zarania jego dziejów, i obietnica jego nastania jest na kartach Biblii często powtarzana. Czy miało to być od początku królestwo panujące tylko w umyśle, czy też rzeczywiście Izrael miał wrócić do dawnej potężnej świetności? Odpowiedź na te pytanie moim zdaniem nie ma kluczowego już dzisiaj znaczenia i można znaleźć wiele argumentów po obu stronach. Pewne jest to, że Izrael niecierpliwie oczekiwał na wyzwolenie spod panowania Rzymu, a nastanie wspaniałego i potężnego królestwa niewątpliwie pięknie by z tym współgrało.

Jedno z najlepiej znanych proroctw pochodzi z Księgi Daniela:

W czasach tych królów Bóg Nieba wzbudzi królestwo, które nigdy nie ulegnie zniszczeniu. Jego władza nie przejdzie na żaden inny naród. Zetrze i zniweczy ono wszystkie te królestwa, samo zaś będzie trwało na zawsze (Dn 2:44)

Czy Daniel prorokował o stanie człowieka po śmierci czy o losach Izraela na ziemi? Zachęcam do przeczytania kontesktu Księgi Daniela, aby stało się bezdyskusyjnie jasne – ani słowa tu nie ma o życiu wiecznym, o karze czy nagrodzie, która ma jakoby czekać na każdego człowieka po śmierci. Stary Testament w ogóle nie zajmuje się życiem pozagrobowym – jest dosłownie kilka zdań które można odnieść do „życia po życiu”, a i o one toczone są spory wśród egzegetów różnych opcji teologicznych.

Tak! Dzisiaj wydaje mi się to proste i oczywiste, ale wiele lat nie byłem zupełnie tego świadomy… Stary Testament milczy na temat losów człowieka po śmierci! Dorastamy w przekonaniu, iż Boże przykazania są po to, byśmy dostali się po śmierci do nieba, ale jak to się ma do rzeczywistego przesłania Biblii?

A teraz, Izraelu, słuchaj praw i nakazów, które uczę was wypełniać, abyście żyli i doszli do posiadania ziemi, którą wam daje Pan, Bóg waszych ojców (Pwt 4:1)

W ani jednym miejscu Starego Testamentu wypełnienianie przykazań nie ma nic wspólnego z życiem wiecznym! Mało tego, przykazania są rzadko rozpatrywane w kontekście indywidualnych ludzi! Kiedy dzisiaj słyszymy „nie będziesz zabijał”, na ogół myślimy o akcie zabójstwa którego dokonuje jakiś człowiek, i o karze, która później może za to grozić, a którą Bóg na tego człowieka ześle. Dekalog i pozostałe 600 przykazań Zakonu było jednak umową między Bogiem a narodem Izraela – i chociaż oczywiście jednostki były również karane i wiele przykazań ich dotyczy, główny nacisk zawsze położony był nie na posłuszeństwo jednostek, ale całego narodu.

Można to dzisiaj nazwać odpowiedzialnością zbiorową – jeżeli jednostki dopuszczały się niegodziwości, ale były w mniejszości, i większość Izraela je potępiało, cały naród wciąż doświadczał powodzenia.

Widać, jak rzeczywiste znaczenie pewnych pojęć w Biblii jest zupełnie odmienne od tego, jak odczytuje je chrześcijaństwo!

I teraz robi się jeszcze ciekawiej. O ile sam przez wiele lat mojego chrześcijaństwa byłem świadomy, iż Stary Testament niewiele o życiu wiecznym mówi, byłem przekonany, iż sprawa ma się zupełnie inaczej w Nowym Testamencie.

Myliłem się.

W NT owszem, kwestia życia po śmierci pojawia się, jednak wciąż – niezależnie od tego, jak mało wiarygodne ci się to może wydawać – marginalnie.

Naprawdę???

Zapytajmy na chwilkę – po co dokładnie przyszedł na ziemię Jezus?

Czy po to, by przestrzec ludzi przed grzeszeniem, które zawiedzie ich do piekła, i zachęcić do nawrócenia się, które im da zbawienie i pójście do nieba?

Mniej więcej połowa tego zdania jest prawdziwa.

Popatrzmy na ten werset:

jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie.. ( Łk 13:3b)

Czy znaczy on „jeśli się nie odwrócicie od swoich grzechów, pójdziecie do piekła”?
Popatrzmy na kontekst:

W tym samym czasie przyszli niektórzy i donieśli Mu o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar. Jezus im odpowiedział: Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, że to ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. (Łk 13:1-3)

Galilejczycy nie poszli do piekła! ZGINĘLI! Stracili życie! Nie wieczne, a ziemskie!
Warto przy okazji przyjrzeć się wyrażeniu „nawrócić się”. W wielu starszych wydaniach Biblii zamiast „nawrócić się” jest „pokutować”, i obiegowa opinia panuje taka, iż ma to coś wspólnego z umartwianiem się za grzechy lub przynajmniej totalnym odwróceniem się od nic. Nic takiego! Grecki czasownik „metanoeo” pochodzi od słów „meta” – zmienić i „noieo” – myśleć”. Nawrócenie oznacza zmianę myślenia i może za sobą pociągać zmiany w zachowaniu, ale nie musi. Zarówno ludzie, którzy już „zmienili myślenie” jak i ci, którzy tego nie zrobili, wciąż popełniają błędy!

Tak, błędy, nie „grzechy”, gdyż choć słowo „grzech” jest jednym z najbardziej ulubionych i najczęściej w teologii chrześcijańskiej używanych, w Biblii prawie nigdy nie oznacza tego, co dzisiaj. Nowy Testament podaje przykład jednego głównego grzechu, przy którym inne bledną:

Jednakże mówię wam prawdę: Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was. On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. O grzechu – bo nie wierzą we Mnie. (J 16:7-9)

W Starym Testamencie Żydzi dzielili świat na dwie części: Żydów i grzeszników. Jezus i apostołowie proponują inny podział – na tych, co wierzą w Jezusa, i na grzeszników. A i to jest tymczasowe i apostoł Paweł wkrótce ogłosi koniec wszelkich podziałów.

Jezus przestrzega wielokrotnie przed zagładą – ale nie po śmierci, w piekle!

Skoro ujrzycie Jerozolimę otoczoną przez wojska, wtedy wiedzcie, że jej spustoszenie jest bliskie. (Łk 21:20)

Jezus przestrzega przed straszną zagładą narodu żydowskiego – w roku 70 Rzymianie otoczą Jerozolimę i po trwającym kilka miesięcy oblężeniu, wtargną do miasta, paląc wszystko, co widzą i mordując niemal całą ludność. Według różnych przekazów, zginie wtedy od kilkuset tysięcy do ponad miliona Żydów!

Jezus przyszedł z ofertą Królestwa Bożego, a później zaczął przestrzegać przed tragedią mającą spaść na Izrael, a jaka była odpowiedź Izraela?

Odrzucenie i zamordowanie Jezusa.

O dziwo, to jeszcze nie przekreśliło oferty, i apostołowie wciąż ją kierowali do Żydów, jednak po wyśmianiu Piotra (Dz 2) i zamordowaniu Szczepana (Dz 7), zaprzestali.

* * *

Podsumujmy te przedziwne i stojące w totalnej opozycji do chrześcijaństwa wnioski:

KB było obiecane w Starym Testamencie narodowi Izraela i miało być królestwem ziemskim, nie niebiańskim.

Termin KB pojawia się jednak również nie raz w Nowym Testamencie w innym znaczeniu – duchowego, wewnętrznego stanu ducha.

Jezus oferował Żydom (Żydom! Nie Polakom, nie Amerykanom, tylko Żydom!) KB w aspekcie przede wszystkim duchowym, Żydzi zaś byli głównie zainteresowani byli aspektem militarnym, pobiciem ciemieżców i panowaniem nad nimi.

W temacie zatem autentycznego ziemskiego królestwa wszystko wskazuje na to, że temat jest już nieaktualny. Nikogo dzisiaj już nie dotyczy. Dotyczył tylko Żydów, i to tylko żyjących w tamtych czasach.

A co z definicją Pawła? „Sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym” to niewątpliwie coś, czym byśmy nie pogardzili! Kto jednak do KB jeszcze nie trafił, nie będzie się smażył w piekle, a po prostu… będzie pozbawiony sprawiedliwości, pokoju i radości! Tu, za życia ziemskiego, nie po śmierci!

Nie upieram się bynajmniej, że mam w czymkolwiek rację – będę się jednak upierać, że udało mi się postawić kilka pytań, na które chrześcijaństwo nie zna odpowiedzi, i które obnaża brak logiki chrześcijańskiej doktryny. Końcowe przesłanie Biblii jest oczywiste – Bóg pojednał ze sobą wszystkich ludzi (Rz 5:18, 2 Kor 5:19 i wiele innych). Oczywiście, zawsze można znaleźć kilka wersetów, których nie rozumiemy! Ale jeżeli przygniatająca ich większość jest łatwa w zrozumieniu, dlaczego mamy się skupiać na tych najtrudniejszych? Czy tylko dlatego, że chce tego religia, gdyż ludzie przekonani o miłości i akceptacji Bożej nie będą odczuwali przymusu biegania do kościoła i wypełniania jego kasy brzęczącą monetą?

Najwspanialsze dla mnie w tym wszystkim jest to, że niezależnie od tego, ile błędów popełniam w moim rozumowaniu dotyczącym KB, i niezależnie od tego, ile niejasnych fragmentów w Biblii znajdę, nie muszę się niczym przejmować, gdyż przesłanie o wspaniałej i nieskończonej Bożej miłości jest w Biblii przedstawione nadzwyczaj jasno! Trudno mi wręcz uwierzyć, że przez tyle lat wierzyłem, iż Bóg może ludzi karać tylko dlatego, że nie wierzą lub nie rozumieją jakichś zawiłych prawd wiary!

Co wybierasz? „Wiarę ojców”, życie w więzach religii, przepełnione lękiem przed nieznanym końcem, czy… wybierzesz samodzielnie – wybierzesz prawdziwe dzisiaj i osiągalne dla każdego Królestwo Boże – sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym?

(Ostatnia edycja – 21 maja 2020)

Z łaski przez wiarę

Dlaczego wierzysz w Boga?

Bóg

Zastanawiasz się nad poprawną odpowiedzią? Ładnie by brzmiało „odpowiadam miłością na niezmierzoną miłość Bożą” albo „niewiara jest głupotą”, ale jeśli się głębiej zastanowisz i zechcesz podać odpowiedź szczerą, zamiast poprawnej, to bardzo prawdopodobne jest, że będzie ona brzmiała tak: bo chcę iść do nieba. Chcę być zbawiony.

W przekonaniu większości chrześcijan niewiara jest niemal pewnym biletem do piekła.

Przez pierwszą połowę mojego życia moja religijność była dość typowa dla mieszkańca Polski, i wierzyłem dość mocno w to, co głosiłem. Druga z „Głównych prawd wiary”, których mnie nauczono, brzmiała: „Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze”.

Judge holding gavel in courtroom

Ta druga część tego twierdzenia mnie przerażała, jako że miałem wyćwiczone przez religię sumienie, aby zło widzieć w niemal każdym swoim zachowaniu. Zacząłem kwestionować i inne dogmaty, i po pewnym czasie trafiłem do innego chrześcijańskiego wyznania religijnego.
Tam kładziono bardzo mocny nacisk na Biblię i – jednym z najczęściej cytowanych jej wersetów był następujący:

Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga (Efezjan 2:8)

Bardzo częstym tematem rozmów było to, że większa część chrześcijaństwa jest zwiedziona i myśli, że Bóg zbawia ludzi dzięki ich uczynkom, ale my wiemy lepiej, nam została objawiona prawda, iż dzieje się to przez wiarę.

Powinienem zatem odetchnąć z ulgą. Wcześniej bałem się, że Bóg mnie nie przyjmie do nieba, ale teraz już nie musiałem się obawiać, bo miałem wiarę.

Ulga była chwilowa.

Zacząłem analizować.

Po pierwsze, skąd wiadomo, że mam prawdziwą wiarę? Może się oszukuję? Często moim znajomi chrześcijanie potrafili kwestionować czyjąś wiarę tylko dlatego, że ktoś w jakiś widoczny sposób „grzeszył”. Wielu mówiło, iż prawdziwie wierząca osoba nie będzie na stałe uwiązana grzechem. Tutaj padały takie fragmenty jak „kto się z Boga narodził, nie grzeszy” (1 J 3:9), „ci, którzy te rzeczy czynią, Królestwa Bożego nie odziedziczą” (Gal 4:21) lub „wiara bez uczynków jest martwa” (Jk 2:26).

Po drugie – jestem zbawiony przez wiarę, ale co się stanie, jeśli wiarę utracę? Jeżeli wiara mnie zbawia, czyż jej brak mnie nie potępi? Co prawda większa część znanych mi chrześcijan wierzyłą w nieutracalność zbawienia („raz zbawiony, na zawsze zbawiony”), przytaczając przykładowo Ef 1:13 mówiący o tym że wierzący są „zapieczętowani Duchem Świętym”, to byli też jej przeciwnicy, również posiadający pewną ilość wersetów biblijnych na obronę swojej tezy (przykładowo Hbr 6:4-8).

Kiedy dokładniej zagłębiłem się w temacie wiary, okazało się nagle, że istnieje mnóstwo wzajemnie wykluczających się poglądów, i często wewnątrz jednego wyznania istniało kilka odmiennych nurtów teologicznych. Zawsze można wybrać sobie ten, który najbardziej będzie odpowiadał… ale czy myślącemu człowiekowi zapewni to pokój w sercu? Czy myśl „a co, jeśli się mylę”, nie będzie powracać? Wszak o wieczność tutaj chodzi!

Moje oczy zaczęły się otwierać, a przełom nastąpił wtedy, kiedy moja uwaga została zwrócona na jeden bardzo interesujący fakt.

Istnieje spora grupa ludzi w chrześijaństwie lubujących sie w osądzaniu innych, poddając w wątpliwość ich wiarę i bycie zbawionym. Jednym z najczęściej przytaczanych przez nich fragmentów jest 2 rozdział Listu Jakuba.

Wyżej cytowałem z tego Listu 2:26: „wiara bez uczynków jest martwa”. Najczęściej, gdy słyszałem ten werset, wstępował we mnie strach, nie zadałem sobie jednak trudu zajrzenia do Biblii i przeczytania szerszego kontekstu.

A w rozdziale tym znajdujemy następujące słowa:

Czy Abraham, ojciec nasz, nie z powodu uczynków został usprawiedliwiony, kiedy złożył syna Izaaka na ołtarzu ofiarnym? Widzisz, że wiara współdziała z jego uczynkami i przez uczynki stała się doskonała. (Jk 2:21-22).

O tym, że Abraham został usprawiedliwiony przez Boga, pierwszy raz czytamy w Rdz 15:6. Między tym wydarzeniem a historią z Izaakiem upłynęło około 20 lat. Czy zatem jeden dobry uczynek przez 20 lat wystarczy, abyśmy mieli udowodnioną wiarę? Mogłem się osobiście wykazać o wiele lepszymi liczbami! Sporo znanych mi chrześcijan twierdziło jednak, oczywiście „na podstawie Biblii”, że dobre uczynki zupełnie nie miały znaczenia, jeśli człowiek był uwiązany jakmikolwiek grzechem. Paliłem papierosy – to przecież ciężki grzech – i nawet milion dobrych uczynków nic miał nie znaczyć, podczas gdy Abraham jednym czynem po 20 latach udowodnił wiarę? Gdzie tu logika?

Wkrótce poświęcę osobny artykuł pozornym sprzecznościom między Jakubem i Pawłem, na razie tylko zwrócę uwagę na jeden fakt:

KONTEKST

2. rozdział Listu Jakuba nie mówi nic ani o niebie ani o piekle, ani w ogóle o tym, co będzie po śmierci. Mówi o niesprawiedliwości między braćmi w zgromadzeniu wiernych. Jedną z najważniejszych zasad czytania Listów jest „czytanie akapitami”, to znaczy uznajemy, iż akapity – fragmenty tekstu – są spójnie logiczne – i nie zachodzi sytuacja, iż dany akapit jest na jeden temat, a jeden wyrwany z niego werset lub jego urywek – na drugi. Pamiętajmy, oryginalnie Listy nie były pisane w celu analizy ich poszczególnych słów, ale odczytywano je jednokrotnie całemu zgromadzeniu. Jakub opisywał sytuację między członkami jednego lokalnego kościoła, nie pisał zaś jak osiągnąć zbawienie po śmierci lub jak je można utracić.

Tak samo, jak nielogiczny jest wniosek, iż jeden dobry uczynek w ciągu 20 lat udowadnia, iż człowiek został przez Boga zbawiony, tak samo w powszechnej doktrynie zbawienia przez wiarę jest mnóstwo innych przykładów braku logiki. Wymienię kilka:

1. Jeżeli Bóg jak gdyby czeka na wiarę człowieka, czy nie można powiedzieć, że wiara ta jest uczynkiem? Słyszymy „nic człowiek nie jest w stanie uczynić, aby być zbawiony, gdyż zbawia Bóg niezależnie od wysiłków człowieka, ale musisz uwierzyć”. Czyli jednak sam Bóg nie zbawia. A uwierzenie w coś, co stało się tysiące lat temu, może się okazać wcale niełatwym uczynkiem.

2. Alojzy żył 86 lat.
old_manZałożył dwie fundacje pomagające samotnym matkom, angażował sie też w akcje przeciwdziałania narkomanii. Wychował czwórkę zdrowych i radosnych dzieci, i kochał swoją żonę przez całe 53 lata małżeństwa. Jako dziecko był molestowany przez dwóch księży, w wyniku czego postanowił zostać ateistą i postanowienia tego trzymał się po ostatnie tchnienie.

Józef żył 42 lata.
bad_manNigdy nie pracował zawodowo, poznane towarzystwo od dziecka nauczyło go kraść i włamywać się rabunkowo do mieszkań. Lubił pić alkohol, chociaż po nim stawał się agresywny, i nie raz bił do utraty przytomności towarzyszy biesiad, zwłaszcza kobiety. Aresztowany w wieku 40 lat za molestowanie małoletniej, przesiedział 2 lata w więzieniu, gdzie umarł nagle na atak serca. Tak się jednak szczęśliwie skłąda, że miesiąc przed śmiercią, Józefa odwiedził duchowny, który przedstawił mu prawdy wiary i zapewnił o istnieniu Boga ofiarującego przebaczenie wszystkim wierzącym. Przerażony perspektywą piekła Józef postanowił uwierzyć w Boga.

I teraz będzie wiecznie radował się w niebiesiech, podczas gdy nieszczęsny Alojzy smażyć się będzie w ogniu piekielnym. Nie miał szczęścia odwiedzin wystarczająco przekonującego pastora.

3. Jeżeli wiara zbawia, dlaczego muszę uwierzyć, zanim umrę? Czy wiara po śmierci nie zadziała? Biblia przecież ani temu nie zaprzecza, ani nie potwierdza.

4. Dlaczego w Biblii nigdzie nie ma definicji zbawczej wiary i wskazówek, jak odróżnić ją od nie-zbawczej? Czy wiara w Allacha zbawia? W Matkę Ziemię? Większość chrześcijan powie, że niezbędna jest wiara w Chrystusa. Czy zatem Świadkowie Jehowy są zbawieni? A co z kimś, co powie, że wierzy w Jezusa ale nie interesuje go, co Jezus nauczał? Jeśli dokładniej się przyjrzymy okaże się, że  każda denominacja chrześcijańska ma swoją definicję wiary. Czy to jest logiczne, że najważniejsza podobno sprawa dla naszego życia wiecznego jest w Biblii opisywana tak niejednoznacznie?

5. Mnóstwo ludzi ma okresy wiary i okresy niewiary. Co z nimi? Czy ich życie wieczne zależy od losowego zdarzenia – czy będą akutat wierzyć w momencie śmierci? A co z dziećmi? W chwili, gdy nagle ich rozum jest w stanie przyjąć wiarę, stają się niezbawieni, i jeśli nie zdążą przed śmiercią uwierzyć, ich wiecznością będą płomienie piekielne?

Mógłbym wiele podobnych przykładów podać, ale myślę, że te pięć wystarczy. Doktryna zbawienia przez wiarę w ujęciu dzisiejszej religii nie ma sensu. Urąga logice. Czy naprawdę fakt, iż wyznaje ją większość chrześcijan, jest dowodem na to, że jest prawdziwa? W średniowieczu większość chrześcijan uważała, że kąpiele są grzechem! Omawiana doktryna ta nie może dać ci prawdziwego pokoju, bo nigdy nie będziesz mieć pewności, czy wiara, którą masz, jest prawdziwa, pełna, i czy będzie taka sama jutro czy za 10 lat.

Chrześcijaństwo szczyci się, że głosi Dobrą Nowinę. Jak „dobra” ona jest? Musisz uwierzyć, musisz zrobić to w odpowiedni sposób, i nigdy do końca nie wiesz, czy wierzysz poprawnie, bo „demony również wierzą i drżą” (Jak 2:19), więc być może będąc osobą głęboko wierzącą i praktykującą a mimo wszystko skończyć w więcznym ogniu piekielnym! To wszystko jest bez sensu!

Sensowne są tylko dwie logiczne opcje – albo zbawcza wiara jest tak zawiła i skomplikowana, że nigdy do końca nie możemy być pewni, że ją mamy… albo Dobra Nowina jest naprawdę dobra i nie musisz się już niczego lękać!

Stawiam na drugą opcję! Zachęcam do głębokiego zastanowienia się, czy powszechna doktryna zbawienia „z łaski przez wiarę” jest naprawdę z łaski, i naprawdę przez wiarę; zachęcam również do przeczytania tych artykułów:

Darmowe zbawienie?

Pewność Zbawienia

Artykułem tym bardziej kwestionuję cokolwiek, nim wyjaśniam, zdaję sobie z tego sprawę! Zachęcam tylko – otwórz się na myślenie, otwórz się na kwestionowanie tego, co w tej chwili myślisz. Czy nie przyjemnie by było móc myśleć, że Bóg cię kocha,i myśląc to odczywać taką samą radość, jaką odczuwa małe dziecko w ramionach kochającej mamy?

Ostatnia edycja: 2016-12-19

Sprawiedliwy czy miłosierny?

Napoleon_Bonaparte

Pewnego dnia do cesarza Napoleona Bonapartego przyszła kobieta prosić o łaskę dla jej syna, który przebywał w więzieniu.

– Twój syn popełnił przestępstwo – powiedział Napoleon – i sprawiedliwość wymaga, aby został ukarany.
– Ale ja nie przyszłam po sprawiedliwość, Wasza Wysokość – powiedziała kobieta – ja przyszłam po łaskę.

Napoleon zastanowił się przez chwilę. Ta odpowiedź go zaskoczyła. Uśmiechnął się.

– I otrzymasz łaskę – odpowiedział – Twój syn zostanie dzisiaj zwolniony.

Czy Napoleon w tym wypadku postąpił niesprawiedliwie?

Oczywiście, że tak. Miał rację – sprawiedliwość wymagała kary. Kobieta o tym też wiedziała. Napoleon nie postąpił sprawiedliwie, postąpił miłosiernie. Inaczej mówiąc, okazał łaskę.

Czy podoba ci się to, co uczynił Napoleon? Zanim sam odpowiedziałbym na to pytanie przydałoby się wiedzieć, za co syn owej kobiety siedział w więzieniu, jeśli jednak przyjmę, że nie było to nic poważnego, i w dodatku człowiek ten był jedynym żywicielem rodziny, nie będę się burzyć, iż sprawiedliwości nie stało się zadość.

Wczoraj w sądzie odbyła się krótka rozprawa w sprawie córek mojej koleżanki. Starsza, 19-letnia, dała na chwilę poprowadzić samochód młodszej, 17-letniej, która jeszcze nie miała prawa jazdy.

kids_driving

Jechała jakby była czymś odurzona, od krawężnika do krawężnika, ale na szczęście uliczki osiedla były puste. Z jednym wyjątkiem. Krążył tam radiowóz.

Kiedy policjant ruszył za samochodem i włączył swoje kolorowe światełka, dziewczyna tak spanikowała, że włączyła lewy kierunkowskaz i skręciła w prawo…

A miało to miejsce w USA, gdzie wykroczenia drogowe są na ogół traktowane bardzo poważnie. Obu dziewczynom groziły spore konsekwencje, niemałe mandaty i odebranie prawa jazdy na co najmniej kilka miesięcy (w przypadku młodszej odebrane by jej było w dniu, w którym by je otrzymała).

Sędzia jednak wziął pod uwagę, że dziewczyny były grzeczne, przyznały się do winy i dobrowolnie chciały poddać karze. Powiedział: „gdyby istniały upomnienia za głupotę, a nie mandaty za wykroczenia, dałbym im takie upomnienie, ale jako że to ich pierwsze wykroczenie, a mandat i tak zapewne prędzej obciąży rodziców niż ich samych, zarządzam nadzwyczajne odstąpienie od kary”.

Sędzia postąpił identycznie, jak Napoleon. Gdy o tym usłyszałem, niesamowicie się ucieszyłem, bo znam te dziewczyny i wiem, że już samo złapanie przez policję i długie oczekiwanie w strachu na rozprawę było dla nich wystarczająco mocną nauczką.

Znowu sprawiedliwości nie stało się zadość. Kto by się jednak z tego nie cieszył?

Dlaczego zatem większość chrześcijan tak bardzo się burzy gdy słyszy o nieograniczonym Bożym miłosierdziu?

„Bóg jest miłosierny ale sprawiedliwy”.

Słyszysz czasami takie stwierdzenie?

Ja słyszałem bardzo często. I zawsze powodowało ono u mnie wewnętrzny konflikt. I niepokój.

Z jednej strony religia każe mi nieskończenie wybaczać, bo „Bóg nam wybacza grzechy”, zawsze jednak w kontekście rozmowy o Bożym wybaczaniu stawało słowo „ALE”.

ALE… sprawiedliwy.

Zauważmy – nie „I sprawiedliwy”, lecz „ALE sprawiedliwy”. Jak gdyby sprawiedliwość w jakimś zakresie ograniczała sprawiedliwość lub jej zaprzeczała.

Religia mówi nam, że Bóg jest nieskończenie miłosierny i nieskończenie sprawiedliwy, i jeżeli nie jesteśmy tego w stanie zrozumieć, to… jest to nasz problem. My musimy zawsze wybaczać, Bóg nie. Czy jesteśmy lepsi od Boga? Nie. Nie rozumiemy tego? Nie szkodzi.

W jakim celu jednak Bóg nam dał rozum, jeśli niewiele się przydaje przy zrozumieniu podstawowych pojęć dotyczących Jego osoby i Jego relacji z nami?

brain

Pozwolę sobie zatem nie zgodzić się z religią i wnioskuję o użycie rozumu! A rozum podpowiada mi, że religijne tłumaczenie kwestii zbawienia przedstawia bardzo wiele poważnych logicznych sprzeczności.

Religia tłumaczy mniej więcej tak:

Nieskończenie miłosierny Bóg wybaczyłby wszystko wszystkim, ale to czyniłoby Go niesprawiedliwym.

Nieskończenie sprawiedliwy Bóg nie wybaczyłby nikomu, bo wszyscy są grzesznikami.

Nieskończenie miłosierny i sprawiedliwy Bóg obarcza winą Jezusa i wybacza wszystkim, którzy przyjmą Jego ofiarę, a potępia wszystkich, którzy tego nie czynią.

Czy jednak potrafimy wyobrazić sobie ziemskiego ojca, który, aby uratować kogoś innego, poświęca życie swojego dziecka? Czy nazwalibyśmy takiego ojca dobrym?

Jak to też jest, że śmierć Jezusa jest zapłatą za czyjąś wieczność w piekle? Jeżeli karą za grzech jest wieczność w piekle, analogicznie, Jezus też powinien spędzić wieczność w piekle!

W tym całym religijnym tłumaczeniu sensowne wydaje mi sie tylko to zdanie:

Nieskończenie miłosierny Bóg wybaczyłby wszystko wszystkim.

A co jeśli to prawda?

I tutaj miliony gardeł w doskonałej jedności wykrzykną jedno słowo:

HEREZJA !!!

Zajrzyjmy zatem do Biblii.

arabic bible

Ciekawy fakt: jak Biblia gruba i długa – prawie milion słów – tak nie znajdziemy tam ani słowa na temat herezji polegającej na głoszeniu zbyt miłosiernego Boga.

W Starym Testamencie nie ma prawie nic na temat życia pozagrobowego, jest natomiast bardzo dużo o przykazaniach. Mnóstwo zakazów i nakazów, mnóstwo przykładów kar i nagród za jakość stosowania się do przykazań. Co jednak czytamy o stosunku Boga do ludzi?

Jednym z najpopularniejszych w Biblii zwrotem jest „nie lękaj się”. Mawia sie, że występuje on w Biblii 365 razy – abyśmy mogli żyć bez strachu okrągły rok. Jest to co prawda mit, i prawdziwa liczba jest około 3 razy mniejsza, niemniej jest to i tak na tyle sporo, abyśmy sie zastanowili, czy Bóg naprawdę chce, abyśmy żyli w strachu.

Naród Wybrany, Izrael, doświadczył od Boga niesamowitych dobrodziejstw, tymczasem sam wykazywał się niesamowitą pomysłowością w coraz to bardziej wyrafinowanych sposobach okazywania leckeważenia przykazań. Bóg ostrzega – będą konsekwencje. Ale do swojego odstępczego narodu kieruje też przykładowo takie słowa:

Albowiem Ja, Pan, twój Bóg, ująłem cię za prawicę mówiąc ci: Nie lękaj się, przychodzę ci z pomocą. Nie bój się, robaczku Jakubie, nieboraku Izraelu! Ja cię wspomagam – wyrocznia Pana – odkupicielem twoim – Święty Izraela. (Iz 41:13-14)

 

Mówił Syjon: Pan mnie opuścił, Pan o mnie zapomniał. Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. (Iz 49:14-15)

Kary za nieposłuszeństwo nie tylko nie mają nic wspólnego z życiem wiecznym, ale nie mają też nic wspólnego z miłością i uczuciami, jakie Bóg żywi do człowieka! Bóg tak naprawdę nie stosuje kar w naszym rozumieniu tego słowa, nie daje nikomu syfilisu ani nie powoduje, że człowiek się potyka na równej drodze. Kiedy jest mowa o karze, ktoś po prostu zbiera żniwo swojego postępowania.

Izrael mógł zostać doszczętnie rozbity przez sąsiednie narody, przestałby istnieć i wkrótce nikt by o nim nie pamiętał. Bóg jednak obiecał swoją ponadnaturalną pomoc, przy czym zastrzegł, że istnieją warunki jej otrzymania. Tak długo jak Izrael się do tych warunków stosował, inne narody, choćby stokroć potężniejsze, nie mogły mu zaszkodzić. Boża kara polegała na tym, że Izrael musiał wziąć sprawy we własne ręce. Koniec cudów.

Nie znajdziemy ani jednego przykładu w Biblii, gdzie Bóg jest autorem czyjejś śmierci, choroby lub innego nieszczęścia.

angry-god

Faktem jest, że większość ludzi interpretuje niektóre wydarzenia ze Starego Testamentu jako bezpośrednie kary Boże. Tak też interpretowali je początkowo apostołowie, i mniemali, że Bóg ma właśnie taki sposób postępowania: bądź grzeczny albo… pogadamy. Popatrzmy tutaj:

A gdy to widzieli uczniowie Jakub i Jan, rzekli: Panie, czy chcesz, abyśmy słowem ściągnęli ogień z nieba, który by ich pochłonął, jak to i Eliasz uczynił? A On, obróciwszy się, zgromił ich i rzekł: Nie wiecie, jakiego ducha jesteście. Albowiem Syn Człowieczy nie przyszedł zatracać dusze ludzkie, ale je zachować. I poszli do innej wioski. (Łk 9:54-56, BW)

(Wiem, wiem, powyższy fragment wygląda nieco inaczej w Biblii Tysiąclecia… jak również w najstarszych rękopisach… jednak i tak postanowiłem go tu umieścić jako że właśnie w tej formie stanowi wspaniałe podsumowanie stosunku, jaki Jezus miał do ludzi).

Pamiętajmy, Jezus przyszedł by objawić Ojca – Jego zamierzenia, Jego charakter i Jego stosunek do ludzi (J 1:18. 10:30. 14:10). Wiem doskonale, że początkowo może to się wydawać szokująco sprzeczne z tym, co słychać w kościołach, ale gdyby Bóg miał interes w karaniu ludzi za grzechy, to samo byśmy zobaczyli u Jezusa!

Tymczasem co czynił Jezus? Uzdrawiał? Tak. Wybaczał grzechy? Tak. Miał „najgorszych” grzeszników za przyjaciół? Tak.

Jedynymi ludźmi, dla których Jezus nie był, powiedzmy, zbyt miły, to ludzie którzy usiłowali Mu przeszkodzić, zarzucali kłamstwo i odciągali innych od Niego. Na ogół myślimy o faryzeuszach, ale zwróćmy uwagę, w kwestiach moralności apostołowie byli daleko w tyle za faryzeuszami. Faryzeusze to nie byli źli ludzie w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Starali się ze wszystkich sił przestrzegać Prawa, jednak większość z nich tak skupiła się na przepisach, że zapomniała o miłości. I ich jednak Jezus nie „obdarzał” trądem ani nie straszył smażeniem w piekle. Przestrzegał ich często przed nadchodzącą zagładą Jerozolimy, ale to nie Bóg był jej autorem, a rzymska armia.

* * *

Kiedy zacząłem czytać Biblię jak gdyby „od nowa”, bez komentarza współczesnych teologów, okazało się nagle, że… nie istnieje nic, co ogranicza Boże przebaczenie! To tylko ludziom niesamowicie trudno w nie uwierzyć! I owszem, według ludzkich standardów Bóg nie jest sprawiedliwy – i jeśli Biblia powiada, że jest, to tylko dlatego, że Boże standardy sprawiedliwości są odmienne od naszych. Pojęcie prawiedliwości przeciętnego człowieka polega na tym, że to jego postępowanie powinno się usprawiedliwić, a postępowanie wszystkich „gorszych od niego” – nie. Nie mielibyśmy nic przeciwko temu, aby Bóg nam wszystko wybaczył – ale tylko nam, a nie im! Nie gwałcicielom, krwawym dyktatorom, mordercom, ateistom!

Poza tym, gdyby nagle ludzkość uwierzyła, że Boże przebaczenie jest bezgraniczne, niemal wszystki Kościoły by zbankrutowały. Większość ludzi chodzących w niedzielę na nabożeństwo czyni tak tylko dlatego,że boi się kary Bożej, dlatego księża i pastorowie, których dochody na ogół zależą od frekwencji, zrobią wszystko, by ukryć przed maluczkimi miłosierdzie Boże.

Jezus skierował do takich ludzi proste przesłanie – mamy za mało danych, by osądzać. Bóg zna serca ludzi, On wie, co jest naszym wyborem, co jest narzucone przez środowisko, geny, przymus zewnętrzny. Ci, których my widzielibyśmy na dnie piekła, okazać mogliby się przed Bogiem bardziej sprawiedliwi niż my, którzy chodzimy do kościoła co niedziela, modlimy się rano i wieczorem i 20% dochodu przeznaczamy na biednych.
W porównaniu jednak do doskonałej świętości, wszyscy jesteśmy od Boga nieskończenie daleko, i dlatego jedynym sensownym wytłumaczeniem jest że także, bez różnicy, wszyscy dostępujemy Jego przebaczenia!

* * *

Sporo lat temu pojechałem na kolonie jako wychowawca; planowałem przed ten czas przeczytać wszystkie Listy Nowego Testamentu. Do tej pory nieźle już nieźle Biblię poznałem, ale czytałem na ogół fragmenty na jakiś temat, nie czytałem ksiąg od początku do końca.

Atmosfera była wspaniała, zabawy z dziećmi dawały dużo radości, a w czasie wolnym prowadziliśmy w gronie kadry fascynujące, długie  dyskusje, także… starczyło mi czasu tylko na przeczytaniu kilku kartek. Pierwszego Listu w Biblii, Listu do Rzymian.

Wystarczyło. Moje życie się zmieniło z powodu jednego wyrazu.

Bo nie ma tu różnicy: wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej, a dostępują usprawiedliwienia darmo, z Jego łaski, przez odkupienie które jest w Chrystusie Jezusie.  (Rz 3:22b-24)

Darmo? Jak to – darmo? Niemożliwe. A uczynki? Sakramenty? Modlitwy? Wiara?

Pamiętam, jak opowiadałem innym wychowawcom o tym, co przeczytałem. Nie zważałem na to, czy ktoś mnie rozumie, czy nie. Byłem szczęśliwy.

Około 20 lat zajęło mi jeszcze zrozumienie tego, że to „darmo” naprawdę oznacza „darmo”. Przez te lata usiłowałem pojęcie to pogodzić z teologią różnej maści, katolickiej, protestanckiej, liberalnej, ewangelicznej… bez powodzenia.

Słuchaj. Bóg chce, byś wybaczał wszystkim bez ograniczeń. Bo to daje wolność, daje pokój.

Bo Bóg sam tak robi.

gift
ostatnia edycja: 11 listopada 2016

Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony (Mt 10:22; Mk 13:13)

great_idea

Każdy miewa w swoim życiu tak zwane momenty olśnienia. Czasami jest to religijne nawrócenie, czasami zrozumienie jakiejś ponadczasowej prawdy filozoficznej lub chociażby rachunku różniczkowego i całkowego (mówię „chociażby”, jakbym sam go rozumiał, a prawdą to… jest.. nie do końca…).

Jednym z moich takich momentów był ten, gdy zrozumiałem, co dokładnie znaczą słowa Jezusa o „wytrwaniu do końca”.

Są to dość popularne słowa, dyskutują o nich często teologowie i nie tylko. Rozmowy te toczą się na ogół w kontekście zbawienia, czyli – jak rozumie je niemal całe chrześcijaństwo – uniknięcia kary piekielnej i rozkoszowanie się wiecznością w Raju.

Większość chrześcijan zgadza sie co do faktu, że kiedy ktoś zostaje chrześcijanem – uwierzy w Jezusa, ewentualnie da się ochrzcić – jest zbawiony. Co jednak dalej? Jeżeli pod pojęciem „zbawienia” rozumiemy pozytywnie rozpatrzony wyrok dotyczący naszego losu po śmierci (bo są i inne sposoby jego rozumienia), istnieją trzy podstawowe opcje:

  1. Zbawienie jest nieutracalne – choćby nie wiem co taki chrześcijanin robił, i tak po śmierci będzie zbawiony
  2. Zbawienie jest uwarunkowane wiarą – jeśli chrześcijanin przestanie wierzyć, nie będzie już zbawiony.
  3. Zbawienie jest uwarunkowane uczynkami (lub wiarą i uczynkami) – jeśli ktoś będzie świadomie trwał w grzechu, zbawienie również utraci.

Argumentem ku punktowi 3, a często i punktowi 2, są właśnie omawiane słowa Jezusa – kto wytrwa do końca, będzie zbawiony.

Zobaczmy, jak to wygląda w Biblii.

Wyrażenie to występuje w niej trzykrotnie, dwa razy w Ewangelii Mateusza, i raz w Ewangelii Marka. Zacytuję:

 Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. (Mt 10:22)

Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. (Mt 24:13)

I będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mojego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. (Mk 13:13)

Sprawdziłem w Grece – oszczędzę szczegółów – we wszystkich trzech miejscach są użyte identyczne słowa, także teoria zmowy tłumaczy odpada – wszystkie te miejsca mówią naprawdę to samo.

Przeanalizowałem też użycie w Biblii pozostałych występująych tu wyrazów, i też niczego niezywkłego nie odkryłem. „Wytrwać” ma podobne znaczenie do języka polskiego. Czasem tłumaczone jest jako „znosić”, „wytrzymać”, a są to niemal synonimy. Jedyne dodatkowe informacje możemy zatem otrzymać studiując kontekst.

We wszystkich wymienionych trzech miejscach w Ewangeliach, kontekst jest bardzo podobny. Spójrzmy do pierwszego z nich, z 10 rozdziału Ewangelii Mateusza. Na początku tego rozdziału Jezus przywołuje do siebie 12 apostołów, daje im moc do uzdrawiania i usuwania złych duchów i poleca iść wyłącznie do miast zamieszkałych przez Izraelczyków.

Wtedy przywołał do siebie dwunastu swoich uczniów i udzielił im władzy nad duchami nieczystymi, aby je wypędzali i leczyli wszystkie choroby i wszelkie słabości. (…) Tych to Dwunastu wysłał Jezus, dając im następujące wskazania: Nie idźcie do pogan i nie wstępujcie do żadnego miasta samarytańskiego! Idźcie raczej do owiec, które poginęły z domu Izraela.(Mt 10:1.5-6)

Wydawałoby się, iż misja to bardzo ekscytująca, wszak apostołowie otrzymują ponadnaturalne zdolności! Niestety, jest jeden problem.

Prześladowania.

Począwszy od wersetu 14, Jezus zapowiada: odrzucenie, niesłuszne oskarżenia i procesy sądowe, bicie, a nawet śmierć. I między jednym a drugim ostrzeżeniem Jezus mówi: „kto wytrwa do końca, będzie zbawiony„. Zaraz potem dodaje „Gdy was prześladować będą w tym mieście, uciekajcie do innego” (w. 23a). Gdzież można tu się dopatrywać życia wiecznego? Czy Jezus mówi uczniom „kto się da zabić zbyt wcześnie, pójdzie do nieba, ale komu się uda uciec do innego miasta, pójdzie do nieba”?? W tym kontekście tylko takie tłumaczenie może być spójnie logiczne, jeżeli ktoś się chce upierać, że zbawienie ma cokolwiek wspólnego z życiem wiecznym.

Czego zatem dotyczyć może ratunek/zbawienie, o którym mówi Jezus? Otóż na początku roku 70 armia Tytusa dokonała oblężenia Jerozolimy, by po siedmiu miesiącach morderczego oblężenia miasto te zdobyć, zrównać z ziemią, niszcząc między innymi Świątynię, i mordując ogromną ilość mieszkańców (według różnych relacji ich liczba wynosiła od kilkudziesięciu tysięcy do ponad miliona). Wielu historyków, opierając się na relacjach Józefa Flawiusza, wierzą, że podczas tej masakry wśród ofiar nie było chrześcijan, gdyż wzięli oni sobie mocno do serca przestrogi Jezusa.

Pierwszy raz słyszysz takie wyjaśnienie? Wydaje się nieprawdopodobne? Myślę, że zmienisz zdanie, gdy porównasz 10. rozdział Mateusza z 21. rozdziałem Łukasza.

Miejcie się na baczności przed ludźmi! Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. (…) Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić(…) Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. (Mt 10:17-22)

 

Lecz przed tym wszystkim podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlec was będą do królów i namiestników. (13) Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. (14) Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. (15) Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się sprzeciwić. (16) A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. (17) I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. (18) Ale włos z głowy wam nie zginie. (19) Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie. (20) Skoro ujrzycie Jerozolimę otoczoną przez wojska, wtedy wiedzcie, że jej spustoszenie jest bliskie. (21) Wtedy ci, którzy będą w Judei, niech uciekają w góry; ci, którzy są w mieście, niech z niego uchodzą, a ci po wsiach, niech do niego nie wchodzą! (Łk 21:12-21)

Jest zbyt wiele podobieństw, aby uznać je za przypadkowe. Bez wątpienia Jezus mówi o tych samych wydarzeniach. W Łk 21:20nn mówi o oblężeniu Jerozolimy i zaleca słuchaczom ucieczkę, zapewniając, iż będzie ona udana.

Francesco-Hayez-siege-jerusalem

Tak, Jezus w Mt 10 i Łk 21 mówi o zniszczeniu Jerozolimy.

Tak, „zbawienie”, o którym mówi, odnosi się do wyratowania z oblężonego miasta.

Nie tylko nie odnosi się zupełnie do losu człowieka po śmierci – cały ten tekst w ogóle nie odnosi się do nas! Nie ma tu mowy o „końcu świata”, choć fragmenty z tych rozdziałów są z lubością cytowane w eschatologicznych książkach. Nie grozi nam najazd armii rzymskiej!

Zwrot ten jednak doskonale pasuje do tego, o co chodzi religii – o zniewolenie ludzi strachem – i dzięki powtarzaniu go od stuleci w kontekście naszego losu po śmierci, wciąż jest bezkrytycznie przyjmowany przez większość chrześcijan jako skierowany do nas.

Bynajmniej nie wyśmiewam i nie potępiam nikogo – sam wierzyłem przez wiele lat, iż fragmenty te mówią o końcu świata, i „zbawienie” odnosi się od nas. A wystarczyło otworzyć Biblię i udać, że nigdy się nie widziało tego tekstu na oczy – spokojnie przeczytać kontekst, 1-2 rozdziały przed nim… Ponieważ jednak niemal wszyscy, których znałem, wierzyli tak samo, przez wiele lat nie przyszło mi niczego kwestionować.

 

Jeśli blisko 100% twoich znajomych i członków rodziny posiada identyczne przekonania religijne, wystąpienie przed szereg naraża cię na odrzucenie. Nikt nie chce być wytykany palcem, nikt nie chce żyć samotnie. W Polsce i tak nie jest tak źle – w wielu krajach porzucenie „religii ojców” grozi więzieniem, a nawet śmiercią. Tutaj śmierć nie grozi, niemniej ostracyzm niczym przyjemnym też nie jest. Sam, przy pierwszej zapowiedzi zmianych denominacji, do której od urodzenia należałem, usłyszałem od matki, że mogę się od razu pakować i wyprowadzać z domu.

I właśnie lęk przed utratą przyjaciół lub rodziny niejako wyłącza nam myślenie.

W ostatnich latach jednak pluralizm światopoglądowy jest w wielu środowiskach czymś coraz bardziej powszechnym, więc być może zaniedługo o wiele łatwiej będzie ludziom próbować myśleć szmodzielnie.

Tobie jednak nikt nie przeszkadza zacząć dzisiaj! Nie musisz wierzyć swojemu Kościołowi tylko dlatego, że on sam się określa autorytetem. Nie musisz też wierzyć temu artykułowi, choć jest po mistrzowsku uargumentowany i napisany (żart!). Otwórz Biblię, wyobraź sobie, że nigdy jej wcześniej nie czytałeś. i…

…czytaj.

W rezultacie być może wyrzucą cię z kościoła, i być może ktoś przestanie się do ciebie odzywać. Dla wielu ludzi ich przekonania religijne to coś, z czego są bardzo dumni, i będą walczyć, jeśli ktoś będzie chcial im je odebrać. Nie poddawaj się jednak! Nie można być prawdziwie szczęśliwym żyjąc w narzuconym przez innych kieracie światopoglądowym!

(ostatnia edycja – 21 maja 2020)