Jedyny powód, dla którego wierzysz w piekło.

Dzisiaj nieco wyjątkowy artykuł! Nie dość że niedługi, to jeszcze zupełnie nie ma w nim teologii! Teologicznie temat omówiłem lata temu tutaj. Po kilku latach nagle przyszła mi ochota na postawienie kropki nad „i”.

Wyjątkowo – bez wstepów i do rzeczy!

Jeżeli wierzysz w istnienie piekła… dlaczego w nie wierzysz? Skąd wiesz, że naprawdę istnieje?

  • Czy wiesz to z Biblii?
  • Czy ktoś ci powiedział?
  • Może sam Bóg ci to objawił?
  • Wyczytałeś gdzieś?
  • To twój własny wniosek?

Może… wszystkiego po trochu?

Zapewne na niejedno z powyższych pytań wielu ludzi wierzących w istnienie piekła odpowie twierdząco, ale co jeśli prawda jest o wiele prostsza?

Wierzysz w piekło dlatego, że urodziłeś się w Polsce.

I nie, to nie dowcip. Najwyżej – pewne uproszczenie.

Wierzysz w piekło, bo urodziłeś się w rodzinie rzymskokatolickiej na przełomie XX i XXI wieku, w kraju jeszcze wtedy w ponad 90% katolickim, i bardzo możliwe, że nawet nie znałeś ludzi wierzących inaczej, a jeżeli znałeś, to wszyscy traktowali ich z pogardą, To wszystko spowodowało, że zmiana tego poglądu wiązać by się mogła z takimi problemami, różnego rodzaju ostracyzmem lub prześladowaniami, że twoja świadomość w ogóle nie brała pod uwagi jego kwestionowania.

Zanim jeszcze poznałeś tajniki posługiwania się ludzką mową zapewne uczestniczyłeś w coniedzielnej albo częstszej Mszy Świętej. Wkrótce, kiedy jeszcze miałeś kilka lat i krytyczne myślenie było ci obce, zaczęto cię uczyć, że piekło istnieje, i nigdy nawet nie starano się zaznajomić cię z alternatywnymi wierzeniami, a jeśli już, to wyśmiewając je i potępiając.

Kiedy przybyło ci trochę lat i włączyłeś krytykę do swojego repertuaru postaw, czasem i może przychodziły ci do głowy pytania lub wątpliwości, ale kiedy się nimi dzieliłeś, albo cię wyśmiewano, albo nikt nic sensownego nikt nie umiał ci odpowiedzieć.

Bardzo możliwe jednak że te wątpliwości się nigdy nie pojawiały i nie ma w tym nic dziwnego.

Czy kwestionowałeś kiedyś konieczność oddychania?

Ja przyznam, że nigdy.

Nasz mózg umarłby z wycieńczenia gdyby próbował kwestionować wszystko dokoła.

Wszyscy, których znam, oddychają? Nie muszę nad tym myśleć, oddycham i tyle.

Wszyscy, których znam, wierzą w piekło? Nie muszę nad tym myśleć, wierzę i tyle.

Zmieńmy teraz dowolny niemal szczegół z twojego życiorysu:

Przenieśmy go o kilka tysięcy kilometrów w dowolnym kierunku geograficznym.

Przesuńmy go ponad 1000 lat do tyłu albo o kilkadziesiąt lat do przodu.

Zmieńmy wyznawaną religię twojej rodziny.

Oceniłbym na oko, że szanse, iż wierzysz w piekło, spadają z 95% do 1%.

Być może nawet nie słyszałbyś nigdy żadnych szczegółów o doktrynie piekła; może tylko tyle, że gdzieś tam są ludzie którzy wierzą, że po śmierci Bóg będzie ich karał.
I jeżeli o piekle usłyszałbyś pierwszy raz, kiedy już byłeś dorosły, i gdyby ktoś ci opowiedział, jak to będący nieskończoną miłością Bóg, uczący wszystkich ludzi wybaczać wszystko bez granic, nadstawiać drugi policzek i odpłacać dobrem za zło; jak to ten miłosierny Bóg stworzył jezioro ognia, w którym większość Jego umiłowanych dzieci będzie smażyć się bez końca, wysyłając przy tym resztę ludzi do raju, gdzie będą oni ucztować bez ustanku, być może łaskawie odbierając im pamięć o ich rodzinie i przyjaciołach cierpiących nieopisane męki…

Jakby ci to wszystko ktoś powiedział…

Powiedziałbyś, że to

najgłupsza opowieść, jaką kiedykolwiek słyszałeś!

Niespójna, pozbawiona sensu i że nie ma mowy, by ktoś normalny na świecie w to uwierzył.

No, ale ktoś wierzy. Według statystyk, ponad 2 miliardy ludzi są chrześcijanami.

Oczywiście – dzisiaj istnieje mnóstwo liberalnych odłamów chrześcijaństwa, odrzucających zupełnie ideę piekła, i nawet wśród ludzi wciąż będących członkami największych Kościołów uczących piekła, jak rzymsko-katolicki, anglikański, luterański czy baptystyczny – i wśród nich jest coraz więcej ludzi piekło kwestionujących – przy czym często utrzymują to w tajemnicy bo wciąż zdarza się, że „nieprawowierność” można przypłacić prześladowaniem.

Pamiętam gdy jako nastolatek zacząłem odważniej kwestionować różne dogmaty, na ogół słyszałem od znajomych czy rodziny, że zapewne szatan mnie opętał, jednak trudno nazwać to prześladowaniem.

Prześladowania bałem się z innej strony – ze strony Boga – pomimo tego, że już w wieku 20-kilku lat miałem za sobą kilka zmian Kościołów, doktryna o piekle była tak cudownie wprana i wprasowana w mój mózg, że pomimo ogromu pytań i wątpliwości lat mi zajęło kolejne 20, aż ostatecznie zrozumiałem, że…

Hola hola.. .bo z tego zaraz następny akapit powstanie, i następny.. tak naprawdę już skończyłem swoją puentę. I nie rozpisuję się dalej!

Wszystko, co istotnego miałem do powiedzenia, zawiera się w tym jednym zdaniu:

Wierzyłem w piekło tylko dlatego, że urodziłem się w Polsce.

 

Ostatnia edycja – 8 marca 2022

Straszące wersety: Bez świętości nikt nie ujrzy Pana (Hbr 12:14)

Każdy, kto kocha Biblię, ma swoje ulubione wersety.  Biblijne internetowe programy i wyszukiwarki podają często zestawienia najpopularniejszych i najczęściej wyszukiwanych – i królowałby tu dla większości chyba chrześcijan zapewne werset z Ewangelii Jana 3:16 (ale nie króluje, gdyż niemal każdy zna go doskonale na pamięć):

Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. (J 3:16)

jest jeszcze Jeremiasza 29:11, który pociesza bojących się o jutro:

Jestem bowiem świadomy zamiarów, jakie zamyślam co do was – wyrocznia Pana – zamiarów pełnych pokoju, a nie zguby, by zapewnić wam przyszłość, jakiej oczekujecie. (Jer 29:11)

jak i również początek Psalmu 23 dla tych, którym brakuje pieniędzy:

Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. (Ps 23:1)

Na wysokiej pozycji w popularności wyszukiwań jest też werset z Listu do Filipian 4:13 dla tych, którzy często upadają:

Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. (Flp 4:13).

Moim ulubionym fragmentem, odkąd pamiętam, a musiało to być na początku szkoły podstawowej albo i wcześniej, była fragment z końcówki 6. rozdziału Ewangelii Mateusza:

Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie?  Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? (Mt 6:25-26)

A najbardziej werset 33:

Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. (Mt 6:33)

Fragment ten towarzyszył mi całe życie i stanowił dla mnie niesamowitą pociechę w trudniejszych momentach finansowych, i chociaż w dzieciństwie w mojej rodzinie się bynajmniej nie przelewało i często powtarzano, że brakuje pieniędzy, nie poddawałem się pesymizmowi i mocno wierzyłem, że wystarczy mi na wszystko, czego potrzebuję.

Gdy później zacząłem dokładniej poznawać Biblię, moim ulubionym wersetem został ten z Listu do Rzymian 8:28:

Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według [Jego] zamiaru. (Rz 8:28)

Stanowił dla mnie jak gdyby kontynuację i niejako ulepszenie Mt 6 – i rozumiałem go tak, iż Bóg ma baczenie nie tylko na moje finanse ale i całe życie – i wszystko, co mnie spotyka, w jakiś sposób obróci się ku dobremu.

Ten werset był jak plaster na duszę w najtrudniejszych momentach życia.

Wiele innych fragmentów Biblii również pomagało mi przejść przez życie z optymizmem, i podobnie się dzieje w życiu milionów innych chrześcijan na całym świecie. Istnieje sporo fragmentów biblijnych uznawanych nawet przez współczesną psychologię jako świetne afirmacje i ponadczasowe sentencje, których powtarzanie może przynieść ulgę w trudnych chwilach.

Gdyby na tym kwestia się kończyła, mógłbym zakończyć pisanie tego artykułu i… zlikwidować tę witrynę.

Ale nie mogę.

Istnieje również wiele fragmentów biblijnych, których przeczytanie powoduje u ludzi falę lęku. Ta sama Biblia dla tych samych ludzi czasami jest źródłem pociechy i inspiracji, czasami – ogromnego strachu. I przez wiele lat należałem do tej grupy.

Abym w ogóle w jakimkolwiek stopniu ufał Biblii, musiałem wierzyć, że nie ma w niej sprzeczności. Jakakolwiek sprzeczność byłaby również błędem, a jeśli znalazłbym w niej choć jeden błąd, kto zagwarantuje mi, że nie ma ich tam miliona? I że na przykład cała historia o Jezusie Chrystusie nie jest wymyślona?

Wszystko, albo nic.

Biblię wciąż jednak uważałem za księgę dającą światu radość, a gdy widziałem fragmenty, które napawały mnie lękiem, mówiłem sobie,  że na pewno mówią coś innego niż widzę; po prostu ich nie rozumiem.

Co bardzo znamienne, ilekroć dorwałem się do jakiegoś komentarza Biblijnego (a znajdywanie ich nie było łatwe – mówię o czasach przed-Internetowych), z ogromnym zdziwieniem zauważałem, iż najbardziej niepokojące mnie fragmenty Biblii są po prostu na ogół… pomijane. Czyżby rozumienie ich było aż tak oczywiste… dla wszystkich, tylko nie dla mnie? A może… autorzy komentarzy też ich nie rozumieli i nie chcieli się do tego przyznać?

Później, kiedy korzystałem już z Internetu, potrafiłem nierzadko znaleźć wytłumaczenie jakiegoś fragmentu, które mnie uspokajało, ale – o dziwo – nie na długo. Kilka tygodni później w jakiś magiczny sposób moje rozumienie danego fragmentu znów napawało mnie lękiem, a „pozytywne egzegezy” ulatniały się z głowy bez śladu.

Wiele lat musiało upłynąć, zanim zrozumiałem, dlaczego tak się działo. I jak paradoksalna, i to na wielu płaszczyznach, była to sytuacja.

Głównym powodem mojego dwoistego widzenia Bibilii był… dwoisty sposób, na który widziałem Boga.

Z jednej strony – uosobienie miłości. Tak, jak Jezus na ziemi – nikogo nie potępiał, każdemu wybaczał, pocieszał, leczył.

Z drugiej… twórca piekła, gdzie większa część ludzkości będzie się smażyć bez końca.

Tak długo jak w swojej głowie przedstawiałem Boga jako takiego hipokrytę, tak długo Biblia też stanowiła dla mnie zbiór sprzecznych ze sobą stwierdzeń.

A dlaczego tak szybko zapominałem kojące mnie egzegezy? Nie wiedziałem jeszcze, że nasz mózg traktuje powtarzanie jako wykładnię wiarygodności i wagi danego zagadnienia (repetitio est mater studiorum – powtarzanie jest matką nauki!). Jeżeli z kazalnic słyszałem sto lub dwieście razy, że dany fragment grozi mi piekłem, i później czytałem go w Biblii i przypominałem sobie w pamięci wiele setek, jeśli nie tysięcy, razy, negatywne rozumienie było we mnie tak mocno zakorzenione, że szaleństwem byłoby spodziewanie się, iż jednokrotne przeczytanie innego komentarza spowoduje u mnie zmianę zdania.

Fakt, którego znajomość bardzo by mi pomogła, jest taki, iż…

 Tłumaczenie Biblii to niezwykle trudne zadanie.

Mamy do czynienia z językami w wersjach od wielu setek lat nie używanymi; poszczególne księgi osadzone są w wielu różnorodnych kulturach, kompletnie odmiennych od znanych nam dzisiaj, no i Biblia spisywana była przecież na przestrzeni co najmniej półtora tysiąca lat, a język zawsze zmienia się z czasem. Najstarsze jej fragmenty (niektórzy uważają, iż najstarsza jest Księga Hioba, pisana blisko XX wieku p.n.e.) mogą mieć bardzo odmienny język od najmłodszych (przykładowo Księgi Malahiasza, która spisywana była pod koniec V wieku pne).

Co to oznacza w praktyce dla nas? Ano że albo pół życia poświęcimy studiowaniu Biblii: jej języków, kontekstu kulturowego, politycznego i wielu innych) aby móc powiedzieć coś z niemal pewnością… albo zaufamy tlumaczom i egezegetom.

Teoretycznie nie miałbym problemu z tym zaufaniem… gdyby nie okazało się, że  ten sam tekst może przez to różne grona zaufanych ekspertów z tytułami naukowymi tłumaczony lub interpretowany na krańcowo odmienne sposoby.

Podawano mi „jedynie słuszne” tłumaczenie nie informując nawet, że są inne, alternatywne, albo że pojawiło się ono niedawno. Niekwestionowana niemal w środowiskach protestantów ewangelikalnych koncepcja porwania Kościoła (głosi ona z grubsza, iż wszyscy wierzący chrześcijanie znikną z powierzchni ziemi przed stanowiącymi początek końca świata prześladowaniami) pojawiła się zaledwie w XVIII wieku i dopiero stosunkowo niedawno uświadomiłem sobie, że jest w całości oparta ja jednym, jedynym wersecie (1 Tes 4:17) – a przecież już jako nastolatek wiedziałem, iż nie wolno żadnych doktryn budować na pojedynczych wersetach.

Co jest bardziej prawdopodobne – że przez prawie 2000 lat od napisania Listu do Tesaloniczan nikt nie wpadł na to, o czym pisał Paweł, czy że… ktoś dopuścił się nadinterpretacji?

I wtedy z moich oczu opadła zasłona. Zrozumiałem, że to, co wiem o Biblii, może mieć wiele wspólnego z moim Kościołem, ale z samą Biblią – niekoniecznie.

Okazało się, że muszę…

Nauczyć się czytać Biblię od nowa.

Do każdego fragmentu podejść tak, jak gdybym nigdy o nim wcześniej nie słyszał. Nie było to bardzo łatwe, zwłaszcza na początku, ale i tutaj można nabrać wprawy! I po takim czytaniu z radością odkryłem, że Biblia jednak jest spójna, i że nie głosi niczego takiego, co powinno dziś u kogolwiek wywoływać lęk. Niepokojące interpretacje są tylko i wyłącznie wymysłem religii, gdyż spętanych strachem łatwiej kontrolować, łatwiej trzymać w niewoli i… łatwiej doić z nich pieniądze.

Kiedy dzisiaj widzę wersety, które wywoływały u mnie dosłownie ciarki na plecach, z jednej strony mam ochotę się śmiać z własnej naiwności, z drugiej jednak nie do śmiechu mi gdyż pamiętam, ile autentycznego cierpienia we mnie wywołały, i wiem, że w wielu ludziach wywołują wciąż.

Artykuł ten miał być początkowo tylko o tytułowym Hbr 12:14. Dostaję pytania od czytelników bloga i ten werset, z prośbą o wytłumaczenie, o co w nim chodzi, pojawia się w nich dość często. Mógłbym to zrobić w kilku zdaniach, jednak jak wyżej opisałem, mnie samemu kiedyś takie wytłumaczenia na niewiele się zdawały. Podczas emailowych konwersacji, jeśli wyjaśnię komuś jeden werset, w następnym emailu z reguły dostaję kilka następnych, i nierzadko kręcimy się w kółko.

Jak przestać bać się Biblii?

Istnieje kilka podstawowych zasad, po zrozumieniu których nawet jeśli zobaczymy jakiś podejrzanie wyglądający fragment Biblii, przyznamy najwyżej, że go nie rozumiemy, ale nie będzie spędzał nam on snu z powiek!

Najważniejszą kwestią do rozważenia jest odpowiedź na pytanie…

Czy Bóg rzeczywiście jest miłością?

Jeżeli tak, to według Rz 13:10 „miłość nie wyrządza zła bliźniemu” i niczego złego z rąk Boga obawiać się nie musimy – tak samo, jak nie musi niczego złego z naszej ręki obawiać się dziecko, które naprawdę kochamy.

Nie musimy się zatem bać wiecznego ognia, tortur, czyścca, sądu – bo jeśli Bóg jest miłością, to miłość tylko od Niego otrzymamy.

Kiedy naprawdę  w to uwierzymy, i pamiętać również będziemy o trudnościach w tłumaczeniu i interpretacji Biblii, bez problemu już zaakceptujemy fakt, iż Biblia rzeczywiście jest, jak czasami się ją określa, „listem miłosnym Boga do ludzi”, i jeśli po przeczytaniu jakiegoś fragmentu wydaje nam się że tak nie jest, to wiemy, że…

…tak nam się tylko wydaje.

Kiedy dzisiaj spoglądam na wersety, których się kiedyś bałem, widzę, że prawie wszystkie one mają następujące cechy wspólne:

  1. Nigdy ich nie analizowałem, słowo po słowie, tak naprawdę ich zatem nie znałem, znałem tylko ich interpretację.
  2. Zupełnie nie znałem ich kontekstu bezpośredniego, czyli kilku, kilkunastu wersetów występujących przed i po wersecie/fragmencie będącym meritum sprawy
  3. Nie zdawałem sobie sprawy, jak sprzeczna z logiką jest interpretacja, którą nauczyła mnie religia.

I świetnym przykładem będzie tutaj właśnie Hbr 12:14.

Przyjrzyjmy się tekstowi:

Starajcie się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie zobaczy Pana. (Hbr 12:14)

Jest to werset, który spędza sen z oczu wielkiej liczbie chrześcijan – wystarczy przejrzeć fora dyskusyjne by zobaczyć, jak często się pojawia.

Jego interpretacja religijna jest następująca:

„Starajcie się z całych sił nie grzeszyć, bo jak nie będziecie, to nigdy Boga nie zobaczycie i skończycie w piekle”.

„Uświęcenie” bowiem oznacza, w rozumieniu większości chrześcijan, zwłaszcza tych, którzy Biblię uważają za jedyne w pełni wiarygodne źródło objawienia, proces „upodabniania się do Chrystusa”, a z Biblii wynika, iż Chrystus był podobny do nas w 100% – z wyjątkiem grzechu.

Kiedy jednak przyjrzymy się tekstowi w taki sposób, jak gdybyśmy widzieli go po raz pierwszy, co widzimy?

Widzimy dwa terminy, które mogą do końca nie wydawać się jasne:

– co to znaczy dążyć do uświęcenia?

– co to znaczy zobaczyć Pana?

I trzecia kwestia, która wynika z tych dwóch – czymkolwiek uświęcenie jest, jaki jest procent wypełnienia jest niezbędny, aby zobaczyć Pana? 100%? 90%? 10%?

I jak to ma się też do licznych wersetów, w których uświęcenie przedstawiane jest jako rzecz skończona, dokonana – przykładowo 1Kor 6:11?

Dzisiaj już umiem stawiać takie pytania, kiedyś nie przychodziły nawet mi do głowy. Wydają się głupie? Nie upierałbym się za cenę życia że powiedzonko „nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi” jest zawsze prawdziwe, w tej sytuacji jednak myślę, że ma świetne zastosowanie!

Gdyby ktoś mi dzisiał pokazał Hbr 12:14 i powiedział, że on mnie przestrzega przez utratą zbawienia, jeśli się nie uświęcę, spytałbym od razu: czy aby zobaczyć Pana wymagane jest 100% uświęcenie? Bezgrzeszność? I tutaj prawie zawsze usłyszę „nie” więc będę dalej ciągnąć – więc ile? Czy może samo dążenie już się liczy? I może upodobnienie się do Chrystusa w 0.001% – uniknięcię jakiegoś jednego grzeszku – już wystarczy?

A jeśli nie to… proszę pokazać mi, który fragment Biblii mi to wyjaśnia, bo ten najwyraźniej NIE! Czy mam uwierzyć, że w tak istotnej kwestii, jak moje zbawienie, Biblia pozostałaby niejasna?

Ktoś powie, że się czepiam. Że przesadnie analizuję każde słowo i celowo staram się nie widzieć jasnego przesłania, który werset głosi. Moim jednak zdaniem niełatwo znaleźć jakąkolwiek wypowiedź, która będzie jednakowo jasna dla wszystkich.

Pomyślmy przez chwilę:

Jaka jest najlepsza forma komunikacji?

Jeżeli myślisz „słowa”, pomyśl jeszcze raz.

Wyobraź sobie, że widzisz po raz pierwszy w życiu jakąś osobę.

Chcesz ją przekonać, że ją kochasz.

Czy po prostu pójdziesz do niej i powiesz „kocham cię”?

No tak, ona cię nie zna i spojrzy na ciebie jak na wariata. Załóżmy więc, że jakoś ją zapoznasz, spędzicie kilka godzin na miłych rozmowach przy kawie i wtedy jej powiesz, że ją kochasz.

Uwierzy ci?

Załóżmy jednak – z nutą szaleństwa – że osoba ta ci uwierzyła!

Jak jednak dokładnie zrozumie twoje stwierdzenie?

Czy „kocham cię” oznacza „kocham cię jak bliźniego i zrobię wszystko dla twojego dobra”?

Czy może „zakochałem się w tobie i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie?”

Więcej przykładów podałbym gdybym pisał ten artykuł po angielsku, bo „I love you” może jeszcze mieć o wiele więcej znaczeń; przykładowo czasami oznacza zwykłe „lubię cię”, a czasem jest żartem, który można przetłumaczyć jako „jesteś niemożliwy”.

Słowa nie są idealną formą komunikacji.

Słowom można uwierzyć, można je też odrzucić. Słowa można zinterpretować na mnóstwo różnych sposobów, czego dowodem jest chociażby jedna Biblia i kilkaset chrześcijańskich denominacji, nie licząc sekt, z których każda rozumie jej słowa w nieco odmienny sposób.

A czy w obrębie jednego Kościoła wszyscy członkowie rozumieją Biblię w dokładnie taki sam sposób? Ha ha! Dobry żart. Prowadziłem kilka lat grupy biblijne – i na ogół wszyscy uczestnicy chodzili do tego samego kościoła – i po tym doświadczeniu mogę stwierdzić, że trudno wręcz znaleźć doktrynę, którą wszyscy rozumieją tak samo.

Kolejny aspekt komunikacji:

Czy wierzysz, że Bóg komunikuje się z każdym człowiekiem, czy tylko z wybranymi?

Wydaje mi się, że wierzenie, iż Bóg przemawia tylko do nielicznych, jest łatwym sposobem na zrzucenie odpowiedzialności z siebie. „Nie jestem wybrany, Bóg mi nic nie powiedział, więc nic nie wiem”.

Większość ludzi, którzy określają się jako wierzący, uważają dzisiaj jednak, że Bóg komunikuje się z każdym. Różni ludzie określą to na różne sposoby – kontakt bezpośredni, poprzez myśli, doświadczenia lub uczucia. Głos Boży nazwą Duchem Świętym, albo też intuicją, duszą lub sercem.. Popatrzmy teraz jednak, ile na przestrzeni historii człowieka było sytuacji, kiedy Bóg bezpośrednio, przy użyciu zwykłej rozmowy, komunikował się z ludźmi?

Chrześcijanie wymienią Adama i Ewę, patriarachów, proroków, apostołów, i może to wydać się sporo, ale patrząc na wszystkie tysiące lat historii człowieka dojdziemy zaraz do wniosku, że tę formę komunikacji – rozmowy przy pomocy słów – Bóg wybierał wyjątkowo rzadko. Nawet jedna na milion żyjących ludzi Boga ani nie widziała, ani nie słyszała.

Czy to nie sugeruje, iż Bóg nie sądzi, iż słowa są idealnym sposobem komunikacji? Często jednak są jedynym, jaki mamy – i autor Listu do Hebrajczyków uznał, że ten sposób będzie najlepszym z dostępnych.

Pamiętajmy tylko, iż dojście od „co autor chciał przekazać Hebrajczykom” do „co Bóg chce przekazać mnie dzisiaj” może być o wiele mniej oczywiste i bardziej zawiłe, niż się wydaje.

No dobrze. Spójrzmy na kontekst omawianego wersetu. Wpierw kontekst bezpośredni. Co widzimy?

Cały rozdział 12 to jakaś przestroga. Ale przed czym? Zaczyna się on tymi słowami:

I my zatem mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, [a przede wszystkim] grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach. (Hbr 12:1)

Tutaj drobna uwaga – niemal zawsze, kiedy widzę coś dodanego w nawiasach kwadratowych (czyli nie występujące w tłumaczonym tekście), wyczuwam jakąś chęć przekłamania ze strony tłumaczy. W wersecie nie ma słów, które zdaniem tłumaczy być powinny, więc je dodali, abyśmy rozumieli dany fragment… tak samo jak oni!

O jakie zawody chodzi? Wyznaczone…nam? To znaczy komu? Wszystkim chrześcijanom? A może tylko adresatom Listu? Potrzebuję się więcej dowiedzieć o Liście do Hebrajczyków.

Zaglądam na jego początek, na ogół znajdziemy tam autora i adresatów. Niestety, pudło. Większość dzisiejszych badaczy Biblii stwierdza, że autorstwo tego listu jest nieznane, choć styl miejscami przypomina apostoła Pawła.  Podobieństwo to wskazywać może na kogoś z jego najbliższych współpracowników i być może List ten był pisany przez jednego z jego uczniów lub… Paweł dał go komuś do edycji. Różnica stylu między Hbr a Listami Pawła jest jednak bardzo duża. Apostoł Paweł pisze wprawdzie poprawnym językiem, na tyle dobrym, iż wielu biblistów uważa, iż greka była jego rodowitym językiem, jednak Hbr jest napisany językiem wręcz mistrzowsko komponowanym i spotkałem się z nazywaniem go najlepiej napisaną księgą Nowego Testamentu pod względem stylistycznym.

A adresaci? Nigdzie nie ma dosłownie napisane, że jest to list do Żydów (Hebrajczycy to inne określenie Żydów), jednak już pobieżna jego analiza wykazuje jasno, iż pisany był do konkretnej grupy ludzi i jego tematem była korekta konkretnej, niewłaściwej postawy, którą wykazywali. Autor często odnosi się do Starego Testamentu co pozbawione byłoby sensu gdyby pisał do jakiejkolwiek innej grupy ludzi.

Pominę tutaj ogromną więszość tego, co wiadomo na ten temat, zainteresowani na pewno znajdą odpowiednie źródła informacji, summa summarum: ten List pisany był tylko do chrześcijan pochodzenia żydowskiego, przestrzegał przed konkretnymi błędami doktrynalnymi i odnosił się do konkretnych wydarzeń, które miały się wkrótce – czyli kwestia najwyżej kilku lat – wydarzyć.

Jeżeli znajdziemy zapewnienie, iż ta informacja jest prawdziwa, jakikolwiek niepokój związany z jakimkolwiek jego fragmentem (a List ten ma tych „straszących wersetów” wyjątkowo wiele) powinien zniknąć.

Jeżeli tak się nie dzieje; jeśli wciąż niepokoi mnie, że zbyt słabe staranie spowoduje, iż nigdy nie ujrzę Boga, powinienem odłożyć wszystko co mnie na tym świecie zajmuje i zająć się tylko jedną kwestią – jaki jest naprawdę Bóg? Czy naprawdę jest miłością? Czy gniewa się na mnie za coś, czy nie? Czy Jezus wziął na siebie cały grzech, czy nie? Czy umarł za wszystkich ludzi, czy nie?

Jeżeli długo byłeś osobą religijną, najprawdopodobniej czytanie Biblii nic ci nie da – często potrzeba wielu lat aby zapomnieć o religijnej interpretacji i móc czytać Biblię bez niej.

Skąd zatem czerpać wiedzę o Bogu?

Nie musisz się tutaj (ani nigdzie indziej) bynajmniej ze mną zgadzać, ale jestem absolutnie przekonany, iż typowe dla śmierci klinicznej doświadczenia: podróżowanie tunelem, rozmowa ze świetlistą postacią, poczucie miłości, podróżowanie poza ciałem – są prawdziwe i zostały naukowo udowodnione. Oczywiście mnóstwo naukowców utożsamia Boga z religią i po tym, jak nauka była przez religię tępiona przez całą historię – co dzieje się do dzisiaj – są a priori ateistami – i wyśmiewają bez czytania jakiekolwiek próby naukowego podchodzenia do tematu istnienia Boga lub świadomości po śmierci ciała. Również znakomita większość chrześcijan albo odrzuca prawdziwość tych doświadczeń i przypisuje je halucynacjom, albo uważa je za dzieła szatana – no, ale nic dziwnego – jeżeli wszystkim pokazuje się Bóg, który akceptuje nas bezwarunkowo i nie straszy piekłem, to na pewno nie jest to prawdziwe 🙂

Mam nadzieję, że udało mi się przekazać moje najważniejsze przesłanie tego artykułu: jeżeli boisz się wersetów, to boisz się Boga, bo w wersetach nigdy nie ma nic, co miało straszyć ludzi tysiące lat później. Poznaj Boga miłości – i nauczysz się czytać Biblię jako list miłosny skierowany do nas.

Analizowanie wszystkich strasznych wersetów nie ma sensu.

No tak, ale może dokończymy choćby analizę chociaż tego wersetu z tytułu? 🙂

Przyznam się, że nie rozumiałem wielu tekstów Nowego Testamentu nawet długo po tym, jak uwolniłem się z religijnego strachu. Moja perspektywa była już inna, nie przejmowałem się tym zbytnio, ale po prostu lubię wiedzieć, i jak czegoś nie wiem, to…………nie lubię tego 🙂 Nie miałem jednak pomysłu, jak pogodzić fakt, iż Nowy Testament zawiera sporo zapowiedzi ponownego przyjścia Chrystusa, ale stawia je nie w przyszłości – nie tej odległej o tysiące lat, ale w bardzo bliskiej. Przyjmowałem kiedyś, jak większość Biblistów, iż apostołowie się mylili… ale w takim razie żadne ich słowo nie mogłoby być przyjęte z pewnością, czyż nie?

Pozwólcie, że podzielę się z Wami pewnym odkryciem, którego nie będę szerzej omawiał bo temat to na całą kolejną witrynę, ale może stanowić wstęp do ciekawych badań.

Pamiętacie zapewne ten werset:

Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą. (Łk 21:27)

Jest też w Biblii kilka innych miejsc zapowiadających to wydarzenie.

A teraz spójrzmy na relację Józefa Flawiusza (żył w latach 37 – ok. 100), który był historykiem, i bynajmniej nie chrześcijaninem. Fragment ten pochodzi z książki „Wojna żydowska” opisującej losy Żydów od II wieku p.n.e. do końca wojny z Rzymem, której jednym z najbardziej przełomowych wydarzeń było oblężenie i zniszczenie Jerozolimy – które moim zdaniem niemal idealnie pasuje do aramejskiego określenia Gehenna, i przed którym wielokrotnie przestrzegał Jezus.

Relacja Józefa Flawiusza:

I znów w niewiele dni po święcie dwudziestego pierwszego dnia miesiąca Artemizjos zauważono nieziemskie i niewiarygodne zjawisko. To, o czym będę mówił, mogłoby wyglądać, wydaje mi się, na jakąś bajkę, gdyby nie wyszło z ust naocznych świadków i gdyby nieszczęścia, które potem nastąpiły, nie zgadzały się z tymi znakami. Otóż przed zachodem słońca w całym kraju pokazały się w powietrzu wozy i uzbrojone hufce wojska, które pędziły przez obłoki i otaczały miasto. („Wojna żydowska”, Księga VI, rozdział 5., 16 (123))

Hmmm.. obłoki?

Czy był na nich też Jezus?

Życzę owocnych poszukiwań i pokoju w sercu!

I jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni (1Kor 15:22)

Ostatnia edycja: 22 marca 2019

Czy twoje poglądy są… twoimi?

Wiele lat należałem do jednego z Kościołów protestanckich określających się jako biblijnie wierzących. I ja również, rzecz jasna, miałem się za biblijnie wierzącego. I chociaż przez wiele lat obserwowałem obecny w moim w innych Kościołach ciekawy fenimen, nie odnosiłem go zupełnie do siebie.

Jaki to fenomen?

Chrześcijaństwo to jedna z tak zwanych „religii księgi”. Centralne miejsce w doktrynie chrześcijańskiej ma Biblia i wszystkie zasady chrześcijaństwa powinny najlepiej się na niej opierać, a przynajmniej jej nie przeczyć.

Istnieje jednak kilkaset chrześcijańskich denominacji i wieie z nich mają doktryny które wzajemnie sobie przeczą.

Niektóre z tych denominacji zmieniają te doktryny co jakiś czas i dzisiaj zaprzeczają temu, co głosiły kilka lat temu.

Mało tego! Niektóre z nich jednocześnie głoszą doktryny, które przeczą sobie wzajemnie!

I jakby tego było mało, większość wyznawców nie wie niemal nic o doktrynach Kościoła, do którego należą. Część potrafi powtórzyć hasła słyszane co niedziela ale zapytani o uzasadnienie głoszonych prawd wiary…. poproszeni o ich obronę w oparciu o jakieś rzeczowe argumenty… tutaj już doświadczysz wiecej ciszy, niż w klasztorze buddyjskim!

Piszę to o chrześcijaństwie ale te same zjawiska funkcjonują we wszystkich innych religiach.

Islam podzielony jest nie gorzej niż chrześcijaństwo, i chociaż teoretycznie opiera sie w 100% na Koranie, mamy jego trzy główne odmiany (sunnicki, szyicki i charydżycki) i ich obrońcy nie raz sięgają do miecza by wykazać swoją wyższość, ale i pośród nich są głębokie podziały i przypomina to jako żywo chrześcijański podział na katolików i protestantów… i setki demominacji wewnątrz nich. A judaizm? To samo – jedna Księga, ale nie jedna interpretacja – i istnieją różniące się diametralnie odmiany judaizmu takie jak ortodoksyjny, konserwatywny, rekonstrukcjonistyczny, mesjanistyczny, karaicki itp itd.

Pójdźmy jeszcze dalej – czy znajdziemy przynajmniej jednomyślność wśród członków tych samych odmian religii? Otóż nie. Najczęściej bowiem spotkamy… bezmyślność. Większość członków Kościołów bądź to akceptyje narzucane im doktryny w sposób bezrefeksyjny, albo też po cichu je odrzuca ale nikomu o tym nie mówi.

Widziałem ankiety przeprowadzane w Polsce w czasie, gdy ponad 90% Polaków deklarowało się, że należą do Kościoła rzymsko-katolickiego. 60% odrzucała wiarę w istnienie osobowego zła (diabła, szatana), choć to jeden z katolickich dogmatów, a Kościoł ten automatycznie wyklucza ze swojego członkostwa każdego, który odrzucałby choćby najmniejszą z „prawd wiary”.

Ten sam Bóg! Ta sama święta księga! A w praktyce – chaos światopoglądowy.

Wspomnialem na początku, że nie odnosiłem tego wszystkiego do siebie. Co mam na myśli? Otóż podobnie jak niemal wszyscy wyznawcy religii byłem przekonany, że mam rację, i że moje poglądy są jak nabardziej… moje.

Myliłem się i w jednym, i w drugim.

Dopiero zrozumienie, jak działa ludzka psychika, sprowokowało mnie do refleksji.

***

Całe życie uważam Biblię za najbardziej niesamowita księgę świata ale po latach naiwnego myślenia, że wszyscy się tylko nią kierują, wpierw zacząłem rozumieć, jak trudną księgą ona jest, a – lata później – jak skomplikowana ludzka psychika jest.
O trudnościach w rozumieniu Biblii napisałem już tutaj ((więcej o ty, piszę tutaj: http://pewnosczbawienia.pl/trudnosci-w-rozumieniu-biblii/), teraz zastanówmy się nad tym, w jaki sposób używamy mózgu.

Istnieje równie powszechne, co błędne, przekonanie, iż ludzie to istoty myślące, ulegające czasami emocjom.

Ostatnie odkrycia dotyczące funkcjonowania mózgu twierdzą, iż jest raczej odwrotnie.

Nasz mózg ma wbudowane mnóstwo mechanizmów które dbają, byśmy go zbytnio nie przemęczali. Pomyślmy przez chwilę, ile dzisiaj informacji do nas każdego dnia dociera. Przejdźmy się 10 minut po ulicach zatłoczonego miasta i nasze oczy zarejestrują setki twarzy, zapachów; tysiące dźwięków, setki tysięcy kształtów i kolorów. Ale co z tego zapamiętamy? Niemal nikt nie potrafi cofnąć się pamięcią kilka dni wstecz i powiedzieć, co dokładnie o tej samej godzinie robił, widział czy myślał. Ja nie pamiętam, co dokładnie robiłem o tej porze wczoraj.

Jakkolwiek część naukowców uważa, iż pojemność naszych mózgów jest niemal nieograniczona – i że wszystkie zarejestrowane informacje są w niej zachowywane – często po takim 10 minutowym spacerze nie pamiętamy zupełnie nic, zwłaszcza gdy zajęci byliśmy rozmową lub myśleniem o czymś. Z gigabajtów danych które nasz mózg zarejestrował podczas tego spaceru, zostały nam… bity. To, co zostało, i byliśmy tego świadomi, nazwijmy świadomością – a to wszystko inne nazwijmy nieświadomością – lub podświadomością.

Podświadomość ma zatem o wiele więcej informacji niż nasza świadomość, i zarządza niemal całym naszym życiem. Przede wszystkim zarządza wszystkimi procesami życiowymi, z których na codzień nie zdajemy sobie sprawy – oddychaniem, trawieniem, podziałami komórkowymi i tysiącami innych. Podświadomość potrafi też przykładowo prowadzić samochód – kiedy nasza świadomość pogrążona jest w rozmyślaniach i nie musimy podejmować świadomych decyzji, którego pedała użyć lub skręcić w prawo czy w lewo.

Gdybyśmy nie mieli podświadomości, bylibyśmy nieustannie zajęci podejmowaniem tysięcy decyzji. Już taki spacer wymagałby myślenia, czy po lewej nodze idzie prawa czy nie, i które kilkadziesiąt mięśni trzeba skurczyć lub rozkurczyć by zrobić kolejny krok. Podświadomość to zatem taki autopilot, który pozwala nam wybrać, na czym chcemy się skupić i trudno wyobrazić sobie bez niej życia.

Problem w tym, że możemy pozwolić podświadomości podejmować takie decyzje, które powinna podjąć świadomość. Kiedy idziemy do sklepu może nam się wydawać, iż to my wybraliśmy jakąś markę produktu, ale w rzeczywistości może być to wybór podświadomy, jako że podświadomość nie zapomniała stojących przy drodze reklam, choć zupełnie na nie nie zwracaliśmy uwagi.

I o ile może nam być wszystko jedno, który proszek do prania kupimy, i możemy wręcz podziękować podświadomości, że jak gdyby od razu po wejściu do sklepu wiedzieliśmy, który proszek wybrać, o tyle ta sama podświadomość może również nam wybrać nawet męża czy żonę, gdzie przemyślenie wyboru byłoby raczej wskazane.

Przepis na problem? Życie z rozmysłem!

Medytacja i „mindfulness” – które można przetłumaczyć jako „życie z rozmysłem” mogą to zmienić, jednak uczenie się tego jest długotrwałym procesem i większość ludzi się nigdy na niego nie decyduje. Im dłużej jednak to trenujemy, tym więcej decyzji, które codziennie podejmujemy, są naprawdę naszymi, i coraz więcej odkrywamy, ile naszych dotychczasowych działań bądź wierzeń powinny ulec zmianie.

Zachęcam do poznania tego tematu, ale istnieje mnóstwo miejsc w Internecie i książek które go dokładnie opisują, tutaj skupię się na Biblii, bo to ona jest główną bohaterką tego bloga.

* * *

Jeżeli cokolwiek pamiętasz z Biblii, nieważne czy jesteś katolikiem, protestantem, czy wiarę swoją określasz innymi słowy bądź też uważasz się za niewierzącego – myślisz, że wiesz, co w Biblii jest napisane.

Co jednak, gdy stanie obok ciebie ktoś inny, kto – opierając się na tych samym fragmencie biblijnym – powie, że ten fragment „mówi” coś zupełnie innego?

A co, jeśli to będzie wiele osób, może dwadzieścia, i każda będzie mówić coś innego?

Słowa Biblii się nie zmieniają. Zmienia się ich interpretacja.

Jeżeli słyszysz jakiś fragment od dziecka, i zawsze interpetowano go w ten sam sposób, zawkestionowanie tej interpretacji może wydać się równie szalone jak podważenie faktu, że Słońce codziennie wstaje na wschodzie.

My wszyscy mamy takie nienaruszalne dogmaty, których kwestionowanie nigdy nam nawet nie przyszło do głowy, i często nie ma tym nic złego – nie ma sensu przemęczać mózgu w mało istotnych sprawach – ale co, jeśli ten dogmat sprawia, że jesteśmy nieszczęśliwi?

Zachęcam cię do tego, co odmieniło moje życie i przywróciło do niego radość i pokój – przyjrzyj się swoim poszczególnym biblijnym wierzeniom i zapytaj się, czy rzeczywiście są one twoje czy może jednak zostały ci przekazane i nigdy ich nie kwestionowałeś.

Zwłaszcza ważne jest, aby przyjrzeć się tym wierzeniom, które wywołują w nas niepokój.

* * *

Kiedy ktoś zada mi pytanie, co to jest drzewo i jak wygląda, jestem w stanie udzielić odpowiedzi i czuć się zupełnie pewny swego. Widziałem i dotykałem mnóstwo drzew.

Kiedy ktoś mnie spyta, jaka jest najbliższa Słońcu gwiazda, odpowiem że Proxima Centauri, i również będę czuł się pewien swego. Czy jednak kiedykolwiek gwiazdę tę widziałem? Mierzyłem odległość od niej?

Moja opinia na temat drzew jest moją opinią.

Moja opinia na temat tej gwiazdy – już nie.

Nie poświęciłem w życiu ani minuty jej weryfikacji. Czy mogę zastem powiedzieć, że jest to moja opinia?

Niespecjalnie. To opinia, którą załyszałem i powtarzam.

Ważne jest uświadomienie sobie, że posiadanie niezweryfikowanych opinii nie jest samo w sobie złe, gdyż przede wszystkim niemożliwa jest ich osobista weryfkacji w każdym przypadku. Nikt nie ma wystarczająco możliwości i czasu ku temu. Ważne jest jednak by wiedzieć, które z moich prawd są zweryfikowane, a które nie.

Ja wierzę, że Proxima Centauri jest najbliższą Słońcu gwiazdą ale nie zamierzam poświęcać czasu studiowaniu astronomii by móc fachowo ocenić rzetelność naukowców, którzy doszli do tego wniosku. No i nie mam obecnie możliwości wsiąść do stastku kosmicznego, w którym mógłbym zwiedzić kawałeczek naszej galaktyki i dać świadectwo naocznie zaobserwowanej rzeczywistości.

Zastanów się teraz – ile twoich opinii jest naprawdę twoich? Zweryfikowanych przez ciebie?

Ile doktryn chrześcijańskich, w które wierzysz, jest naprawdę twoich? Przykładowo czy Jezus jest naprawdę Synem Bożym? Czy Biblia jest wiarygodna? Czy po śmierci rzeczywiście czeka nas sąd Boży?

Gdyby zadać mi te pytania, kiedy miałem 10 lat, nie sądzę abym zawahał się przez chwilę – wszyscy, których znałem, w to wierzyli, więc chyba mogłem im zaufać, prawda? Dorastałem w dość religijnym domu. Tak wcześnie jak było to możliwe uczono mnie „prawd wiary”. Ludzie, których przez pierwsze 20 lat życia znałem, utrzymywali, że wierzą w to samo – i tak samo jak nigdy nie kwestionowałem, że chleb smaruje się masłem, nie pastą do zębów – nie kwestionowałem też dogmatów.

Jeżeli jednak jakieś neurony w moim mózgu postanowiłyby zaprotestować i zamiast powtarzania cudzych poglądów, zweryfikować swoje i samemu odpowiedzieć na pytania, część mózgu natychmiast zaprotestowałaby – ta część, która zawiaduje emocjami. Nasza podświadomość mogłaby stworzyć teorię – nawet całkiem prawdopoodobną – że kwestionowanie wszystkich dokoła będzie niemile widziane i może skończyć się niewesoło. Dlatego podświadomość może starać się nas uspokoić, a nawet podsunąć nam jakieś fałszywe argumenty, bylebyśmy nie wpadli w kłopoty. Niestety, bardzo często to uspokajanie to niedźwiedzia przysługa.

Teraz – głównie dzięki Internetowi – nie ma problemu ze znalezieniem ludzi myślących inaczej niż ogół, ale w czasach mojego dzieciństwa to było trudne. Kwestionowanie czegoś, w co wierzy ogół, jest czasem równie proste, jak wyjście na ulicę nago.Czasem jednak… wciąż nie. Zwłaszcza wtedy, gdy w swoich wątpliwościach czujesz się zupełnie samotny.

Jeżeli na początku XX wieku jakiś kraj był w 90% katolicki, lub muzułmański, lub jakikolwiek inny, ten procent się niemal nie zmienił. Na tym przykładzie najlepiej widać, iż większość ludzi potrafi całe życie nie uruchomić krytycznego myślenia w kwestii tak ważnej, jak religia, która przecież ma związek z każdą dziedziną życia – i zdaniem wielu, również wieczności.

Zachęcam do obejrzenia tego filmiku:

„Ukryty eksperyment pokazuje, że większość ludzi zachowuje się jak owce”

Kobieta siedzi w poczekalni u okulisty, i – o czym nie wie – wszyscy prócz niej to aktorzy. Mają za zadanie co jakiś czas na chwilę wstawać. Co robi ta kobieta? Nie mając pojęcia, po co, nie pytając, wbrew logice (bo jaki niby miałby być cel czegoś takiego?) zaczyna robić to samo. I zupełnie nie znaczy to, że z tą kobietą jest coś nie tak. Być może ma skończone z wyróżnieniem studia, bardzo wysoki iloraz inteligencji. Większość z nas zachowałaby się tam dokładnie tak samo.

No dobrze, załóżmy, że zdecydujesz się zrewidować swoje poglądy i nie zważać na to, co pomyślą lub powiedzą o tym inni. Może pojawić się jeszcze jeden problem – problem, który mnie osobiście trzymał mnie w ryzach wiele lat.

Czy Bóg mnie ukarze za moje wątpliwości?

W niektórych religiach uczy się, że wątpliwości są złe, pochodzą od szatana. Wywołuje w nas to wtedy strach, iż nasze powątpiewanie w to wszystko, co nauczono nas o Bogu, jest Bogu niemiłe i może być karane.

Pewnego pięknego dnia jednak zrozumiałem, dlaczego mnie tego uczono. Nie chciano, bym samodzielnie myślał, bo tak długo jak tego nie robiłem, byłem posłuszną owieczką, która nie odejdzie nigdzie od stada, którą będzie można sterować i czerpać z niej zyski.

Bóg dał nam umysł ciekawy nowych rzeczy. Uczenie sprawia nam radość. Jezus stawiał ludziom nieustannie pytania, a nie robił wykłady doktrynalne. Wniosek z tego taki, że Bogu nigdy nie przyszłoby do głowy karać nas za stawianie pytań. Prędzej ukarałby nas za nieużywanie rozumu, którym nas obdarzył!

Wyrwanie się z więzów jest bolesne… to tak, jakbyśmy nieopatrznie wpadli w środek kłujących krzaków i każdy ruch sprawia nam ból. Pierwszy pomysł – nie ruszać się. Nie będzie bolało.

I tak w nich tkwić.

Ale… co to za życie?

Kiedy jednak się poruszymy, kolce będą próbować nas zatrzymać. Ludzie powiedzą, że szukamy dziury w całym. Że komplikujemy sobie życie.

To będzie boleć. Ale jak przy wyrwaniu się z tego krzaka… poboli chwilę i zapomnimy zaraz o bólu – z radości, że jesteśmy wolni, nic nas nie krępuje i możemy iść, gdzie chcemy!

ostatnia edycja: 6 lutego 2021

Apokalipsa – czy czeka nas zagłada?

KOCHAM CIĘ, ALE MUSZĘ CIĘ UKARAĆ

Podobne słowa słyszą często dzieci na całym świecie. Rodzice próbują nimi usprawiedliwić przed dzieckiem potrzebę użycia kary obawiająć się najwyraźniej, że ich kary będą przez dzieci odebrane jako brak miłości.

Próby wyjaśniania dzieciom czegokolwiek na ogół jednak z góry skazane są na niepowodzenie, także trudno zapewne znaleźć rodzica, który przy próbach karania dziecka nie słyszał słów „ty mnie nie kochasz”.

„Kocham cię, ale muszę cię ukarać” nie jest jednak nigdy dobrym wstępem do wyjaśnienia czegokolwiek. Nasza podświadomość usuwa automatycznie wszystko, co jest powiedziane przed słowem „ale” – traktujemy to wtedy jako wstęp do ciekawej książki, który po prostu pomijamy, bo interesuje nas tylko sama książka. Po usłyszeniu tego zdania skupiamy się na karze, a wyraz „kocham” wypowiedziany wcześniej wydaje się ponurym żartem.

Można też się zastanowić, czy w ogóle w kwestiach relacji między ludźmi powinien istnieć wyraz „kara”. Czy jego powiązania z terminami takimi jak „zemsta” czy „odwet” nie są zbyt silne, by znaczenie „kary” przestało mieć w sobie cokolwiek wychowawczego? Chodzi nam przecież tak naprawdę tylko o uczenie dziecka, iż jego działania przynosza konsewkencje!

KARA BOSKA

W Biblii Bóg często nazywany jest naszym ojcem, czy również nas karze za nasze postępki? Przepraszam, czy… daje nam odczuć konsekwencje naszego postępowania?

Jeżeli nie jest to pierwszy artykuł z mojej witryny, który czytasz, wiesz zapewne, Bóg, którego znam, opisuję i o którym czytam w Biblii, jest wspaniałym i pozbawionym jakiejkolwiek wewnętrznej niespójności źródłem doskonałego dobra i miłości i nie ma nic wspólnego z okrutnikiem kreowanym w niemal wszystkich Kościołach. Nie zawsze jednak takiego Boga znałem.

Przez wiele lat wierzyłem w to, czego uczyła mnie religia i w Biblii, choć dająca wiele pociechy i natchnienia, widziałem też wiele gróźb i czytanie niektórych argumentów powodowało u mnie autentyczne uczucie paniki.

Kiedy jednak nauczyłem się czytać Biblię na nowo, zupełnie ignorując wszystko, co religia miała mi do powiedzenia, nagle wszystko się zmieniło. Mnóstwo niezrozumiałych fragmentów stało się banalnie prostymi a teksty wcześniej czytane w strachu utraciły swą złowrogą moc. Harmonia Biblii zachycała mnie od zawsze, wcześniej jednak jej blask bladł przy mnóstwie niepokojących mnie wersetów.

Teraz już nie było „mnóstwa niepokojących”, były wciąz jednak „niektóre niezrozumiałe”. Na pierwszym miejscu był nie tyle pojdedynczy werset, co cała, zawierająca 22 rozdziały, Księga Objawienia – zwana inaczej Apokalipsą Świętego Jana lub po prostu Apokalipsą. 

No bo czyż obraz miłosiernego Boga może przyjść do głowy komukolwiek czytającemu takie słowa jak

I ujrzałem, a oto koń trupio blady, a imię siedzącego na nim Śmierć, i Otchłań mu towarzyszyła. I dano im władzę nad czwartą częścią ziemi, by zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez dzikie zwierzęta (Obj 6:8)

 

Nadszedł Twój gniew i pora na umarłych, aby zostali osądzeni, i aby dać zapłatę sługom Twym prorokom i świętym, i tym, co się boją Twojego imienia, małym i wielkim, i aby zniszczyć tych, którzy niszczą ziemię. (11:18)

 

Jeśli kto do niewoli jest przeznaczony, idzie do niewoli, jeśli kto na zabicie mieczem – musi być mieczem zabity. (13:10a)

 

Ten również będzie pić wino zapalczywości Boga przygotowane, nie rozcieńczone, w kielichu Jego gniewu; i będzie katowany ogniem i siarką wobec świętych aniołów i wobec Baranka. (14:10)

 

A z Jego ust wychodzi ostry miecz, by nim uderzyć narody: On paść je będzie rózgą żelazną i On wyciska tłocznię wina zapalczywego gniewu wszechmocnego Boga. (19:15)

 

Jeśli się ktoś nie znalazł zapisany w księdze życia, został wrzucony do jeziora ognia. (20:15)


Bóg cię kocha nieskończenie, nieprzyjaźń między Bogiem i człowiekiem istniała tylko w ludzkiej wyobraźni, czego dowiódł Chrystus, pokazując, jak Bóg kocha każdego człowieka.

Czy Apokalipsa zatem opisuje innego boga? Boga, który wydaje się kipieć nienawiścią do człowieka?

Nie raz słyszałem, iż Apokalipsa jest najtrudniejszą księgą Biblii. Nigdy wcześniej nie byłem do tego tak mocno przekonany!

.

Czytałem wiele książek o niej, studiowałem sporo komentarzy, i zaskakiwała mnie różnorodność opinii… nie można było znaleźć nawet dwóch podobnych do siebie. Wiele wyglądało bardzo przekonująco… do czasu, gdy znalazłem nowy komentarz, który wyglądał równie przekonująco, choć dochodził do zupełnie innych wniosków.

O, ironio! W moich „religijnych” czasach, kiedy krytycznego myślenia do swojej doktryny używałem bardzo wybiórczo, Księga Objawienia pasowała mi do reszty Biblii! Widząc wiele zła na świecie wierzyłem, iż księga ta opisuje jego ostateczne unicestwienie, a ponieważ zła na świecie jest sporo, walka będzie ciężka i ofiar będzie sporo.Bóg rozprawia się ze złymi ludźmi! Jezus zaoferował ludziom życie wieczne i ci, którzy w Niego uwierzą, życie te otrzymają, a reszta będzie zbierać zapłatę za swoją niegodziwość. Dobro i zło będą obok siebie rosnąć i dojrzewać, a kiedy nadejdzie jego kulminacja, źli ludzie połączą siły, wystąpią przeciwko dobrym, no i wtedy zainterweniuje Bóg, zsyłając plagi, dając im jednak jeszcze szanse, aby każdy miał czas opowiedzieć się, po której stronie chce stać.No i nadejdzie koniec, i Sąd Ostateczny.



Później jednak zakwestionowałem tę koncepcję. Zrozumiałem, iż Jezus przyszedł w bardzo ciężkim okresie czasu dla Izraela – naród był zarówno uciskany z zewnątrz – przez Rzymian – jak i z wewnątrz – przez kapłanów i uczonych w Piśmie, którzy dla własnych korzyści manipulowali Prawem i stanowili „państwo w państwie”. Jezus przestrzegał przed nadchodzącą wojną z Rzymem, zwłaszcza przed oblężeniem i spaleniem Jerozolimy w roku 70, kiedy to według różnych relacji zginęło od kilkuset tysięcy do ponad miliona Izraelczyków. I to był dla Izraela Sąd Ostateczny.Ostateczny w sensie, że po nim już nie będzie innych sądów.Apostoł Paweł ogłosił, iż między człowiekiem i Bogiem panuje pokój, i jeśli ktoś wciąż myśli, iż Bóg nienawidzi ludzi za ich grzechy, niech spojrzy na krzyż.




Wszystko się ładnie układa, tylko co widzimy w Apokalipsie? Zagładę wielkiej części ludzkości, plagi, kataklizmy, tortury! Niemal wszystkie Kościoły chrześcijańskie każą nam z drżeniem oczekiwać tego wszystkiego… i niewielką pociechę stanowią słowa z przedostatniego rozdziału – „i otrze Bóg wszelką łzę z ich oczu” – wygląda na to, iż niż do tego dojdziemy, ludzie już wypłaczą wszystkie łzy i nie będzie czego ocierać.Czy rzeczwiście czekają nas na te wszystkie okropności?

Czy może powinniśmy zgodzić się z Lutrem, który w 1522 roku o Apokalipsie napisał „nie mogę znaleźć niczego, co by wskazywało, że jest to ułożone przez Ducha Świętego”? i usunąć ją z Biblii?

Zobaczmy, czy istnieją jakieś racjonalne próby wyjaśnienia tej zagadki

Żadna księga z Biblii nie ma tylu różnych prób interpretacji, co Objawienie. Często też było podważane jej natchnienie – co uczynił choćby wspomniany wyżej Luter.Jednocześnie jednak nie sposób dostrzec jej mocnego osadzenia w symbolice Starego Testamentu. Czy może próbując interpretować Apokalipsę powtarzamy błędy interpretacyjne Starego Testamentu; błędy tak od tak dawna powtarzane, iż przyjmowane są a priori?

Przyjrzyjmy się istniejącym sposobom rozumienia Księgi Objawienia. W kolejności popularności można wymienić następujące 4 metody:

1. Metoda futurystyczna
Niemal cała treść Księgi Objawienia zapowiada wydarzenia przyszłe, które poprzedzą „koniec świata”. Nie jest to metoda zbyt popularna wśród teologów, jednak większość chrześcijan, zarówno katolików jak i protestantów, opowiada się za nią.

2. Metoda historyczna
Objawienie opowiada o wydarzeniach, zarówno przeszłych jak i przyszłych, które można, przy pomocy odpowiedniej interpretacji, odnieść do konkretnych wydarzeń historycznych. Teologia tej metody została sformułowana przez reformatorów i dzisiaj jej przedstawiciele spotykani są głównie w Kościołach protestantckich.

3. Metoda idealistyczna Apokalipsa nie odnosi się do niemal żadnych konkretnych wydarzeń, jest jedynie symbolicznym przedstawieniem walki między dobrem i złem. Jej zwolennicy spotykani są we wszystkich Kościołach, jednak jest ich dzisiaj niewielu.

4. Metoda preterystyczna
Wszystkie – lub niemal wszystkie – wydarzenia opisane w Apokalipsie już się wypełniły; księga ta głównie opisuje prześladowania Kościoła za czasów cesarzy Rzymskich. Metoda ta ostatnio zyskuje na popularności, ale prawie wyłącznie w liberalnych kręgach chrześcijańskich, przez większą część Kościołów odrzucana jest jako herezja.

Trudno znaleźć teologa, którego teoria interpretacji Księgi Objawienia zawiera się wyłącznie w jednym z wyżej wymienionych punktów. Wielu zwolenników futuryzmu przykładowo zgadza się z tym, iż siedem listów do „aniołów kościołów” z rozdziałów 2-3 odnoszą się wyłącznie sytuacji do historycznych, a niemała część preterystów uważa, iż końcówka Apokalipsy odnosi się jednak do przyszłego „końca świata”.Jeżeli nawet teologowie tych samych denominacji wiodą spory co do podstaw egzegezy Apokalipsy, czy jest w ogóle możliwe dojście do jakiekogokolwiek wniosku, który będzie czymś więcej, niż spekulacją?

Moim (nie)skromnym zdaniem – tak.

Zastanówmy się, kto tworzy teorie teologiczne?

Teologowie!

A skąd się biorą teolologie? 🙂

Z Kościołów!

Praktycznie wszyscy popularni teologowie należą do jakiegoś Kościoła. Popularni  – to znaczy tych, których książki są w ogóle drukowane. A Teolog musi być wierny swojej firmie. Czyli lojalny swojemu Kościołowi. Nie może głosić czegoś, co jest sprzeczne z jego teologią, do którego należy, bo od tegoż Kościoła najczęściej zależy jego poparcie, i pieniądze, których na ogół druk książek wymaga (teologia to nie powieści Dana Browna i niemal nigdy nie zarabiają na siebie). Żadna reklama nie jest tak skuteczna, jak ambona.

Czy możemy pokusić się na zostawienie teologów i ich koncepji w spokoju i nie przejmowanie się tym, czy nasze odczytywanie rozdziału 12 ma znamiona pretrybulacjonizmu dyspenascyjnego czy może jednak posttrybulacjonizmu?

Aby móc marzyć o prawidłowym odczytaniu Apokalipsy (i w ogóle jakiegokolwiek tekstu biblijnego), muszę wyobrazić sobie, iż nigdy nie widziałem żadnego chrześcijanina na oczy, nie czytałem żadnego biblijnego komentarza, i najlepiej, że jestem – jeśli nie ateistą – to przynajmniej agnostykiem (bo własne wierzenia religijne również zaburzają czytanie Biblii, nawet jeśli są naprawdę nie oparte na opiniach innych, ale na własnych przemyśleniach – nasz mózg stara się dopasowywać nowo czytane teksty do naszch obecnych wierzeń, aby jak namniej było dysonansów poznawczych).


No więc… otwieramy Księgę Objawienia, i co widzimy?

Objawienie Jezusa Chrystusa, które dał Mu Bóg, aby ukazać swym sługom, co musi stać się niebawem (Obj 1:1a)

Ach! – myślę. Niebawem! Co to może oznaczać „niebawem”? Na pewno za życia czytelników, może za kilka tygodni, kilka lat? Sprawdzę jeszcze dla pewności w innych tłumaczeniach, czy też brzmią podobnie. Aby się „zupełnie upewnić”, zajrzę jeszcze do słownika greki biblijnej i do konkordancji – zdecydowanie „en tachei” nie oznacza nic innego, niż „niebawem”. Na razie wygląda na to, że w tej księdze nie ma nic skierowanego bezpośrednio do mnie, 2000 lat później.

I tak naprawdę tutaj mógłbym swój artykuł zakończyć. Cokolwiek Księga Objawienia zawiera, wydarzyło się za życia adresatów, czyli około 2000 lat temu. Nie musisz się obawiać czegokolwiek, co jest w niej opisane!

Pamiętając swoje dośwadczenia wiem, iż takie stwierdzenie raczej nie wystarczy, i prędzej ktoś podważy, czy wyraz „niebawem” rzeczywiście występuje w nastarszych i najbardziej wiarygodnych manuskryptach (a występuje!).

Niełatwo pozbyć się pielęgnowanego przez nierzadko wiele lat przekonania, iż Apokalipsa to nasza przyszłość. Możliwości naszego umysłu jednak są na szczęście o wiele większe, niż nasze obawy! Wiele miesięcy od mojego „przebudzenia” ze sposobem odczytywania Biblii, chociaż byłem na 100% pewny, iż apokaliptyczne potworności nie dotyczą mnie w najmniejszym stopniu, wciąż jeszcze doświadczałem czegoś w rodzaju małego ataku paniki kiedy na ich temat mówiłem.

Ale to wszystko w końcu minęło

Omówię kilka haseł z Apokalipsy któe sprawiały mi przez długi czas największy problem.

JEZIORO OGNIA

,


I pochwycono Bestię, a z nią Fałszywego Proroka, co czynił wobec niej znaki, którymi zwiódł tych, co wzięli znamię Bestii i oddawali pokłon jej obrazowi. Oboje żywcem wrzuceni zostali do ognistego jeziora, gorejącego siarką. (Obj 19:20)

A diabła, który ich zwodzi, wrzucono do jeziora ognia i siarki, tam gdzie są Bestia i Fałszywy Prorok. I będą cierpieć katusze we dnie i w nocy na wieki wieków. (Obj 20:10)

A Śmierć i Otchłań wrzucono do jeziora ognia. To jest śmierć druga – jezioro ognia. (15)

Jeśli się ktoś nie znalazł zapisany w księdze życia, został wrzucony do jeziora ognia. (20:14-15)

A dla tchórzów, niewiernych, obmierzłych, zabójców, rozpustników, guślarzy, bałwochwalców i wszelakich kłamców: udział w jeziorze gorejącym ogniem i siarką. To jest śmierć druga. (Obj 21:8)

Wers 20:10 – czyż nie to jest typowy, średniowieczny opis piekła? Rozwiązanie tego problemu jednak jest o wiele prostsze, niż się wydaje.

Kluczowe jest jedno pytanie – czy Apokalipsa używa symboliki, czy opisuje wydarzenia dosłownie?

Od tego pytania… zależy wszystko!

Jest to pytanie roztrzygające – albo – albo! Albo symbole, albo dosłowny opis wydarzeń! A jednak większość denominacji chrześcijańskich znajduje trzecie wyjście – tam, gdzie im pasuje to do teologii, uważają, iż Apokalipsa używa symboliki, gdzie indziej tekst traktują literalnie.

I dlatego być może jest to „najtrudniejsza księga Biblii”! Przy setkach używanych tam symboli i dowolnym wyborze, co tym symbolem jest a co nie, każdy widzi ją inaczej!

Apokalipsa była pisana „szyfrem” symboli jednak nie po to, by utrudnić czytelnikom życie! Była pisana przez Jana w niewoli, a był to okres prześladowań chrześcijan, i jakikolwiek tekst stawiający w negatywnym świetle Rzym zostałby zniszczony i doprowadziłby do zaostrzenia terroru. A Księga Objawienia ma wiele do powiedzenia o Rzymie i ówczesnych władzach.

Jan używał zawsze symboli, i fakt, iż symbole te są używane w spójny sposób zarówno przez całą Apokalipsę jak w pozostałych księgach Biblii, daje nam dopiero szansę odczytania rzeczywistego przesłania autora. Czy ktoś wierzy, iż z ust Chrystusa wychodzi rzeczywiście miecz? (Obj 19:15)? Że ludzi męczyć będzie szarańcza podobna do koni ale z ludzkimi twarzami? (Obj 9:7)? Albo że gwiazdy spadły na ziemię (6:13)? Cokolwiek zatem oznacza jezioro ognia… na pewno nie jest do dosłownie jezioro ognia! Żaden człowiek nie będzie się w nim smażył na wieki! Jakby coś takiego miało istnieć naprawdę, musiałbym myśleć o Bogu jako o sadystycznym potworze! A co jezioro ognia symbolizuje? Nie zamierzam tu niczego rozstrzygać, tym bardziej, iż – czego dowodzę w tym artykule – nie ma to dla nas żadnego znaczenia, z wyjątkiem poznania historii. Osobiście najbardziej spójne jest dla mnie tłumaczenie, iż jezioro ognia to płonąca wraz w setkami tysięcy jej mieszkańców Jerozolima w roku 70.



Drugi temat, z którym długo nie potrafiłem sobie poradzić, jest zupełnie odmienny od pierwszego. O ile w pierwszym obraz nauczony mnie przez religię był zbyt straszny, by można było o nim zapomnieć, ten, o którym teraz będę pisał… wprost przeciwnie! Jest taki piękny i cudowny, że ciężko było mi się z nim rozstać.

NOWE JERUZALEM

I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły(…) I Miasto Święte – Jeruzalem Nowe ujrzałem zstępujące z nieba od Boga, przystrojone jak oblubienica zdobna w klejnoty dla swego męża.(…) Oto przybytek Boga z ludźmi: i zamieszka wraz z nimi, i będą oni jego ludem, a On będzie Bogiem z nimi. I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już /odtąd/ nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły. (Obj 21:1-4)

Mnie się bardzo podoba życie na ziemi! Nie miałbym nic przeciwko życiu tutaj wiecznie… gdyby usunięto z niego kilka „szczegółów” jak przede wszystkim śmierć, choroby rzecz jasna też, no i „trud” – walkę o chleb, niepewność o jutro. Takie życie wieczne zdawała się opisywać dla mnie Księga Objawienia, a tu – rozczarowanie? Ten opis nie ma nic wspólnego ze mną?

„Nowe Jeruzalem” jako miejsce życia wiecznego jest tak potężnie zakorzenione w świadomości chrześcijaństwa, iż nawet wielu preterystów (przypominam – preteryzm to pogląd uznający iż wszystkie proroctwa się już wypełniły) uważa, iż ten fragment jest w Księdze Objawienia wyjątkowy i choć cała reszta tej księgi się już wypełniła, Nowe Jeruzalem to rzeczywiście nasze przyszłe „niebo”. Symbol Nowego Jeruzalem, jak i wiele innych symboli Apokalipsy, byłby dla nas zupełnie niemożliwy do zrozumienia gdyby nie to, że jego opis harmonizuje z innymi księgami Biblii. Wiekszość symboliki Apokalipsy ma swoje odpowiedniki w którejś z Ksiąg Starego Testamentu, najczęściej Daniela, Ezechiela i Izajasza.

UWAGA – to najważniejszy klucz do zrozumienia Księgi Objawienia (i pozostałych tekstów prorockich). Jeżeli nie rozumiemy jakiegoś symbolu, sprawdźmy, czy nie występuje już gdzieś indziej w Biblii. I bardzo często zobaczymy, iż występuje, i w innej Księdze jego opis jest nadzwyczaj jednoznaczny i tylko dzięki niemu możemy ponad wszelką wątpliwość zinterpretować tekst Apokalipsy.


Zobaczmy:

Pomiędzy rynkiem Miasta a rzeką, po obu brzegach, drzewo życia, rodzące dwanaście owoców – wydające swój owoc każdego miesiąca – a liście drzewa /służą/ do leczenia narodów. (Obj 22:2)

 

A nad brzegami potoku mają rosnąć po obu stronach różnego rodzaju drzewa owocowe, których liście nie więdną, których owoce się nie wyczerpują; każdego miesiąca będą rodzić nowe, ponieważ woda dla nich przychodzi z przybytku. Ich owoce będą służyć za pokarm, a ich liście za lekarstwo. (Ez 47:12)

 

I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły, i morza już nie ma. (Obj 21:1)

 

Albowiem oto Ja stwarzam nowe niebiosa i nową ziemię; nie będzie się wspominać dawniejszych dziejów ani na myśl one nie przyjdą.(Iz 65:17)

Bez wątpienia autor Apokalipsy pisze o tym samym, o czym pisał Ezechiel i Izajasz. Kiedy to dostrzegłem, przy okazji rozwiązaniu uległa zagadka, która trapiła mnie od lat.

Kiedy zajrzymy do 65. rozdziału Księgi Izajasza zobaczymy dość szczegółowy opis „nowych niebios i ziemi”, i wiele pasuje jak ulał do tego, jak większość chrześcijan wyobraża sobie życie „w niebie”. Jest jednak jedno zdanie, które nie pasuje tu zupełnie:

Nie będzie już w niej [w Nowej Jerozolimie] niemowlęcia, mającego żyć tylko kilka dni, ani starca, który by nie dopełnił swych lat; bo najmłodszy umrze jako stuletni, a nie osiągnąć stu lat będzie znakiem klątwy. (Iz 65:20)




Że co? Że po śmierci osiągniemy jedynie drugie życie, ale bynajmniej nie wieczne? I to jeszcze jakaś mowa… o klątwach? Klątwy w niebie???

Lecz jeżeli i Izajasz, i Jan piszą o tym samym, i jeżeli Księga Objawienia pisze o rzeczach, które mają stać się „wkrótce”, to… nie jest to mowa o żadnym „życiu po śmierci”!

Ale o czym?

I znów nie chcę tu niczego rozstrzygać! Zachęcam do samodzielnych studiów, ale oczywiście opinię swoją wyrażę. Nie będę jednak ukrywać, iż mam tu o wiele więcej wątpliwości niż w przypadku jeziora ognistego.Widzimy obrazy zwierząt, rzek, roślin – wszystko to, co jest na ziemi. Czy mamy pozostać konsekwentni i też założyć, iż chodzi tu jedynie o symbole? Być może tak, jednak może tu zachodzić wyjątek – opisy są wyraźnie analogiczne do fragmentów z Ksiąg Izajasza i Ezechiela, gdzie nie posługiwano się wyłącznie symboliką. Jeżeli mają to być symbole – poddaję się, nie wiem.Jeżeli jednak te opisy są dosłowne, wydaje mi się, że chodzi o królestwo ziemskie, nie jakieś duchowe, po śmierci. Mowa jest też o wciąż obecnym grzechu (zobacz, co następuje po sielankowym opisie Nowego Jeruzalem od Obj 22:11 do końca księgi). Nie jest to jednak do końca takie życie, jakie mamy dzisiaj. Dzikie zwierzęta jednak wciąż pożerają siebie wzajemnie, ludzmi również nie gardząc, no i wciąż mamy niestety mnóstwo niemowląt żyjących kilka dni, albo i krócej.

Cóż by to zatem mogło być?

Mogło być to… Królestwo Niebieskie, obiecywane wielokrotnie w Starym Testamencie, począwszy od obietnicy danej Dawidowi w 2 Sm 7.Jezus przecież od początku swojej misji głosił, iż „Królestwo Niebieskie się przybliżyło”. Sęk jednak w tym, iż Żydzi ofertę Królestwa… odrzucili, zabijając Chrystusa jak i występujących po Nim apostołów.

Czyżby zatem te wszystkie opisy odnosiły się do czegoś, co… nigdy nie miało miejsca? Czy może jednak… chodzi tu o duchowy wymiar Królestwa, rozumianego jako „sprawiedliwość, i pokój, i radość w Duchu Świętym” (Rz 14:17)? Czy może… Królestwo to istnieje dla niektórych Żydów… w innym wymiarze, niewidzialnym dla nas? Czy może…

Możemy gdybać.Wyżej wspomniałem, że przy okazji zajmowania się tym tematem rozwiązała się pewna zagadka, nad którą się wiele lat głowiłem.Chodziło właśnie o ten tekst z Iz 65 o „najmłodszym umierającym jako stuletnim”. Nie rozumiałem, jakże w niebie wciąż może być śmierć?

Właśnie, śmierć!

Skoro w Nowym Jeruzalem wciąż istnieje temat grzechu i umierania, dlaczego czytamy w Obj 21:4 i Iz 25:8 iż śmierci już nie będzie? Rozwiązanie tej kwestii wydaje się tutaj jednak dość proste. Otóż w Biblii, zwłaszcza w Nowym Testamencie, wyraz „śmierć” najczęściej nie oznacza śmierci fizycznej. Częste w Biblii zdanie „zapłatą za grzech jest śmierć” (np. Rz 6:23) nie może oznaczać fizycznej śmierci, bo gdyby tak było, śmierć Jezusa niczego tak naprawdę nie zmieniła. Więc może zwrot „śmierci już nie będzie” oznacza, iż grzech już nie oddziela człowieka od Boga i wszyscy jesteśmy żywi w Chrystusie?

Dzisiaj takie podejście wydaje mi się prawdopodobne, choć większą część życia odrzucałem je jako herezję. Swego czasu zmieniłem Kościół katolicki na protestancki, i myślałem, że już poznałem całą prawdę…  zakładałem jednak wciąż, że choć różne opcje chrześcijańskie różnią się znacznie między sobą, to to, co mają wspólnego, jest prawdziwe.

Czy jednak chrześcijanie mają monopol na Boga? Czy choćby mają monopol na odczytywanie Biblii?

Już sam fakt, że chrześcijaństwo niemal jednogłośnie widzi w Biblii opis piekielnych tortur sprawił, iż przestałem się przejmować faktem, iż według obecnych ogólnie przyjętych norm nazewnictwa, chrześcijaninem nie jestem. Mało tego… sądze, iż chrześcijanami nie byli ani Jezus, ani apostołowie… Uznaję więc, iż jestem w zacnym gronie 🙂  I właśnie to mylne myślenie, iż sprzeciwianie się czemuś, co głosi ogół chrześcijan jest tym samym, co sprzeciwianie się apostołom bądź samemu Jezusowi było zapewne tym, co na długie lata wyłączyło mi myślenie.

Z ręki Boga nic ci nie grozi!




Bóg nie będzie cię rozliczał z tego, czy wierzysz temu Kościołowi czy tamtemu. I nie dał ci mózgu po to, by powtarzać uczone z ambon formułki, ale po to, by zadawać pytania, szukać odpowiedzi i odkrywać wszystkie wspaniałości, które są ci na tym świecie dane!

Wyżej pisałem o tym, że w pewnym sensie natychmiast zapominamy o tym, co było mówione przed słowem „ale” – i tylko pozostałą część zdania traktujemy poważnie, zwłaszcza, jeżeli następująca po „ale” część w jakimkolwiek stopniu neguje część poprzedzającą. Mieliśmy jechać na wczasy… ale straciłem pracę i musimy oszczędzać. Wyglądasz świetnie … ale to uczesanie dodaje ci 10 lat. Nasza drużyna grała wspaniale… ale zabrakło odrobiny szczęścia i przegraliśmy. Kocham cię… ale muszę cię ukarać. Żadne z tych zdań nie oznacza nic pozytywnego, choć zaczyna się entuzjastycznie. Tak samo wygląda przekręcona wersją chrześcijaństwa, która przedstawiana jest w niemal wszystkich Kościołach. Można to podsumować tak – Bóg cię kocha… ale jeśli nie uwierzysz w Jezusa, będziesz smażyć się wiecznie w piekle.

Jezus jest zbawicielem świata… ale pod jego koniec przyjdzie i zgładzi niemal wszystkich ludzi przy pomocy plag i demonów.

Jedyne, co mogę powiedzieć pozytywnego o tym poglądzie, to to, że generuje religiom niewyobrażalne ilości pieniędzy. O wiele łatwiej jest przekonać kogoś do inwestowania w religię jeśli obiecamy mu zwiększoną szansę uniknięcią potworności związanych z końcem świata… nie mówiąc o wieczności w jeziorze siarką płonącym.

Możesz oczywiście w to wszystko wierzyć, żyjąc w wiecznym strachu, zaprzeczając własnej logice i marnując zarobione pieniądze poprzez opłacanie systemu kapiącego złotem…

Ale po co?

 

(ostatnia edycja – 22 maja 2020)

List do Hebrajczyków –dziś zbawiony, a jutro?

W chrześcijaństwie istnieje mnóstwo różnic dogmatycznych, nie tylko między denominacjami, ale nawet wewnątrz ich. Najwięcej gorączki zawsze wywołuje temat zbawienia – i nic dziwnego, jeśli przez wiele tygodni wybieramy miejsce spędzenia dwóch tygodni wakacji, miejscu spędzenia wieczności powinno się rzecz jasna poświęcić o wiele więcej uwagi.


Większość denominacji protestanckich uznaje, iż zbawienia można być pewnym, jednak spierają się wciąż o to, czy raz zdobyte zbawienie można utracić. Ci, którzy uważają, że można, używają do poparcia swoich tez niemal zawsze dwóch fragmentów z Listu do Hebrajczyków.

Oto one.

Niemożliwe jest bowiem tych – którzy raz zostali oświeceni, a nawet zakosztowali daru niebieskiego i stali się uczestnikami Ducha Świętego, zakosztowali również wspaniałości słowa Bożego i mocy przyszłego wieku, a /jednak/ odpadli – odnowić ku nawróceniu. Krzyżują bowiem w sobie Syna Bożego i wystawiają Go na pośmiewisko. Ziemia zaś, która pije deszcz często na nią spadający i rodzi użyteczne rośliny dla tych, którzy ją uprawiają, otrzymuje błogosławieństwo od Boga. A ta, która rodzi ciernie i osty, jest nieużyteczna i bliska przekleństwa, a kresem jej spalenie (Hbr 6:4-8)

 

Jeśli bowiem dobrowolnie grzeszymy po otrzymaniu pełnego poznania prawdy, to już nie ma dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy, ale jedynie jakieś przerażające oczekiwanie sądu i żar ognia, który ma trawić przeciwników. Kto przekracza Prawo Mojżeszowe, ponosi śmierć bez miłosierdzia na podstawie [zeznania] dwóch albo trzech świadków. Pomyślcie, o ileż surowszej kary stanie się winien ten, kto by podeptał Syna Bożego i zbezcześcił krew Przymierza, przez którą został uświęcony, i obelżywie zachował się wobec Ducha łaski. Znamy przecież Tego, który powiedział: Do Mnie [należy] pomsta i Ja odpłacę. I znowu: Sam Pan będzie sądził lud swój. Straszną jest rzeczą wpaść w ręce Boga żyjącego. (Hbr 10:26-31)


Teksty te brzmią na pierwszy rzut oka… groźnie. Idealnie wręcz pasują do tradycjonalnego nurtu chrześcijaństwa i jego wizji piekła, gdzie większość ludzkości po wieczność smażyć się będzie w ogniu. Pytany byłem o nie wiele razy, jednak długo zwklekałem z napisaniem o nich artykułu. Dlaczego?

Ano dlatego, iż w kontekście chrześcijańskiego dylematu „niebo albo piekło” ten tekst brzmi tak fatalnie, że nie wierzę, iż istnieje tłumaczenie, które kogokolwiek przekona. Jeżeli wciąż ktoś wciąż wierzy w to, że istnieje piekło, gdzie ludzie będą się w nieskończoność smażyć, jeden artykuł nie może spowodowac, iż ktoś nagle odrzuci obraz Boga – wiecznego kata i przyjmie obraz Boga – miłości.

Ilekroć dostawałem pytanie dotyczące tych tekstów, osoba, która je zadawała, na ogół wierzyła w istnienie piekła i się go bała. Doskonale potrafię się wczuć w tę sytuację, gdyż byłem w niej przez wiele lat.

Kiedy obawiamy się piekła, szukamy rozpaczliwie egzegezy różnych tekstów, które zdają się nam pójściem do niego grozić, ale stajemy wtedy przed takim problemem, iż ich prawie nigdy nie sposób wytłumaczyć, jeśli pozostaniemy przy ogólnie przyjętej chrześcijańskiej interpretacji Nowego Testamentu – czyli tej, która zakłada, iż Chrystus przyszedł na świat przestrzegać ludzi wszystkich czasów przed piekłem.

Także jeżeli taką interpretację wyznajesz, najlepiej chyba będzie, jeśli w tej chwili skończyć to czytać.

Wciąż tu jesteś? Jeśli tak, wiesz zapewne, że powszechna interpretacja opisanek w Biblii misji Jezusa jest całkowicie przekręcona. Chrystus nie przyszedł przestrzegać ludzi wszystkich czasów przed piekłem.

Mało tego, Chrystus nie przyszedł w ogóle do „ludzi wszystkich czasów”. Przyszedł do ludzi określonego czasu – i określonego narodu. I wiadomo o tym nie od kogokolwiek innego, ale od Niego samego.

„ Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela.” Mt 15:24b

Nawet powiedzenie, że Jezus przyszedł tylko do Żydów, jest zbyt szerokie – dom Izraela to tylko część narodu żydowskiego.

A jaka była treść przesłania, którą Jezus kierował do Izraela?

Odtąd począł Jezus nauczać i mówić: Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie. (Mt 4:17)

Co to znaczy „bliskie jest królestwo niebieskie”? Chrześcijańskie tłumaczenie przesłania Chrystusa to na ogół „przestańcie grzeszyć i uwierzcie w Jezusa, aby w ogóle móc myśleć o pójściu do nieba”.Jezus jednak mówi „bliskie jest królestwo niebieskie” – czy może to oznaczać niebo?

Jeśli komuś mówimy „bliska jest śmierć twoja” to nie mamy na myśli iluś tam lat; tak się mówi kiedy komuś zostało kilka godzin, a może dni, życia. Czy Jezus mówi wszystkim, że za kilka dni zginą?

Oczywiście, że nie! Królestwo niebieskie nie ma nic wspólnego z niebem! I w ogóle dlaczego niebieskie? Nie o kolor tu chodzi, a odniesienie do niebios. Gorliwi religijni Żydzi obawiali się, iż używanie wyrazu „Bóg” jest łamaniem przykazania, więc często mówili „niebo” zamiast „Bóg”. Ewangelia Mateusza została skierowana do Żydów i stąd autor nie chciał urażać odbiorców,; pozostali ewangeliści mówią o królestwiem Bożym, nie niebieskim (więcej możesz przeczytać tu.

Najważniejsze jest jednak to, iż królestwo to nie miało nic wspólnego z tym, co czeka człowieka po śmierci. Obiecane było Żydom od pokoleń i miało być zwykłym, ziemskim królestwem, gdzie Żydom powodziłoby się dobrze i i gdzie wreszcie nie byli by nękani przez nieprzyjaciół. W tym znaczeniu, od którego Jezus rozpoczął swoją misję, ogóle nie ma nic wspólnego z nami dzisiaj. Więcej na ten temat znajdziesz w powyżej wspomnianym artykule.

Jezus też wielokrotnie używał gróźb – lub ładniej to ujmując – przestróg – i chociaż nigdy nie dawał w żaden sposób znać, że przestrzega tym samym wszystkich ludzi żyjących po wsze czasu, chrześcijaństwo dzisiaj odnosi niemal każde Jego słowo do każdego człowieka.

Kiedy jednak odrzucimy nie oparte na logice religijne nadinterpretacje widać wyraźnie, iż mówiąc o śmierci w ogniu Jezus nigdy nie miał na myśli ani wiecznej agonii, ani ognia piekielnego, lecz zwykłą, fizyczną śmierć w zwykłym, ziemskim ogniu. Przestrzegał przed strasznym pogromem wojsk rzymskich, które w roku 70 wdarły się do Jerozolimy, zniszczyły i spaliły miasto, w tym i jej mieszkańców.

Według różnych relacji zginęło od kilkuset tysięcy do ponad miliona Żydów. Nawet w dzisiejszym świecie, gdzie żyje kilkadziesiąt razy tyle ludzi co wtedy, byłaby to trudna do wyobrażenia hekatomba, nic dziwnego zatem, iż Jezus kierował z ogromnym naciskiem przestrogi przed nią dla Narodu Wybranego.

To jeden z zadniczych przełomów, które muszą dokonać się w umyśle każdego człowieka, zanim będzie mógł rozumieć Biblię. Sam wiele lat myślałem, iż zaprzeczanie temu, iż słowa Jezusa są wciąz identycznie aktualne dla każdego jest się nieomal bluźnierstwem, umniejszaniem samego Chrystusa, ale pomyślmy – istnieje sporo nakazów lub przykazań w Biblii, gdzie nikt nie ma dzisiaj wątpliwości, że już nikogo nie dotyczą. Czy fakt, iż jacyś ludzie włożyli Ewangelie do osobnej części Biblii, nazywając ją Nowym Testamentem, zmienia cokolwiek? Jeśli za Nowy Testament chrześcijaństwo uznaje czasy dzisiejsze, gdy dokonała się już ofiara Chrystusa, niemal całość Ewangelii powinna wciąż być przecież… w Stary Testamencie!

Nieważne, gdzie co jest umieszczone – i na której stronie – ważne jest to, iż wnikliwe badanie tekstu bez żadnych uprzedzeń i bez kościelnych „wytycznych” pokazuje bez cienia wątpliwości, iż misja Jezusa nie tylko nie była skierowana do wszystkich ludzi i wszystkich czasów, ale w ogóle nie dotyczyła ich losów po śmierci.

Ofertę otrzymania królestwa otrzymali wyłącznie Żydzi, co zgodne było z Pismami i z proroctwami. Oni jednak ją odrzucili. Nie potrafili zaakceptować całości przesłania Chrystusa – zwłaszcza tego, iż na tym świecie nie chodzi o rządzenie innymi, ale im służenie. Oferta królestwa jednak była wciąż dla nich aktualna nawet po śmierci Chrystusa, co widzimy na początku Dziejów Apostolskich w przemówieniu apostoła Piotra (Dz 2), którego wielu chętnie słucha, jednak po stronie ludzi z władzą jest o wiele więcej przeciwników niż zwolenników. Ostatecznie czara goryczy przelewa się, gdy po płomiennej mowie Szczepana, zostaje on zamordowany (Dz 7).

I wtedy wszystko się zmienia.

Nie ma już oferty ziemskiego królestwa dla Izraela. Wpierw Piotr dostaje poznanie faktu, iż dla Boga nie ma znaczenia nasza narodowość (Dz 11) co dla przeciętnego Żyda było niepojęte. Wciąż jednak przesłanie kierowane jest głównie dla Żydów, i wciąż stosowany jest chrzest wodny (który – czego chrześcijaństwo też nie rozumie – nigdy nie był kierowany dla kogokolwiek prócz Żydów i tych, którzy do ich religii chcieli dołączyć – zobacz tu.

Nowe przesłanie wymaga nowego posłannika! Zostaje nim apostoł Paweł, któremu Jezus w objawieniach oznajmia prawdziwie Dobrą Nowinę. Paweł potrzebuje wiele czasu by z przeciwnika Chrystusa stać się Jego głoscielem, ale kiedy jest gotowy, pozostali apostołowie dowiadują się od niego rzeczy, o których nie mieli pojęcia, choć mieli łaskę fizycznego przebywania z Chrystustem przez kilka lat.

Lecz głosimy tajemnicę mądrości Bożej, mądrość ukrytą, tę, którą Bóg przed wiekami przeznaczył ku chwale naszej (1 Kor 2:7)

„Tajemnica” to wyraz używany przez Pawła często i podkreśla on, że do czasów mu obecnych tajemnicy tej nie znał nikt; Jezus zresztą nie raz mówił swoim uczniom, iż wszystkiego powiedzieć im jeszcze nie w owym czasie nie mógł (J 16:12).

W skrócie przesłanie Pawła jest następujące – nieprzyjaźń między człowiekiem a Bogiem była tylko w naszych umysłach, prawdą jest doskonały pokój, do którego nie są potrzebne żadne ceremonie ani przykazania. Do uwierzenia w to proste przesłanie nie trzeba było znać Pism, i było ono uniwersalnie łatwe do zrozumienia – co widać po sukcesach misyjnch Pawła i wielu założonych przez niego lokalnych kościołach.

Co jednak z Żydami? Oni od półtora tysiąca lat obarczeni byli Prawem Mojżesza – 613 przykazaniami, których przestrzeganie miało zapewnić całemu narodowi dostatek i bezpieczeństwo.

Abstrahując na moment – proszę zwrócić uwagę: kary i nagrody za przestrzeganie przykazań nigdy nie odnosiły się do wiecznego losu człowieka, jedynie doczesnego, i najczęściej mowa była o nich w kontekście całego narodu, nie indywidualnych ludzi. Dzisiejsze chrześcijaństwo traktuje przykazania dokładnie odwrotnie. No i temat przykazań dotyczył zawsze wyłącznie Izraela, gdyż był częścią Przymierza między nim a Bogiem. Jest to też fakt zupełnie nie rozumiany przed chrześcijaństwo.

Przykazania były jednak w świadomości Żydów zakorzenione bardzo mocno i nie można było o nich po prostu zapomnieć. Powiedzieć im po prostu „już nie musicie przestrzegać przykazań” nie wystarczało – potrzeba było jakiegoś bardzo mocnego argumentu.
I tym argumentem było dzieło Jezusa Chrystusa.

Idealnie wypełnił On wszystko, co w świadomości Izraela potrzeba było wypełnić – proroctwa z Pism, system ofiarniczy, kapłaństwo. Każdy Żyd, który zrozumiał i uwierzył w to, co zrobił Chrystus, automatycznie zostawał całkowicie uwolniony z jarzma Prawa. I dzisiaj słyszy się o sytuacjach, gdy któryś wyznawca judaizmu, przeczytawszy Nowy Testament, bez żadnego przekonywania z czyjejkolwiek strony dochodzi do wniosku, iż Jezus jest oczekiwanym przez Izrael mesjaszem!

Dla wielu Żydów jednak było to zbyt proste. Zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe – można pomyśleć, a może też chodzi o to, iż przykazania, choć uciążliwe i zaburzające ideę relacji, mają jeden „plus” – dają nam do ręki możliwość oceniania, sądzenia i stawiania się ponad innych. Przeciwnicy nowej Ewangelii chcieli albo w ogóle zanegować istotę dzieła Chrystusa, lub ją przynajmniej umniejszyć, utrzymując, iż system ofiar z Prawa mojższeszowego wciąż powinien być przestrzegany.

I tu dopiero dochodzimy do Listu do Hebrajczyków, gdyż to jest właśnie jego temat.

Według różnych źródeł List ten pisany był między rokiem 67 a końcem lat 90, jednak w Hbr 8:5 użyty jest czas teraźniejszy w wyrażeniu „służą w świątyni”, natomiast wers 9:1 dodatkowo pokazuje, iż świątynia wciąż stoi.

I wszystko staje się proste.

W Ewangelii Łukasza Jezus przestrzega przed rokiem 70:

Skoro ujrzycie Jerozolimę otoczoną przez wojska, wtedy wiedzcie, że jej spustoszenie jest bliskie. Wtedy ci, którzy będą w Judei, niech uciekają w góry; ci, którzy są w mieście, niech z niego uchodzą, a ci po wsiach, niech do niego nie wchodzą! (Łk 21:20-21)

Żydzi, którzy uwierzyli w Jezusa i uwolnili się od systemu ofiarniczego, nie potrzebowali już do niczego świątyni, a nawet ci, którzy wciąz mieszkali w Jerozolimie, dostali na wiele lat wcześniej ostrzeżenie, które uratuje im życie, jeśli…

…jeśli w nie uwierzą.

„Uwierz w Jezusa, a będziesz żył”, miało wtedy jak najbardziej doczesne i praktyczne znaczenie – i nie miało nic wspólnego z „pójściem do nieba” (o „pójściu do nieba” Biblia w ogóle nic nie mówi, o czym mało który chrześcijanin wie).

I w tym sensie każdy, kto uwierzył w Jezusa, miał życie, a pozostali zginęli.

Spaleni zwykłym ogniem, i nie przez diabła, a przez rzymskich żołnierzy.
List do Hebrajczyków pisany jest tuż przed zniszczeniem Jerozolimy. Groźba była straszna i trudno, by List ten nie używał niezbyt groźnie brzmiących słów. Przez wiele lat dla mnie osobiście szczególnie niepokojąco i dziwnie brzmiał fragment z Hbr 10:31: „straszną jest rzeczą wpaść w ręce Boga Żywego”.

Jak po takich słowach można myśleć o Bogu jak o miłującym Tatusiu?

Chrześcijaństwo stara się pogodzić obraz „doskonale miłującego” i „doskonale sprawiedliwego” Boga ale moja logika zawsze takiemu tłumaczeniu oponowała. Jeśli popełnię przestępstwo i zostanę złapany, to w sądzie albo zostanę skazany, albo ułaskawiony – nie ma trzeciej opcji – i jeśli zostanę skazany, kara będzie identycznie dotkliwa, czy sędzia ma opinię dobrodusznego i miłosiernego człowieka, czy nie.

Piszę „nie ma trzeciej opcji” ale wiem, wiem, chrześcijaństwo tę opcję wymyśliło – doskonale miłosierny Bóg wybacza ludziom, a doskonale sprawiedliwy wykonuje karę na Chrystusie. Czy to jest logiczne? Rozważania na ten temat znajdziesz tutaj.

Czy można zatem pogodzić obraz Boga – miłości z tekstem „straszna to rzecz wpaść w ręce Boga Żywego?”

Można, jeżeli poznamy kontekst językowy Biblii na tyle, by nauczyć się myśleć podobnie do tego, jak myśleli adresaci Listu do Hebrajczyków.

Chrześcijaństwo przedstawia Boże kary i sądy jako coś, co Bóg czynnie robi, tymczasem analiza Biblii pokazuje nam zupełnie inne pojęć tych zrozumienie. Kiedy Biblia wspomina o jakimkolwiek dosłownym sądzie, za każdym razem są to wydarzenia, których dokonuje człowiek, nie Bóg.

W Starym Testamencie niemal zawsze sąd odnosi się do wojny lub bitwy, w której jakiś naród zostaje pokonany. Bóg daje wielokrotnie ludziom alternatywę – albo będą przestrzegać przykazań i zostaną cudownie ocaleni, albo zostaną pozostawieni sami sobie. Bóg nie poprowadzi nieprzyjacielskiej armii, Bóg po prostu zostawi rzeczy swojemu biegowi. Nie spowoduje, iż rozpadną się mury Jerycha; nie sprawi, iż rozstąpi się morze albo że wygra armia wielokrotnie mniejsza ilościowo, nie ześle aniołów z nieba.

O sądzie Bożym Paweł pisze na początku Listu do Rzymian, zwłaszcza w rozdziale 2., w 1. natomiast używa zwrotu „Dlatego wydał ich Bóg poprzez pożądania ich serc na łup nieczystości” (Rz 1:24a) – w jaki sposób wydał? Po prostu nie zainterweniował. Dozwolił, aby rzeczy biegły swoim naturalnym torem.

Sąd, o którym mowa w Liście do Hebrajczyków, to pogrom na Żydach w wykonaniu armii rzymskiej. Jednym z „cudownych” sposobów ich ocalenia było posłuchanie Jezusa, który przepowiedział, w którym momencie trzeba uciekać. Niewierzący Jezusowi zostali poddani sądowi Bożemu – jednak sam Bóg nie miał nic wspólnego z podbojami Rzymu. To Rzym chciał zdobyć Jerozolimę i wymordować tych, którzy stali na przeszkodzie.

Dla mnie dzisiaj zabawne jest to, iż rozdział zawierający te „straszne” słowa zawiera rónież jeden z moich ulubionych wersetów. Używać go można jako mantry przy „dyskusjach” z legalistami:

A grzechów ich i ich nieprawości nie wspomnę więcej. (Hbr 10:17 BW)

Bóg obiecuje nie wspominać naszych grzechów ale jednocześnie straszy?

W rozdziale trzecim autor porównuje sytuację Hebrajczyków do losów Izraela na pustyni – okazawszy niewiarę, błąkali się po pustyni i dopiero ich dzieci weszli do Ziemi Obiecanej, sami zaś polegli na pustyni. Znowu – mowa o ziemskich losach człowieka. Życie kontra śmierć, a nie niebo kontra piekło!

Począwszy od 7:18 autor wyjaśnia dobitnie, iż stare prawo z kapłaństwem i ofiarami jest obecnie bezużyteczne – jako że Jezus Chrystus, doskonały kapłan, który dokonał ofiary jeden, jedyny raz – w imieniu wszystkich.

W rozdziale 8 wspomina o świątyni i rozdział kończy się słowami „to, co się przedawnia i starzeje, bliskie jest zniszczenia” – i słowa to prorokują, co wkrótce stanie się ze świątynią.

Rozdział 8 zawiera też parafrazę wyżej cytowanego 10:17 – „ulituję się nad ich nieprawością i nie wspomnę więcej na ich grzechy”… dlaczego te słowa są tak rzadko cytowane w kościołach? Może dlatego, że niewygodnym faktem jest to, że chociaż Bóg nie chce wspominać grzechów, jest są one wielu wspólnotach tematem większości kazań?

Cytowany wszędzie do znudzenia, zupełnie wyrwany z kontekstu 9:27 „A jak postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd” też nie może mieć nic wspólnego z chrześcijańskim „Sądem Ostatecznym”, jako że Bóg obiecał nie wspominać więcej ludzkich grzechów – tylko jest dobitnym porównaniem – tak, jak wszyscy ludzie umierają raz, tak i raz umarł Chrystus, złożywszy jednokrotną, doskonałą ofiarę, której nie ma potrzeby powtarzać.

A Hebrajczycy chcieli powtarzać. Część ich uważała, iż należy kontynuować składanie ofiar w świątyni, i do nich wyłącznie kierowane są wszystkie przestrogi z Listu.
Rozdział 10 kończy się słowami „My zaś nie należymy do odstępców, którzy idą na zatracenie, ale do wiernych, którzy zbawiają swą duszę. ” – i to dobitnie pokazuje, iż autor nie ma na myśli o wiecznym losie człowieka, a jedynie ziemskim. Jeżeli się dziwisz, prawdpodobnie nie wiesz, iż biblijny wyraz „dusza” nie ma nic wspólnego z „nieśmiertelną cząstką człowieka” – i przeczytać o tym możesz tutaj.

List można podsumować jako wykład teologiczny, skierowany do obeznanych z tradycjami i prawem starotestamentalnym ludzi. Chrystus wypełnil doskonale Prawo Mojższesza i nie ma potrzeby wracania do niego!

Podobnie zatem do długich opisów rodowodów zarówno ze Starego jak i Nowego Testamentu, podobnie do przepisów dekoracji Arki Przymierza lub wyglądu szat kapłańskich, dla znakomitej większości ludzi i List do Hebrajczyków nigdy nie miał żadnego praktycznego odniesienia.

Odpowiadając najkrócej na często mi zadawane pytanie „czy nie powinienem się martwić słowami z Listu do Hebrajczyków” powiedziałbym po prostu – nie, bo nie jestem Hebrajczykiem!