Kochaj bliźniego swego jak..?

„Lwy potrafią polować, gdy skończą 3 miesiące. Moja 3-letnia córka nie mogła znaleźć cukierków, które trzymała w ręku. Jak to możliwe, że jesteśmy na szczycie łańcucha pokarmowego?”

Taki „niezwykle dowcipny” tekst oto wpadł mi dzisiaj w oko na jednej z witryn internetowych. Jako, że w tym miejscu staram się raczej obnażać kłamstwa ,a nie promować, zastrzegę, że choć ekspertem od kotowatych nie jestem – a jedynie miłośnikiem – z tego, co wiem, lwy potrafią polować dopiero po skończeniu 2 lat, nie 3 miesięcy. Jednak i tak wygrywałyby na spryt , zdaniem autora tekstu, z jego córką!

Co mnie bardzo zastanowiło to jednak nie same lwy, ale trzymane cukierki. Możemy się śmiać z dzieci, którym podobne rozkojarzenia zdarzają się często, jednak nie tylko są ich udziałem. Bez wątpienia każdy z nas doświadczył historii podobnych do przygody Pana Hilarego, który to szukał swoich okularów mając je na nosie.

Jak jednak widać, nie przeszkadza nam to być na szczycie łańcucha pokarmowego!

Jakbyśmy nazwali sytuację, w której dziecko szuka rzeczy trzymanej w dłoni? Rozkojarzenie, roztargnienie? Myślę, że chodzi tu o coś innego.

Kiedy dziecko  trzyma coś w ręku, na ogół jest świadome, że właśnie to trzyma. Problem pojawi się w chwili, gdy trzymając rodzic mu powie, aby czegoś szukało albo zapyta „gdzie to coś jest?”. Dziecko jest nauczone, że szuka się czegoś, czego się nie ma, i przy tym ufa na ogół rodzicowi bezgranicznie. Nie przyjdzie mu do głowy, że rodzic wprowadza go w błąd. Jak każe szukać, to dziecko szuka. Analogiczne sytuacje miały miejsce w dyktaturach, gdzie wielu ludzi autentycznie wierzyło, iż decyzje dyktatora, choćby sprzeczne z wrodzonym poczuciem logiki lub humanizmu, są dobre, tylko dlatego, że są jego autorstwa. No i wspomnieć mogę „Napoleon ma zawsze rację” z „Folwarku Zwierzęcego”.

Intelekt zatem, nieważne jak wielki, możemy zatem pominąć, gdy komuś  mocno ufamy. Do tego stopnia ufamy, że choćby fakty były widoczne i namacalne – jak trzymane w ręku pudełko ze śniadaniem – nie zwracamy na nie w ogóle uwagi.

Jednym z takich faktów, który jest znany wszystkim chrześcijanom i bardzo widoczny, ale niestety niemal nikt na niego nie zwraca uwagi, jest część najważniejszego przykazania, które to zalecił sam Jezus Chrystus. Znajdziemy je w Biblii trzykrotnie, Mt:22:37-39, Mk 12:29-31 i Łk 10:27. Zajrzyjmy więc do Ewangelii Łukasza:

(…) Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego. (Łk 10:27)

Czyż można znaleźć częściej cytowany fragment Biblii? Nie wszyscy cytują go słowo w słowo, najczęściej tylko końcówkę, używając słów „kochaj bliźniego swego jak siebie samego”, i zostawimy taką formę dla potrzeb tego rozważania.

Przykazanie to jako dziecko słyszałem bardzo często, zwłaszcza po incydentach, gdy kogoś uderzyłem (naprawdę według mojej pamięci to były raczej rzadkie incydenty :-)).  Dla mnie jedynym znaczeniego tego przykazania było zatem „bądź dla innych dobry, miły i… w ogóle”.

Już od dziecka wgłębiałem się w różne tematy pokrewne religii ale ten temat (jak zresztą i mnóstwo innych) uważałem za tak prosty, że nie było nad czym rozmyślać.

Mijały lata. Zanegowałem większą część religijnej nauki, którą wyniosłem z domu. Zmieniłem wyznanie. Moje poglądy ewoluowały nieustannie, jednak części mojej doktryny „nie ruszałem”, gdyż byłem przekonany, iż wszystko rozumiem.

I dopiero naruszenie tej właśnie części doprowadziło do prawdziwej zmiany w moim życiu.

I między innymi chodziło również o „Przykazanie Miłości”.

Przez kilkadziesiąt lat zupełnie nie zwracałem uwagi, iż Przykazanie Miłości tyle nawet nakazuje, ale wręcz zakłada, że… kocham samego siebie.

Czy to nie jest dziwne, że ani ja, ani nikt  w mojej obecności, w tysiącu różnych sytuacji, gdy przykazanie to było omawiane, nie zwrócił na to uwagi?

Dzisiaj, myślę,że rozumiem dlaczego.

Według mnie religia nakazuje siebie raczej nie nienawidzić, a przynajmniej sobą gardzić.

(Kiedy piszę o religii w sposób pejoratywny proszę pamiętać, że odróżniam ją od duchowości, i za religię uważam zorganizowany system psychologicznego zniewolenia ludzi stosowany w celu zdobycia pieniędzy i władzy.)

Religia też nie poprzestaje na nazwaniu człowieka grzesznikiem – lubuje się w nieustannym tego podkreślaniu na najbardziej wymyślne sposoby. Brudny, nieczysty, splamiony, niegodny… a od nazwania się niegodnym już tylko krok do określania się złym, podłym, wstrętnym, i następnym logicznym krokiem byłoby umartwianie się, może nawet biczowanie.

Byłem częścią tego systemu przez wiele lat. Jednym z moim ulubionych powiedzeń było takie, że najważniejsza prawda biblijna to… nie wiem jak do końca oddać to po polsku, jako że prawie wszystkie rozmowy na te tematy wtedy prowadziłem po angielsku. Może pozwolę sobie po prostu zacytować: „everyone is full of sh*t”,co znaczy mniej więcej tyle, że „wszyscy jesteśmy wstrętnymi grzesznikami”.

Jakkolwiek wciąż wierzę, że idea zwarta w tym powiedzeniu może znaleźć zastosowanie w niektórych sytuacjach, przykładowo jako kontra dla ludzi osądzających wszystkich prócz siebie lub do walki z idealizmem, to częste jej powtarzanie może doprowadzić do tego, że naprawdę głęboko w nią uwierzymy.

O to też zapewne chodzi religii . Winnymi, wstrętnymi grzesznikami łatwiej jest manipulować.

Grzesznicy tacy jednak na pewno nie są w stanie kochać samego siebie.

Do tego stopnia, że mogą o kochaniu siebie mówić codziennie przez całe życie, i nie zatrzymać się przy nim ani sekundy.

Tak samo miałem i ja.

Czyż nie jest to rzadki fenomenon, że można jakieś słowa powtarzać przez kilkadziesiąt lat życia i zupełnie nie widzieć ich znaczenia? Można to nazwać surrealistycznym kuriozum – gdy uświadomimy sobie dodatkowo, iż jest to nie tylko coś, co powtarzaliśmy, nie tylko część Biblii, której ufaliśmy, nie tylko słowa Jezusa, którego słuchaliśmy, ale jest to w dodatku NAJWAŻNIEJSZE PRZYKAZANIE.

Pisząc te słowa uświadomiłem sobie, że podczas gdy Jezus utrzymywał, iż najważniejsze przykazanie mówi też o miłości siebie, ja przez lata utrzymywałem, iż najważniejszą prawdą biblijną jest „we are all full of sh*t”…

Jeśli zajrzymy do pierwotnego języka Ewangelii, greki koine, zobaczymy, iż przykazania nie są pisane w trybie rozkazującym, lecz oznajmującym czasu przyszłego. Dosłownie zatem nie jest to „kochaj bliźniego swego jak siebie samego” lecz „będziesz kochał bliźniego swego jak siebie samego”.

Nie znam się na starożytnej grece na tyle, by wnioskować cokolwiek na 100%, pokuszę się jednak na odczytanie tego przykazania w taki oto sposób: nie uda ci się kochać bliźniego bardziej, niż tyle na ile kochasz siebie.

Religia jednak odczytuje je w ten sposób, że kładzie wyłącznie nacisk na miłość bliźniego, wcale nie informując, że jest to zadanie z góry skazane na porażkę, jeśli nie kochamy samych siebie. Religii jednak zależy na tym, byśmy zbyt dobrze o sobie nie myśleli, bo wtedy uda jej się wcisnąć nam więcej bzdur i wyciągnąć od nas więcej pieniędzy. Już od małego dziecka uczy się dzieci, że są grzesznikami, że potrzebują czegoś lub kogoś na zewnątrz, by Bóg je akceptował: wiary, modlitwy, sakramentów, dobrych uczynków – cokolwiek.

A być może mieliśmy szczęście nie dorastać w religijnym domu? Dobre i to, jednak tak naprawdę jeszcze gorzej byłoby dla nas, gdybyśmy mieli rodziców, którzy częściej nas ganili, niż chwalili. Wydać się może, że to nic ważnego; są rodzice, którzy o wiele gorsze rzeczy robią, stosując przemoc różnego rodzaju, jednak w wielu przypadkach dziecko będzie w stanie rozpoznać  przemoc szybciej jako coś złego, i zrozumie, że rodzice  robili źle . Przy nadmiarze nagan natomiast wielu ludziom całego życia nie starczy, by zrozumieć, że jest to  źródło większości ich problemów.

Do kościoła na ogół się chodzi raz w tygodniu, z rodzicami się jest na codzień.

Niezależnie od tego, jak piękne wiersze możemy układać o miłości bezwarunkowej,nasza miłość jest zawsze warunkowa, nie zawsze tylko rozumiemy, kto dyktuje warunki. Bardzo często jest to nasza podświadomość lub hormony. Kochać siebie też możemy tylko pod warunkiem, że na tę miłość zasługujemy. Jeśli całe dzieciństwo dostawaliśmy komunikaty, że niemal wszystko, co robimy, jest złe, czujemy się nieudacznikami wartymi pogardy, a nie miłości (uważam, iż przeciwieństwem miłości jest właśnie pogarda, nie nienawiść lub jak niektórzy uważają obojętność – obojętność jest miłości brakiem).

Brak miłości do siebie może mieć rozmaite objawy, może to być zwykła nieśmiałość, ale nierzadko kończy się nałogami, chorobami psychicznymi lub przynajmniej niespełnionym i nieszczęśliwym życiem.

Podam jeden przykład, jak brak miłości do siebie może poważnie rzutować na życie. Istnieją osoby, i to nie są rzadkie przypadki, które związują się i rozstają z wielką ilością ludzi, nierzadko związując się z ludźmi, którzy je wykorzystują, oszukują i poniżają.

Nierzadko takich  związków jest w życiu jednej osoby naprawdę sporo. Na ogół ludzie ci widzą się jako ofiary, ale czy jest możliwe, aby wszyscy ich partnerzy zmówili się między sobą by uprzykrzyć im życie? Oczywiście nie, to brak miłości może właśnie podświadomie prowadzić do wyboru nieodpowiednich ludzi, gdyż podświadomie myślą o sobie „jestem beznadziejny i nikt mnie nie pokocha” i jeśli ktoś się nimi zainteresuje, mogą albo wręcz szybko i bezkrytycznie się z tą osobą się związać, bądź pomyślą „chyba z nim/nią jest coś nie tak, skoro chcę się związać ze mną, no ale korzystajmy na razie, póki nie przejrzy na oczy” i później każdy konflikt odczytywany będzie jako znak końca związku.

Kiedy zaś podświadomie oczekujemy konfliktów, z regułu wywołujemy je sami, co może szybko doprowadzić do szybkiego rozpadu związku.

To tylko jeden z wielu przykładów, jak brak miłości do siebie zmienia jakościowo na gorsze nasze życie. Jeżeli masz pracę, której nie znosisz, mówisz ludziom rzeczy, których nie chcesz lub tkwisz w nałogach, bardzo prawdopodobnym powodem tego jest właśnie on.

Proszę, zastanów się, czy kochasz samego siebie? Czy uważasz, że jesteś godny miłości?

Bardzo możliwe, że brak ci pewności. Oto niektóre symptomy wskazujące, iż brak komuś miłości do samego siebie:

  • częste krytykowanie siebie
  • częste krytykowanie innych (na ogół robimy to po to, by poczuć się lepiej od nich, gdyż sami mamy o sobie złe zdanie)
  • obrzucanie siebie – na ogół mimowolne – epitetami lub ogólnie mówienie o sobie źle, np. „ale jestem głupi”, „jestem do niczego”
  • nie dbanie o siebie – o swój wygląd, zdrowie, ubiór
  • trudności w nawiązywaniu lub utrzymywaniu relacji, nieśmiałość

Jeżeli występują u Ciebie choćby niektóre z powyższych zachowań, najprawdopodobniej nie kochasz siebie.

A jak to zmienić?

Zmiana musi nastąpić na dwóch płaszczyznach: świadomej i podświadomej.

W świadomej, musisz najpierw rozwiązać ten problem intelektualnie. Myślący ludzie potrzebują argumentów, dowodów, nim w coś uwierzą.

Uważam, iż nasze najważniejsze źródło wiedzy na ten temat może opierać się jedynie na fakcie, iż Bóg postanowił nas stworzyć i umieścić na tym świecie. Wszystko inne – co potrafimy, co mówią o nas inni, co myślimy lub czujemy na własny temat – jest zmienne. Świadomość, iż Bóg uważa nas za swoje wspaniałe i doskonałe dzieci jest kluczowa, jeśli w to nie wierzymy, nic innego nam się nie uda.

A dlaczego mamy w to wierzyć? Świadczy o tym Biblia. Jezus przecież nie poszedł na krzyż jedynie za wybranych, lecz za wszystkich, gdy przyjrzymy się sposobowi, w jaki traktował On ludzi, zobaczymy, iż był przyjacielem wszystkich, łącznie z największymi „grzesznikami” i odrzutkami społeczeństwa. To tylko religia wymyśliła, za jakie rzeczy Jezus ludzi odrzuca. I tak przekręca Biblię, by wydawało się, że to w niej tak jest napisane. Poświęcę temu zagadnieniu wkrótce osobny artykuł.

Co osobiście również mnie przekonało do miłości Bożej, są doświadczenia ludzi, którzy doznali śmierci klinicznej. Nie namawiam nikogo do wierzenia w nie, mnie one jednak bardzo pomogły. Zwłaszcza tak zwane doświadczenia grupowe, kiedy wiele osób czuwa przy kimś umierającym, i wszystkie doświadczają czegoś nadnaturalnego: widzą kogoś, słyszą lub czują wyraźnie obecność kogoś, kogo nie widzą.

Typowe doświadczenia śmierci klinicznej mają wiele wspólnych cech, ale tą, na którą ja zwróciłem największą uwagę jest ta, iż wszyscy, którzy po „tamtej stronie” spotkali „kogoś” – czy uważali, że to Bóg, Jezus, anioł lub bliżej niezidentyfikowana osoba – tak samo, jak odczuwamy ciepło gdy zbliżamy się do ogniska, oni odczuwali prawdziwie bezwarunkową miłość i akceptację.

(Zainteresowanych odsyłam do lektur, zaczynając choćby od klasycznej pozycji „Życie po życiu” Raymonda Moody’ego. Badań i książek na temat jest naprawdę dużo, trzeba tylko uważać, by nie trafić na pozycje, gdzie ludzie wymyślają swoje historie dla pieniędzy i sławy albo gdy każde ich przeżycie popierają kilkoma fragmentami Biblii. Zdrowy rozsądek na pewno pomoże ci odróżnić ziarno od plew!)

Ta chwila, gdy ludzie podczas śmierci klinicznej czuli miłość i akceptację, w wielu wypadkach zmieniła ich życie na lepsze. Wyzwolili się z nałogów, toksycznych związków, pozostawili ludzi i miejsca, które nie wnosiły do ich życia nic pozytywnego. Tak krótka chwila tak wielkiej miłości sprawiła, iż w nią samą uwierzyli!

Kiedy uwierzymy w miłość intelektualnie, ale wciąż uczucia pokazują nam, iż w nią nie wierzymy, znak to, że nasza podświadomość pozostaje nieprzekonana. Mamy jednak wiele możliwości  jej zmiany, i możemy wybrać tę, która na nas będzie działać najlepiej. Mnóstwo ludzi bardzo szybkie rezultaty uzyska stosując metodę afirmacji połączoną z w miarę regularną medytacją.

Jeśli zastanawiasz się, dlaczego w tobie  jest tyle wrogości  do innych ludzi, i tak mało miłości do nich, zastanów się, czy dokładnie takiej samej postawy nie masz w stosunku do siebie. Jeżeli tak, czy nie wydaje się sensowniejsze zrobić wszystko, aby to zmienić? Wyobrażasz sobie mieszkanie w jednym pomieszczeniu z osobą, której nie lubisz  przez cały rok ?! Ze sobą samym jesteś 24 godziny na dobę, i skoro potrafisz ten tekst odczytać, wnioskuję, iż sytuacja ta trwa o wiele dłużej niż tylko rok!

Ostatnia edycja – 10 marca 2024

Królestwo Boże – jak je odziedziczyć?

W Nowym Testamencie znajdziemy sporo fragmentów mówiących o dziedziczeniu – lub niemożliwości dziedziczenia – Królestwa Niebieskiego. Słyszałem je często w kościołach w czasie niedzielnych kazań, i zawsze przejmowały mnie większym lub mniejszym strachem. „Dziedziczenie Królestwa” uważałem bowiem, bez cienia wątpliwości, za to samo co „pójście do nieba” po śmierci, a zatem utratą tego dziedzictwa byłoby pójście do piekła, które niezależnie jakby wyglądało – czy to jezioro z płonącą siarką czy też tylko miejsce ponurego, wiekuistego odosobnienia – przerażało mnie bez granic.

Owszem, wszystkie Kościoły oferowały mi jakieś sposoby, które – z mniejszym lub większym (w zależności od Kościoła) prawdopodobnieństem miały mi zapewnić, że jednak to Królestwo odziedziczę – we wszystkich tych sposobach jednak widziałem coś przeczącego logice.

W Kościele katolickim uczony przykładowo byłem iż każdy grzech ciężki – którym były „drobnostki” typu dobrowolne opuszczenie niedzielnej Mszy – sprawi, iż pójdę do piekła. Marnie widziałem tam zatem moje szanse, oceniałbym je może na 50% gdybym bardzo się całe życie starał, ale że się niespecjalnie starałem, to liczyłem tak z grubsza na 20%.
Kościół baptystyczny – i ogólnie niemal cała teologia ewangelikalna – miały już dla mnie niby 100% pewności, ale i tak widziałem tam logiczne niespójności. „Uwierz, a będziesz zbawiony” – mówili, a ja dopytywałem, jak rozpoznać wiarę prawdziwą od fałszywej? Bo przecież może się łudziłem, że miałem tę dobrą wiarę, a wcale jej nie miałem? Albo co się stanie, jak na chwilę przestanę wierzyć, i mi się… umrze? I zwolennicy, i przeciwnicy teorii utracalności zbawienia mają mnóstwo rzeczowo wyglądających argumentów!

Próbowałem szukać odpowiedzi w dyskusjach na żywo i w Internecie, niestety – okazało się, że przy pytaniach tego typu chrześcijanie toczą zażarte boje i po zaznajomieniu się z kilkunastoma zupełnie różniącymi się opiniami zacząłem trochę wątpić, czy odpowiedzi w ogóle istnieją, czy może istnieje tylko mnóstwo hipotez.

Dzisiaj już jednak wiem, dlaczego chrześcijaństwo nie ma spójnej odpowiedzi na pytanie o pewny sposób odziedziczenia Królestwa Bożego!

Na to pytanie dopiero można odpowiedzieć, kiedy je się zrozumie, a chrześcijaństwo go, niestety, nie rozumie.

Zajrzyjmy do Biblii.

Wyrażenie „Królestwo Boże” występuje w Biblii 68 razy, natomiast w Ewangelii Mateusza 32 razy występuje określenie „Królestwo Niebieskie” (to od nieba, nie koloru). Niektóre opcje teologiczne utrzymują, iż Królestwo Boże i Niebieskie to coś innego, jednak choćby porównanie Mt 19:23 do Mt 19:24 pokazuje, iż są to synonimy:

Jezus zaś rzekł do uczniów swoich: Zaprawdę powiadam wam, że bogacz z trudnością wejdzie do Królestwa Niebios. A nadto powiadam wam: Łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do Królestwa Bożego. (Mt 19:23-24) (BW)

(użyłem tutaj Biblii Warszawskiej gdyż BT robi lekkie przekłamanie i oba razy używa terminu „Królestwo Niebieskie” – przekłamanie zapewne mało istotne, gdyż tłumaczone oba greckie słowa są tu synonimami, ale chciałem uprzedzić zdziwienie, jeśli ktoś sięgnie do Tysiąclatki).

Terminu „Królestwo Niebios” używał wyłącznie Mateusz, i najbardziej wiarygodnym wytłumaczeniem tego jest moim zdaniem teza, iż Mateusz pisał głównie dla ortodoksyjnych Żydów, którzy dla okazania czczi unikali używania słowa „Bóg”. Niezależnie jednak od przyczyny – Królestwo Boże i Królestwo Niebieskie są niewątpliwie synonimami.

Mamy zatem równo 100 przykładów użycia terminu Królestwo Boże/Niebieskie (KB), przy takiej ilości tekstów można chyba bez żadnych wątpliwości ustalić, czym to KB jest, czyż nie?

No cóż… nie jest to takie proste.

Kościoły chrześcijańskie zapewne byłyby szczęśliwe, gdyby w Biblii znajdowała się jakakolwiek definicja KB, na przykład taka:

„KB to miejsce w niebie, gdzie trafi każdy zbawiony człowiek”.

Niestety, takiej definicji w Biblii nigdzie nie znajdziemy. W ogóle w Biblii jest bardzo mało definicji! A jednak można powiedzieć…. w przypadku KB wyjątkowo mamy szczęście! Otóż KB jest w Bibli zdefiniowane! Tylko… cóż, okazuje się, że nie ma ona wiele wspólnego z tym, co tłumaczy na temat KB nam religia:

Bo królestwo Boże to nie sprawa tego, co się je i pije, ale to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym. (Rz 14:17)

Możemy otworzyć oczy w wyrazie szczerego zdumienia, gdyż apostoł Paweł wydaje się w nim pisać, iż Królestwo Boże to stan umysłu, nie zaś konkretne miejsce.

Żeby jeszcze podnieść stopień tajemniczości tematu, spójrzmy na ten werset:

Zapytany przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie królestwo Boże, [Jezus] odpowiedział im: Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: Oto tu jest albo: Tam. Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest. (Łk 17:20-21)

Czy zatem KB to pewien stan duchowy, który demonstrował ludziom Jezus? Jeżeli tak, Izrael oczekiwał czegoś zupełnie innego.

Niezniszczalne Królestwo obiecane było Izraelowi od zarania jego dziejów, i obietnica jego nastania jest na kartach Biblii często powtarzana. Czy miało to być od początku królestwo panujące tylko w umyśle, czy też rzeczywiście Izrael miał wrócić do dawnej potężnej świetności? Odpowiedź na te pytanie moim zdaniem nie ma kluczowego już dzisiaj znaczenia i można znaleźć wiele argumentów po obu stronach. Pewne jest to, że Izrael niecierpliwie oczekiwał na wyzwolenie spod panowania Rzymu, a nastanie wspaniałego i potężnego królestwa niewątpliwie pięknie by z tym współgrało.

Jedno z najlepiej znanych proroctw pochodzi z Księgi Daniela:

W czasach tych królów Bóg Nieba wzbudzi królestwo, które nigdy nie ulegnie zniszczeniu. Jego władza nie przejdzie na żaden inny naród. Zetrze i zniweczy ono wszystkie te królestwa, samo zaś będzie trwało na zawsze (Dn 2:44)

Czy Daniel prorokował o stanie człowieka po śmierci czy o losach Izraela na ziemi? Zachęcam do przeczytania kontesktu Księgi Daniela, aby stało się bezdyskusyjnie jasne – ani słowa tu nie ma o życiu wiecznym, o karze czy nagrodzie, która ma jakoby czekać na każdego człowieka po śmierci. Stary Testament w ogóle nie zajmuje się życiem pozagrobowym – jest dosłownie kilka zdań które można odnieść do „życia po życiu”, a i o one toczone są spory wśród egzegetów różnych opcji teologicznych.

Tak! Dzisiaj wydaje mi się to proste i oczywiste, ale wiele lat nie byłem zupełnie tego świadomy… Stary Testament milczy na temat losów człowieka po śmierci! Dorastamy w przekonaniu, iż Boże przykazania są po to, byśmy dostali się po śmierci do nieba, ale jak to się ma do rzeczywistego przesłania Biblii?

A teraz, Izraelu, słuchaj praw i nakazów, które uczę was wypełniać, abyście żyli i doszli do posiadania ziemi, którą wam daje Pan, Bóg waszych ojców (Pwt 4:1)

W ani jednym miejscu Starego Testamentu wypełnienianie przykazań nie ma nic wspólnego z życiem wiecznym! Mało tego, przykazania są rzadko rozpatrywane w kontekście indywidualnych ludzi! Kiedy dzisiaj słyszymy „nie będziesz zabijał”, na ogół myślimy o akcie zabójstwa którego dokonuje jakiś człowiek, i o karze, która później może za to grozić, a którą Bóg na tego człowieka ześle. Dekalog i pozostałe 600 przykazań Zakonu było jednak umową między Bogiem a narodem Izraela – i chociaż oczywiście jednostki były również karane i wiele przykazań ich dotyczy, główny nacisk zawsze położony był nie na posłuszeństwo jednostek, ale całego narodu.

Można to dzisiaj nazwać odpowiedzialnością zbiorową – jeżeli jednostki dopuszczały się niegodziwości, ale były w mniejszości, i większość Izraela je potępiało, cały naród wciąż doświadczał powodzenia.

Widać, jak rzeczywiste znaczenie pewnych pojęć w Biblii jest zupełnie odmienne od tego, jak odczytuje je chrześcijaństwo!

I teraz robi się jeszcze ciekawiej. O ile sam przez wiele lat mojego chrześcijaństwa byłem świadomy, iż Stary Testament niewiele o życiu wiecznym mówi, byłem przekonany, iż sprawa ma się zupełnie inaczej w Nowym Testamencie.

Myliłem się.

W NT owszem, kwestia życia po śmierci pojawia się, jednak wciąż – niezależnie od tego, jak mało wiarygodne ci się to może wydawać – marginalnie.

Naprawdę???

Zapytajmy na chwilkę – po co dokładnie przyszedł na ziemię Jezus?

Czy po to, by przestrzec ludzi przed grzeszeniem, które zawiedzie ich do piekła, i zachęcić do nawrócenia się, które im da zbawienie i pójście do nieba?

Mniej więcej połowa tego zdania jest prawdziwa.

Popatrzmy na ten werset:

jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie.. ( Łk 13:3b)

Czy znaczy on „jeśli się nie odwrócicie od swoich grzechów, pójdziecie do piekła”?
Popatrzmy na kontekst:

W tym samym czasie przyszli niektórzy i donieśli Mu o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar. Jezus im odpowiedział: Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, że to ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. (Łk 13:1-3)

Galilejczycy nie poszli do piekła! ZGINĘLI! Stracili życie! Nie wieczne, a ziemskie!
Warto przy okazji przyjrzeć się wyrażeniu „nawrócić się”. W wielu starszych wydaniach Biblii zamiast „nawrócić się” jest „pokutować”, i obiegowa opinia panuje taka, iż ma to coś wspólnego z umartwianiem się za grzechy lub przynajmniej totalnym odwróceniem się od nic. Nic takiego! Grecki czasownik „metanoeo” pochodzi od słów „meta” – zmienić i „noieo” – myśleć”. Nawrócenie oznacza zmianę myślenia i może za sobą pociągać zmiany w zachowaniu, ale nie musi. Zarówno ludzie, którzy już „zmienili myślenie” jak i ci, którzy tego nie zrobili, wciąż popełniają błędy!

Tak, błędy, nie „grzechy”, gdyż choć słowo „grzech” jest jednym z najbardziej ulubionych i najczęściej w teologii chrześcijańskiej używanych, w Biblii prawie nigdy nie oznacza tego, co dzisiaj. Nowy Testament podaje przykład jednego głównego grzechu, przy którym inne bledną:

Jednakże mówię wam prawdę: Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was. On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. O grzechu – bo nie wierzą we Mnie. (J 16:7-9)

W Starym Testamencie Żydzi dzielili świat na dwie części: Żydów i grzeszników. Jezus i apostołowie proponują inny podział – na tych, co wierzą w Jezusa, i na grzeszników. A i to jest tymczasowe i apostoł Paweł wkrótce ogłosi koniec wszelkich podziałów.

Jezus przestrzega wielokrotnie przed zagładą – ale nie po śmierci, w piekle!

Skoro ujrzycie Jerozolimę otoczoną przez wojska, wtedy wiedzcie, że jej spustoszenie jest bliskie. (Łk 21:20)

Jezus przestrzega przed straszną zagładą narodu żydowskiego – w roku 70 Rzymianie otoczą Jerozolimę i po trwającym kilka miesięcy oblężeniu, wtargną do miasta, paląc wszystko, co widzą i mordując niemal całą ludność. Według różnych przekazów, zginie wtedy od kilkuset tysięcy do ponad miliona Żydów!

Jezus przyszedł z ofertą Królestwa Bożego, a później zaczął przestrzegać przed tragedią mającą spaść na Izrael, a jaka była odpowiedź Izraela?

Odrzucenie i zamordowanie Jezusa.

O dziwo, to jeszcze nie przekreśliło oferty, i apostołowie wciąż ją kierowali do Żydów, jednak po wyśmianiu Piotra (Dz 2) i zamordowaniu Szczepana (Dz 7), zaprzestali.

* * *

Podsumujmy te przedziwne i stojące w totalnej opozycji do chrześcijaństwa wnioski:

KB było obiecane w Starym Testamencie narodowi Izraela i miało być królestwem ziemskim, nie niebiańskim.

Termin KB pojawia się jednak również nie raz w Nowym Testamencie w innym znaczeniu – duchowego, wewnętrznego stanu ducha.

Jezus oferował Żydom (Żydom! Nie Polakom, nie Amerykanom, tylko Żydom!) KB w aspekcie przede wszystkim duchowym, Żydzi zaś byli głównie zainteresowani byli aspektem militarnym, pobiciem ciemieżców i panowaniem nad nimi.

W temacie zatem autentycznego ziemskiego królestwa wszystko wskazuje na to, że temat jest już nieaktualny. Nikogo dzisiaj już nie dotyczy. Dotyczył tylko Żydów, i to tylko żyjących w tamtych czasach.

A co z definicją Pawła? „Sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym” to niewątpliwie coś, czym byśmy nie pogardzili! Kto jednak do KB jeszcze nie trafił, nie będzie się smażył w piekle, a po prostu… będzie pozbawiony sprawiedliwości, pokoju i radości! Tu, za życia ziemskiego, nie po śmierci!

Nie upieram się bynajmniej, że mam w czymkolwiek rację – będę się jednak upierać, że udało mi się postawić kilka pytań, na które chrześcijaństwo nie zna odpowiedzi, i które obnaża brak logiki chrześcijańskiej doktryny. Końcowe przesłanie Biblii jest oczywiste – Bóg pojednał ze sobą wszystkich ludzi (Rz 5:18, 2 Kor 5:19 i wiele innych). Oczywiście, zawsze można znaleźć kilka wersetów, których nie rozumiemy! Ale jeżeli przygniatająca ich większość jest łatwa w zrozumieniu, dlaczego mamy się skupiać na tych najtrudniejszych? Czy tylko dlatego, że chce tego religia, gdyż ludzie przekonani o miłości i akceptacji Bożej nie będą odczuwali przymusu biegania do kościoła i wypełniania jego kasy brzęczącą monetą?

Najwspanialsze dla mnie w tym wszystkim jest to, że niezależnie od tego, ile błędów popełniam w moim rozumowaniu dotyczącym KB, i niezależnie od tego, ile niejasnych fragmentów w Biblii znajdę, nie muszę się niczym przejmować, gdyż przesłanie o wspaniałej i nieskończonej Bożej miłości jest w Biblii przedstawione nadzwyczaj jasno! Trudno mi wręcz uwierzyć, że przez tyle lat wierzyłem, iż Bóg może ludzi karać tylko dlatego, że nie wierzą lub nie rozumieją jakichś zawiłych prawd wiary!

Co wybierasz? „Wiarę ojców”, życie w więzach religii, przepełnione lękiem przed nieznanym końcem, czy… wybierzesz samodzielnie – wybierzesz prawdziwe dzisiaj i osiągalne dla każdego Królestwo Boże – sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym?

(Ostatnia edycja – 21 maja 2020)

Z łaski przez wiarę

Dlaczego wierzysz w Boga?

Bóg

Zastanawiasz się nad poprawną odpowiedzią? Ładnie by brzmiało „odpowiadam miłością na niezmierzoną miłość Bożą” albo „niewiara jest głupotą”, ale jeśli się głębiej zastanowisz i zechcesz podać odpowiedź szczerą, zamiast poprawnej, to bardzo prawdopodobne jest, że będzie ona brzmiała tak: bo chcę iść do nieba. Chcę być zbawiony.

W przekonaniu większości chrześcijan niewiara jest niemal pewnym biletem do piekła.

Przez pierwszą połowę mojego życia moja religijność była dość typowa dla mieszkańca Polski, i wierzyłem dość mocno w to, co głosiłem. Druga z „Głównych prawd wiary”, których mnie nauczono, brzmiała: „Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze”.

Judge holding gavel in courtroom

Ta druga część tego twierdzenia mnie przerażała, jako że miałem wyćwiczone przez religię sumienie, aby zło widzieć w niemal każdym swoim zachowaniu. Zacząłem kwestionować i inne dogmaty, i po pewnym czasie trafiłem do innego chrześcijańskiego wyznania religijnego.
Tam kładziono bardzo mocny nacisk na Biblię i – jednym z najczęściej cytowanych jej wersetów był następujący:

Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga (Efezjan 2:8)

Bardzo częstym tematem rozmów było to, że większa część chrześcijaństwa jest zwiedziona i myśli, że Bóg zbawia ludzi dzięki ich uczynkom, ale my wiemy lepiej, nam została objawiona prawda, iż dzieje się to przez wiarę.

Powinienem zatem odetchnąć z ulgą. Wcześniej bałem się, że Bóg mnie nie przyjmie do nieba, ale teraz już nie musiałem się obawiać, bo miałem wiarę.

Ulga była chwilowa.

Zacząłem analizować.

Po pierwsze, skąd wiadomo, że mam prawdziwą wiarę? Może się oszukuję? Często moim znajomi chrześcijanie potrafili kwestionować czyjąś wiarę tylko dlatego, że ktoś w jakiś widoczny sposób „grzeszył”. Wielu mówiło, iż prawdziwie wierząca osoba nie będzie na stałe uwiązana grzechem. Tutaj padały takie fragmenty jak „kto się z Boga narodził, nie grzeszy” (1 J 3:9), „ci, którzy te rzeczy czynią, Królestwa Bożego nie odziedziczą” (Gal 4:21) lub „wiara bez uczynków jest martwa” (Jk 2:26).

Po drugie – jestem zbawiony przez wiarę, ale co się stanie, jeśli wiarę utracę? Jeżeli wiara mnie zbawia, czyż jej brak mnie nie potępi? Co prawda większa część znanych mi chrześcijan wierzyłą w nieutracalność zbawienia („raz zbawiony, na zawsze zbawiony”), przytaczając przykładowo Ef 1:13 mówiący o tym że wierzący są „zapieczętowani Duchem Świętym”, to byli też jej przeciwnicy, również posiadający pewną ilość wersetów biblijnych na obronę swojej tezy (przykładowo Hbr 6:4-8).

Kiedy dokładniej zagłębiłem się w temacie wiary, okazało się nagle, że istnieje mnóstwo wzajemnie wykluczających się poglądów, i często wewnątrz jednego wyznania istniało kilka odmiennych nurtów teologicznych. Zawsze można wybrać sobie ten, który najbardziej będzie odpowiadał… ale czy myślącemu człowiekowi zapewni to pokój w sercu? Czy myśl „a co, jeśli się mylę”, nie będzie powracać? Wszak o wieczność tutaj chodzi!

Moje oczy zaczęły się otwierać, a przełom nastąpił wtedy, kiedy moja uwaga została zwrócona na jeden bardzo interesujący fakt.

Istnieje spora grupa ludzi w chrześijaństwie lubujących sie w osądzaniu innych, poddając w wątpliwość ich wiarę i bycie zbawionym. Jednym z najczęściej przytaczanych przez nich fragmentów jest 2 rozdział Listu Jakuba.

Wyżej cytowałem z tego Listu 2:26: „wiara bez uczynków jest martwa”. Najczęściej, gdy słyszałem ten werset, wstępował we mnie strach, nie zadałem sobie jednak trudu zajrzenia do Biblii i przeczytania szerszego kontekstu.

A w rozdziale tym znajdujemy następujące słowa:

Czy Abraham, ojciec nasz, nie z powodu uczynków został usprawiedliwiony, kiedy złożył syna Izaaka na ołtarzu ofiarnym? Widzisz, że wiara współdziała z jego uczynkami i przez uczynki stała się doskonała. (Jk 2:21-22).

O tym, że Abraham został usprawiedliwiony przez Boga, pierwszy raz czytamy w Rdz 15:6. Między tym wydarzeniem a historią z Izaakiem upłynęło około 20 lat. Czy zatem jeden dobry uczynek przez 20 lat wystarczy, abyśmy mieli udowodnioną wiarę? Mogłem się osobiście wykazać o wiele lepszymi liczbami! Sporo znanych mi chrześcijan twierdziło jednak, oczywiście „na podstawie Biblii”, że dobre uczynki zupełnie nie miały znaczenia, jeśli człowiek był uwiązany jakmikolwiek grzechem. Paliłem papierosy – to przecież ciężki grzech – i nawet milion dobrych uczynków nic miał nie znaczyć, podczas gdy Abraham jednym czynem po 20 latach udowodnił wiarę? Gdzie tu logika?

Wkrótce poświęcę osobny artykuł pozornym sprzecznościom między Jakubem i Pawłem, na razie tylko zwrócę uwagę na jeden fakt:

KONTEKST

2. rozdział Listu Jakuba nie mówi nic ani o niebie ani o piekle, ani w ogóle o tym, co będzie po śmierci. Mówi o niesprawiedliwości między braćmi w zgromadzeniu wiernych. Jedną z najważniejszych zasad czytania Listów jest „czytanie akapitami”, to znaczy uznajemy, iż akapity – fragmenty tekstu – są spójnie logiczne – i nie zachodzi sytuacja, iż dany akapit jest na jeden temat, a jeden wyrwany z niego werset lub jego urywek – na drugi. Pamiętajmy, oryginalnie Listy nie były pisane w celu analizy ich poszczególnych słów, ale odczytywano je jednokrotnie całemu zgromadzeniu. Jakub opisywał sytuację między członkami jednego lokalnego kościoła, nie pisał zaś jak osiągnąć zbawienie po śmierci lub jak je można utracić.

Tak samo, jak nielogiczny jest wniosek, iż jeden dobry uczynek w ciągu 20 lat udowadnia, iż człowiek został przez Boga zbawiony, tak samo w powszechnej doktrynie zbawienia przez wiarę jest mnóstwo innych przykładów braku logiki. Wymienię kilka:

1. Jeżeli Bóg jak gdyby czeka na wiarę człowieka, czy nie można powiedzieć, że wiara ta jest uczynkiem? Słyszymy „nic człowiek nie jest w stanie uczynić, aby być zbawiony, gdyż zbawia Bóg niezależnie od wysiłków człowieka, ale musisz uwierzyć”. Czyli jednak sam Bóg nie zbawia. A uwierzenie w coś, co stało się tysiące lat temu, może się okazać wcale niełatwym uczynkiem.

2. Alojzy żył 86 lat.
old_manZałożył dwie fundacje pomagające samotnym matkom, angażował sie też w akcje przeciwdziałania narkomanii. Wychował czwórkę zdrowych i radosnych dzieci, i kochał swoją żonę przez całe 53 lata małżeństwa. Jako dziecko był molestowany przez dwóch księży, w wyniku czego postanowił zostać ateistą i postanowienia tego trzymał się po ostatnie tchnienie.

Józef żył 42 lata.
bad_manNigdy nie pracował zawodowo, poznane towarzystwo od dziecka nauczyło go kraść i włamywać się rabunkowo do mieszkań. Lubił pić alkohol, chociaż po nim stawał się agresywny, i nie raz bił do utraty przytomności towarzyszy biesiad, zwłaszcza kobiety. Aresztowany w wieku 40 lat za molestowanie małoletniej, przesiedział 2 lata w więzieniu, gdzie umarł nagle na atak serca. Tak się jednak szczęśliwie skłąda, że miesiąc przed śmiercią, Józefa odwiedził duchowny, który przedstawił mu prawdy wiary i zapewnił o istnieniu Boga ofiarującego przebaczenie wszystkim wierzącym. Przerażony perspektywą piekła Józef postanowił uwierzyć w Boga.

I teraz będzie wiecznie radował się w niebiesiech, podczas gdy nieszczęsny Alojzy smażyć się będzie w ogniu piekielnym. Nie miał szczęścia odwiedzin wystarczająco przekonującego pastora.

3. Jeżeli wiara zbawia, dlaczego muszę uwierzyć, zanim umrę? Czy wiara po śmierci nie zadziała? Biblia przecież ani temu nie zaprzecza, ani nie potwierdza.

4. Dlaczego w Biblii nigdzie nie ma definicji zbawczej wiary i wskazówek, jak odróżnić ją od nie-zbawczej? Czy wiara w Allacha zbawia? W Matkę Ziemię? Większość chrześcijan powie, że niezbędna jest wiara w Chrystusa. Czy zatem Świadkowie Jehowy są zbawieni? A co z kimś, co powie, że wierzy w Jezusa ale nie interesuje go, co Jezus nauczał? Jeśli dokładniej się przyjrzymy okaże się, że  każda denominacja chrześcijańska ma swoją definicję wiary. Czy to jest logiczne, że najważniejsza podobno sprawa dla naszego życia wiecznego jest w Biblii opisywana tak niejednoznacznie?

5. Mnóstwo ludzi ma okresy wiary i okresy niewiary. Co z nimi? Czy ich życie wieczne zależy od losowego zdarzenia – czy będą akutat wierzyć w momencie śmierci? A co z dziećmi? W chwili, gdy nagle ich rozum jest w stanie przyjąć wiarę, stają się niezbawieni, i jeśli nie zdążą przed śmiercią uwierzyć, ich wiecznością będą płomienie piekielne?

Mógłbym wiele podobnych przykładów podać, ale myślę, że te pięć wystarczy. Doktryna zbawienia przez wiarę w ujęciu dzisiejszej religii nie ma sensu. Urąga logice. Czy naprawdę fakt, iż wyznaje ją większość chrześcijan, jest dowodem na to, że jest prawdziwa? W średniowieczu większość chrześcijan uważała, że kąpiele są grzechem! Omawiana doktryna ta nie może dać ci prawdziwego pokoju, bo nigdy nie będziesz mieć pewności, czy wiara, którą masz, jest prawdziwa, pełna, i czy będzie taka sama jutro czy za 10 lat.

Chrześcijaństwo szczyci się, że głosi Dobrą Nowinę. Jak „dobra” ona jest? Musisz uwierzyć, musisz zrobić to w odpowiedni sposób, i nigdy do końca nie wiesz, czy wierzysz poprawnie, bo „demony również wierzą i drżą” (Jak 2:19), więc być może będąc osobą głęboko wierzącą i praktykującą a mimo wszystko skończyć w więcznym ogniu piekielnym! To wszystko jest bez sensu!

Sensowne są tylko dwie logiczne opcje – albo zbawcza wiara jest tak zawiła i skomplikowana, że nigdy do końca nie możemy być pewni, że ją mamy… albo Dobra Nowina jest naprawdę dobra i nie musisz się już niczego lękać!

Stawiam na drugą opcję! Zachęcam do głębokiego zastanowienia się, czy powszechna doktryna zbawienia „z łaski przez wiarę” jest naprawdę z łaski, i naprawdę przez wiarę; zachęcam również do przeczytania tych artykułów:

Darmowe zbawienie?

Pewność Zbawienia

Artykułem tym bardziej kwestionuję cokolwiek, nim wyjaśniam, zdaję sobie z tego sprawę! Zachęcam tylko – otwórz się na myślenie, otwórz się na kwestionowanie tego, co w tej chwili myślisz. Czy nie przyjemnie by było móc myśleć, że Bóg cię kocha,i myśląc to odczywać taką samą radość, jaką odczuwa małe dziecko w ramionach kochającej mamy?

Ostatnia edycja: 2016-12-19

Czy Bóg mnie kocha?

Co to znaczy dla ciebie być szczęśliwym?

Być może w odpowiedzi myślisz o zdrowiu i dostatku, wielu pomyśli o byciu kochanym. Nie wydaje się jednak zbyt powszechne by ktoś zaznawał takiego życia.Zwłaszcza bycie kochanym może się kiedyś okazać kosmicznie bardziej trudne od zdrowia i pieniędzy.

Pomyśl chwilkę – czy jest w twoim życiu w tej chwili ktoś, kogo kochasz?

A czy jest ktoś, kto ciebie kocha?

Czy – jeżeli odpowiesz na jedno lub oba te pytania twierdząco – jest to dla ciebie nieustającym źródłem radości?

Może za daleko idę? Spytam prościej – ile razy codziennie dziękujesz Bogu – lub dzielisz się z innymi – lub choćby głośno westchniesz – jaką to radość sprawia ci fakt kochania lub bycia kochanym?

Jeżeli więcej niż raz, jesteś człowiekiem szczęśliwym. Jesteś też w zdecydowanej mniejszości.

Większość z nas przyzwyczaja się do obecności w naszym życiu ludzi, których kochamy i którzy nas kochają. A prawie każdy w naszym społeczeństwie ma dzieci, rodziców, rodzeństwo, małżonków lub przyjaciół, z którymi relację może nazwać miłością.

Niestety, jakże często miłości tej… zupełnie nie widać.

Przyjrzyjmy się relacjom rodziców z dziećmi. Najczęściej początkowa sielanka (niemowlęta są takie słodkie, niewinne i kochane) zaczyna się burzyć już okresie wczesnoszkolnym – większość rodziców nie potrafi łatwo zaakceptować faktu, iż nagle przestają być dla dziecka wszechwiedzącymi i doskonałymi, i że opinie rówieśników ich pociech czasami mogą przeważyć nad ich opiniami. Z czasem robi się najczęściej jeszcze gorzej. Znam ludzi,  którzy ze swoimi nastoletnimi dziećmi nie zamieniają ani słowa przez tydzień, choć mieszkają w jednym domu.

Sfrustrowani rodzice reagują na różne sposoby, i niestety, niektóre z nich są karygodne i powodują nieodwracalne zmiany w psychice dzieci. Nierzadko słyszymy o dzieciach odbieranych tymczasowo lub na stałe swoim rodzicom, gdyż rodzice ci dopuszczali się względem nich strasznych nadużyć. Niektórzy z nich starają później się naprawić błędy i odzyskać dzieci. Później słyszymy, gdy tłumaczą swoje zachowania najróżniejszymi przyczynami, i od czasu do czasu używają wyrażenia, przy którym burzy mi się krew:

„Zawsze jednak kochałem swoje dziecko”.

Istnieje jeszcze głupsza wersja:

„Każdy rodzic kocha swoje dziecko”.

Jeżeli KAŻDY rodzic kocha swoje dziecko, czy również taki, które je katuje, lub który codziennie powtarza mu w twarz, jak go nienawidzi, a może również taki, który za pieniądze wypożycza je zboczeńcowi na noc?

Tutaj większość się zgodzi – no tak, tacy rodzice nie kochają swoich dzieci.

A co powiemy na rodzica, który się dobrze opiekuje dzieckiem tylko, gdy jest malutkie, a później traci nim zainteresowanie? Albo co na takiego, która mówi mu dobre słowo raz w miesiącu, w pozostałe dni krzycząc na nie lub je ignorując? Czy to jest miłość?

No właśnie – jaka jest definicja miłości? Powtarzając bezmyślnie hasła typu „każdy rodzic kocha swoje dziecko” wyjaławia się z pojęcia miłości jakiekolwiek znaczenie. Problemem jest również to, że nasz język w kwestii miłości jest najzwyczajniej w świecie ubogi. To samo słowo określa uczucia/relacje między dziećmi a rodzicami, małżonkami, ludźmi a ich przyjaciółmi; generalnie – relacje z ludźmi z wszelakimi innymi ludźmi, zwierzętami, ojczyzną lub potrawami. Otrzymujemy pojęcie, które znaczy wszystko… i nic.

Starożytna odmiana języka greckiego, koine, w którym spisany był oryginalnie Nowy Testament, ma już więcej słów tłumaczonych jako „miłość” lub „kochać”. Najpopularniejsze cztery to filia (miłość – przyjaźń, lubienie kogoś), eros (miłość erotyczna), storge (miłość między członkami rodziny) i agape.

No właśnie,

agape.

Agape oznacza miłość bezinteresowną. Nie musi – jak filia lub eros – mieć nic wspólnego z emocjami. Nie jest też, jak storge, uwarunkowana więzami rodzinnymi.

I właśnie agape w Biblii pojawia się najczęściej. Jest to typ miłości, którą ludzie powinni żywić w stosunku do siebie, w tym – przede wszystkim – także do samego siebie (Kochaj bliźniego…. jak siebie samego), oraz – co jest tak naprawdę najważniejsze, bo jest przeczyną i motorem wszystkiego – to miłość, którą Bóg żywi w stosunku do nas. To czynienie dobra stronie, którą się kocha.

Do emocji zmusić się nie potrafimy. Więzów krwi decyzją swojej woli nie zmienimy. Wpływ mamy tylko i wyłącznie na miłość agape. Miłość agape to nic innego jak decyzja, a raczej – skutki tej decyzji. Człowiek postanawia, że będzie czynił drugiej stronie dobro. I to robi.

Przykład takiej miłości pokazał ludziom Jezus Chrystus. Postanowił przyjść na świat jako człowiek, wieść ciężkie życie z mnóstem elementów tragicznych, których apogeum była Jego śmierć na krzyżu.

jezus-krzyż

Jezus sam mówi o swojej miłości w taki sposób:

Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.  (J 15:13)

 

A apostoł Paweł nie pozostawia wątpliwości, czego śmierć ta była obrazem:

 Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami.  (Rz 5:7)

I jeśli mielibyśmy wątpliwości, jaką wagę ma miłość, zacytuję Jana:

Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością. (1J 4:8)

Bóg w osobie Chrystusa pokazał nam, jak praktycznie może stworzony na Boży obraz przecież (Rdz 1:27) idealny człowiek wyglądać. Jeśli mamy kiedykolwiek wątpliwości, czym jest prawdziwa miłość, powinniśmy uczyć się od jej Twórcy, od Boga.

A jeżeli przykładowo mąż nie do końca jest pewien, jak powinien w doskonały sposób kochać żonę, powinien zaoferować jej bezgraniczną pomoc we wszystkim, czego potrzebuje, przedkładając jej potrzeby ponad swoje. Taka postawa oczywiście powinna zaowocować odpowiedzią żony w postaci identycznej postawy względem jej męża. Gdyby zaś żona nie zechciała odpowiedzieć w poprawny sposób, wtedy tak naprawdę męża nie dotyczą już żadne zobowiązania. Powinien ją ukarać, na przykład przywiązując do łóżka i przypalając jej ciało rozpalonym żelazem do końca życia.

Czekajcie, co?

Nie, to byłaby zbyt delikatna kara. Bóg nie przypala rozpalonym żelazem, Bóg wrzuca do ognia; i nie do końca życia, a na wieczność.

hell02

No ale my nie jesteśmy wieczni, więc zrobimy, co umiemy; przecież mamy być naśladowcami Boga. Może kilka lat tortur?

 Po tym właśnie poznajemy, że jesteśmy w Nim. Kto twierdzi, że w Nim trwa, powinien również sam postępować tak, jak On postępował (1J 2:6)

 Tak właśnie wygląda miłość Boża w ujęciu współczesnej religii (gdy używam pojęcia „religia” na ogół mam na myśli większość współczesnych systemów teologicznych, nie odnoszę się tutaj do konkretnych ludzi ani Kościołów, nie mam też na myśli duchowości).

Religia mówi nam, że Bóg jest miłością, i że powinniśmy postępować tak, jak Bóg postępuje, nie widząc problemu w tym, że miłość Boża w ujęciu religii jest dla nas dobra tylko wtedy, gdy zrobimy coś/wyznamy coś/uwierzymy w coś (tysiące różnych denominacji spierają się, co dokładnie to jest), natomiast jeśli nie uda nam się tego czegoś wypełnić, wtedy czeka nas wieczność w mękach piekielnych. A czy męki te są wyrazem miłości? No przecież muszą być, bo miłość Boża nigdy nie ustaje…

Nie wnikając jeszcze, gdzie leży prawda, tylko jedno z tych zdań może być prawdziwe::

  1. Miłość dopuszcza wieczne znęcanie się nad kimś; karanie bez końca.
  2. Miłość niczego takiego nie dopuszcza.

Jeżeli pierwszy punkt jest prawdziwy, wtedy i my mamy prawo do tortur – wszak Bóg nas swojej miłości uczy. Co prawda Jezus nigdy nikogo nie torturował na ziemi, ale o sobie i Bogu mówił „ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10:30), więc jednocześnie można powiedzieć „Bóg wrzuca do piekła” jak i „Jezus wrzuca do piekła”.

Mógłbym jeszcze tak długo rozważać obie opcje ale… po co… Naprawdę nie widzisz problemu w tym, że Boża miłość może oznaczać dla niektórych ludzi (według wielu wyznań chrześcijańskich – dla większości) wieczne męki? Ja widzę. Jest to problem moim zdaniem bardzo oczywisty, o ile tylko zaczniemy myśleć samodzielnie. Bóg po do dał nam mózgi, by je używać, między innymi poprzez logiczne myślenie i wnioskowanie.

Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo i relacje między członkami rodziny obrazują w pewnym stopniu relacje między Bogiem i człowiekiem. W żadnym zdrowym społeczeństwie nigdy nie było przyzwolenia na przemoc i tortury w rodzinie; nawet jeśli sporo społeczeństw w przeszłości akceptowało kary cielesne, miały one być krótkotrwałe i ich jedynym celem było poprawienie zachowania.

Jeżeli ludzie, których umiejętność kochania jest jakże ograniczona w porównianiu do Bożej, wiedzą, że tortury są złe, jakże Bóg mógłby inaczej uważać?

Chciałem pisać tylko o miłości Bożej do człowieka, ale uświadomiłem sobie, że bez rozprawienia się z tematem ognia piekielnego, jakiekolwiek pisanie o niej nie trafi do niemal nikogo, zwłaszcza w Polsce. Polska bowiem, jak mało który inny kraj, ma niemal w tradycji narodowej wpisany lęk przed piekłem. Jak ludzie mogą uwierzyć w Boga, który kocha ludzi, i jednocześnie za byle co może ich torturować w nieskończoność? To nie ma sensu! Tak samo, jak nie ma sensu mówienie, że rodzic krzywdzący celowo dziecko lub drastycznie je zaniedbujący kocha je!

Nie! Taki rodzic nie kocha dziecka, kropka! A Bóg traktujący ludzi tak, jak uczy nas religijna tradycja, również nie kochałby ludzi!

Na całe szczęście jednak, choć niestety ludzi nie kochających swoich dzieci jest mnóstwo, Bóg ludzi kocha naprawdę. Najlepiej wyjaśnił i opowiedział o tym Jezus. Zalecał swoim uczniom nieskończone wzajemne wybaczanie win, płacenie dobrem za zło – nie tylko wybranym ludziom, ale wszystkim.

Niektórzy uważają, że Bóg „tak naprawdę” kocha tylko swoich wybranych/wierzących/grzecznych.

 

goog behaving

Co na to Jezus?

A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski.  (Mt 5:44-47)

Jeżeli Jezus wzywa nas do miłości wszystkich – w tym i nieprzyjaciół – abyśmy byli doskonali, jak doskonały jest nasz Ojciec, to znaczy, że i On kocha wszystkich! Nie tylko chrześcijan! Nie tylko wierzących!

I, co może wydac się tobie zbyt trudne do uwierzenia – także ciebie!

Jeżeli Boża miłość do nas miałaby być uwarunkowana naszym zachowaniem – oznaczałoby to, że człowiek potrafi posiadać doskonalszą miłość, niż Bóg.

Nie wierzę, że – jak uczy nas religia – piekło nie zaprzecza Bożej miłości. Apostoł Paweł napisał krótko:

Miłość nie wyrządza zła bliźniemu. (Rz 13:10a)

Gdzie widzisz w piekle dobro? Stwierdzenia z rodzaju „Grzech przeciwko nieskończonemu Stwórcy wymaga nieskończonej kary” albo „istnienie nieba nie miałoby sensu bez istnienia piekła”, brzmią może dla niektórych mądrze, ale powstały wyłącznie w umysłach religijnych ludzi, gdyż Biblia nic takiego nie mówi.

I Biblia również nie mówi ani słowa o piekle. Gdyby mówiła, ten blog by w ogóle nie istniał. Więcej o „biblijnym piekle” znajdziesz tu i tu.

Hulaj duszo, piekła nie ma? Chcesz, to hulaj. Większość ludzi i tak hula, czy otwarcie, czy skrycie. Bardzo często namocniej hulają ci, którzy najgłośniej z ambon krzyczą o potwornościach mąk piekielnych. Pomyśl, dlaczego.

Najważniejszym wnioskiem tych wszystkich rozważań są następujące trzy słowa:

Bóg mnie kocha!!!!!!!!!!

Wszystko teraz nabiera sensu! Pomyśl, jak bardzo mocno można kochać swoje dziecko, swoją żonę czy męża, pomnóż to razy nieskończoność i tak oto kocha nas Bóg! Tak samo jak ty nigdy nie skrzywdzisz swojego dziecka, cokolwiek by ci zrobiło, tak samo i ciebie nigdy nie skrzywdzi Bóg, niezależnie od tego, czy jesteś osobą wierzącą, czy nie, czy grzeszysz strasznie, czy tylko troszeczkę! A gdy poczytasz w Biblii o najbardziej hołubionych postaciach biblijnych zobaczysz, że nikt z nich za grzecznego uchodzić według żadnych norm by nie mógł!

suffering-jesus

Bóg mnie kocha, i aby w to wierzyć, nie muszę przeczyć własnej logice i udawać, że wszystko ma sens, choć go w ogóle go nie widzę. A takiego udawania wymaga wiara w Boga pełnego miłości smażącego ludzi w piekle. Oczywiście, pełnego zrozumienia Boga i wszechświata i wszystkich prawideł nim rządzących mieć nie będziemy nigdy, ale jeżeli Bóg zachęca nas do miłości dając za przykład swoją własną miłość, to znaczy, że tyle akurat zrozumieć możemy. Zamiast przeczenia logice musimy jedynie zaprzeczyć tradycji religijnej. Jakkolwiek trudne się to wydaje, i jakkolwiek przytłaczająca jest większość myśląca tradycyjnie, warto się wysilić i myśleć samodzielnie, bo w perspektywie otrzymamy pokój duszy, o którym reszta może tylko marzyć.

A przecież tylko zdechłe ryby płyną z prądem.

* * *

Na początku artykułu zadałem pytanie, co dla ciebie znaczy być szczęśliwym.

Jeżeli usiłujesz zbudować swoje szczęście na kochaniu innych ludzi, to będziesz szczęśliwy tylko od czasu do czasu, gdyż nie potrafisz kochać nieustannie, doskonale.

Jeżeli usiłujesz zbudować swoje szczęście na byciu kochanym, to masz jeszcze trudniej, gdyż w tym wypadku już w ogóle nie masz na to wpływu.

Nieustanne szczęście natomiast może być spowodowane świadomością faktu, iż kocha cię Bóg – miłością doskonałą i nieustającą – która nie tylko nie ustaje wtedy, kiedy robisz coś (albo i wszystko) źle, ale nie ustanie również wtedy, kiedy umrzesz. Poznanie tej miłości ma moc przemieniania życia – a jej ogrom będzie przelewał się przez ciebie na innych ludzi!

A kiedy umrzesz? Wtedy poznasz tę miłość o wiele lepiej, bo zobaczysz Boga twarzą w twarz. I miłość ta w jednej chwili napełni cię taką radością, że wystarczy jej na wieczność.

Dosłownie.

light-tunnel

Ostanio edytowany: 23 grudnia 2019.

Chrzest

dziecko chrzczone

Czy wiesz, jakie jest pochodzenie wyrazu „chrześcijanin”?
Wielu (większość?) uważa, iż od wyrazu „chrzcić”. Nie jest to jednak prawda. „Chrześcijanin” pochodzi od słowa „Chrystus”. Tak, jak powszechne jest przekonanie, iż chrzest jest nierozerwalnie związany z chrześcijaństwem, powszechna jest również opinia, iż „chrześcijanin” to „ktoś, kto się daje ochrzcić”.

Powszechna, ale… czy słuszna?

Z poniższego artykułu możesz dowiedzieć się kilku naprawdę zaskakujących rzeczy, potrzebujesz jednak się bardzo otworzyć na możliwość zmiany swoich poglądów. Im lepiej znasz Biblię, tym – paradoksalnie – otwartość ta może okazać się trudniejsza.
child reading bible

* * *

Temat chrztu dzieli chrześcijaństwo. Chrzcimy niemowlęta czy tylko dorosłych? Wystarczy pokropić, czy trzeba zanurzyć? W imię Jezusa Chrystusa czy Boga, Ojca i Syna? A niektóre wyznania nawet określają, czy woda ma być stojąca czy może to być rzeka albo jak należy być podczas chrztu ubranym.

No i jaki w ogóle jest cel chrztu? Włączenie do kościoła? Zbawienie? Świadectwo swojej wiary?

Oczywiście… wszystkie wyznania twierdzą, iż opierają się na Biblii!

I – haha – ja też twierdzę, iż się na niej opieram. Moja opinia jednak… nie zawiera się w żadnej z wyżej wymienionych.

Podobno byłem ochrzczony jako niemowlę. Nie pamiętam, nie będę się upierać 🙂 W wieku dwudziestu kilku lat przyłączyłem się do innego Kościoła, w którym wierzono, iż chrzest musi być przyjęty świadomie, aby był ważny. Opierano się na tym wersecie:

Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony (Mk 16:16)

„Uwierzy i przyjmie chrzest” – a nie „przyjmie chrzest i uwierzy” – dowodzono, i przyjąłem tę interpretację jak swoją własną. Razem w wielomilionową rzeszą większości protestantów ewangelicznych uwierzyłem, iż kolejność jest kluczowa.

Kościół, w którym miałem być ochrzczony (był to kościół baptystyczny), wymagał odbycia coś w stylu lekcji przygotowującej. Podczas tej lekcji, cytowany wyżej Mk 16:16 pojawił się natychmiast I wtedy po raz pierwszy w głowie zaświtało mi niewygodne, heretyckie pytanie:

A czy ci, którzy uwierzą, ale nie przyjmą chrztu, też będą zbawieni, czy już nie?

Zadałem to pytanie. Zobaczyłem nieco zmieszane spojrzenie prowadzącego lekcję, i po chwili w odpowiedzi usłyszałem… ten sam werset przeczytany raz jeszcze. I żadnego wyjaśnienia.

I wiecie co? To samo pytanie zadawałem później wielu ludziom, i nigdy nie dostałem żadnej zadowalającej mnie odpowiedzi. Większosć, jak się okazało, nigdy się w ogóle nad tym nie zastanawiała. A niewygodnie jest zastanawiać się nad pytaniem, na które… nie ma dobrej odpowiedzi. Na pytanie rozrtrzygające wyczerpująca odpowiedź brzmi „tak” lub „nie” – jeżeli ludzie nie ochrzczeni nie będą zbawieni, to co zrobimy z fundamentalną zasadą protestantyzmu, iż do zbawienia potrzebna jest wyłącznie wiara? No i czemu nie chrzcimy natychmiast, tylko wyznaczamy datę w przyszłości, skoro nikomu z nas nie jest obiecane jutro?

Jeżeli natomiast ludzie bez chrztu będą zbawieni… po co się chrzcić? I jak w takim razie należy zrozumieć słowa z Mk 16:16?

Ja sam przez większą część życia zupełnie nie rozumiałem tego wersetu. Długo byłem przekonany, wraz z niemałą grupą biblistów, iż szesnastego rozdziału w Ewangelii Marka w ogóle być nie powinno. Dzisiaj myślę, że jak najbardziej być powinien, i stoi w absolutnej harmonii z resztą Biblii, wpierw jednak należy zapoznać się z kontekstem i ze znaczeniem poszczególnych słów. Zachęcam też do przeczytania artykułu rozważającego, co w Biblii może oznaczać wyraz „zbawiony”.

W czasie, gdy podchodziłem do chrztu, niewiele z tego wszystkiego rozumiałem, przyjąłem jednak cąłą protestancką teologię na zasadzie – skoro wszyscy w to wierzą, znaczy, że może ja jestem za głupi, by to zrozumieć.

Proszę – nie popełniaj tego samego błędu i nie myśl tak! Historia nie raz wykazywała, iż 99% populacji może być w totalnym błędzie. Prawda nie podlega zasadom demokracji!

Wiele lat później byłem na spotkaniu biblijnym w innym kościele baptystycznym, tym razem w USA, i nagle prowadzący spotkanie wypalił, że… był ochrzczony tylko jako niemowlę; jako że urodził się w rodzinie katolickiej. Byłem w szoku! W Polsce raczej oczywiste bylo, iż osoba nieochrzczona świadomie nie może być w ogóle członkiem Kościoła baptystycznego, nie mówiąc o prowadzeniu grup biblijnych. Kiedy usłyszałem to wyznanie, zacząłem gorączkowo w myślach szukać jakiegoś wersetu, takiego w stylu „zaprawdę powiadam ci, lepiej ci kamień przywiązać do szyi, niż, będąc nieochrzczony, grupę biblijną prowadzić„. Albo przynajmniej „wyłączcie spośród siebie tych, którzy w wodzie zanurzeni świadomie nie zostali”.

Szukałem, szukałem… i w końcu otwarłem usta. Ze zdziwieniem usłyszałem własne słowa:

„Właśnie po raz pierwszy w życiu uświadomiłem sobie, że w Biblii nie znajduje się ani jedno miejsce, w którym nakazuje się, lub nawet zaleca, aby osoby wierzące się chrzciły„.

I jest to, czy się komuś podoba, czy nie, fakt.

Jako że objętościowo większa część Biblii to opowieści, większość poleceń, które w niej znajdziemy, dotyczy konkretnych sytuacji i ludzi i szaleństwem byłoby odnoszenie ich do kogokolwiek dzisiaj bez analizy kontekstu.

Przyjrzyjmy się jednemu z najczęściej cytowanych fragmentów w kontekście chrztu:

Nawróćcie się – powiedział do nich Piotr – i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a weźmiecie w darze Ducha Świętego.  (Dz 2:38)

Moment – może ktoś powiedzieć – przecież ten tekst wyraźnie jednak mówi „niech każdy z was ochrzci się” – czyż nie?

Mówi, ale komu? Każdemu z „was”! Owszem, tekst ten  nie wyklucza, iż nakaz ten odnosi się do każdego człowieka, ale też tego nie sugeruje!

Popatrzmy na taki przykład: Księga Wyjścia 32:37 mówi „Tak mówi Pan, Bóg Izraela: Każdy z was niech przypasze miecz do boku.”. Czy jesteśmy temu posłuszni? Nie, bo każdy natychmiast rozumie, że to relacja z konkretnego wydarzenia i nie ma to nic wspólnego z nami. A drugi rodział Dziejów Apostolskich? Duch Święty zstępuje na ludzi. Mówią innymi językami. Piotr wygłasza płomienne kazanie. I do kogo to kazanie? Kieruje je do „mężów Judejczyków i mieszkańców Jerozolimy” (Dz 2:14). Do Żydów.

swiecznik zydowski

Zapamiętaj ten fakt – do Żydów!

Jeśli ktoś ma jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, czy werset ten (Dz 2:38) możemy odnosić do siebie, proszę rozważyć następujące uwagi:

  • Kończy się on słowami „a weźmiecie w darze Ducha Świętego”. Czy protestanci wierzą, iż w momencie chrztu wodnego otrzymują Ducha Świętego? Nie.
  • Chrzest ten jest ” na odpuszczenie grzechów waszych ” – czy protestanci wierzą, iż chrzest odpuszcza grzechy? Nie.
  • A fakt, iż chrzest ten jest „w imię Jezusa Chrystusa”, a zdecydowana większość protestantów chrzci używając formuły trynitarnej („w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego), to już… drobny szczegół.

Mamy do wyboru: albo zupełnie zignorować połowę tego wersetu (jak robi to niemal całe współczesne chrześcijaństwo) albo… uznać, iż fragment nie ma nic wspólnego z chrztem dzisiaj praktykowanym. Zwłaszcza tym praktykowanym przez protestantów. Jedynie bardziej tradycyjne – głównie katolickie – Kościoły – mogą go użyć do argumentacji swojej teologii. Ale na pewno nie baptyści, zielonoświątkowcy, i w ogóle niemal wszyscy protestanci ewangeliczni.

Czym zatem jest w  Biblii chrzest?

Prawda w tym wypadku jest zupełnie prosta, tylko na ogół nieznana i nierozumiana.

Zacznijmy może jednak od podstaw.

Co oznacza wyraz „chrzcić” w Biblii?

Oryginalne greckie słowo –  βαπτίζω  – baptizo – ma, owszem, podstawowe znaczenie jako „zanurzać”, ale używanie tego faktu jako argumentu, iż chrzest musi odbywać się przez zupełne zanurzenie jest nieuzasadnione. Podobnie jak w języku polskim czasownik ten może być używany w rozmaitych znaczeniach, dosłownych lub przenośnych.

Jeżeli zobaczysz zdanie „zanurzyła się w płynącej z głośników muzyce”, czy myślisz o kimś odbywajacym chrzest wodny? Nie. Z jakiegoś jednak dziwnego powodu większość chrześcijan widzi chrzest wodny wszędzie tam, gdzie w Biblii ów czasownik baptizo, zanurzać, występuje.

Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia; lecz Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie; ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów. On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem. (Mt 3:11)

Dosłownie brzmiałoby to „ja was zanurzam w wodzie dla nawrócenia (…) On was zanurzać będzie w Duchu Świętym i ogniu”. Zatem nie wszędzie tam, gdzie występuje omawiany czasownik, Biblia mówi chrzcie w wodzie.Są też inne rodzaje chrztu.

Popatrzmy teraz na ten werset:

Jezus im odparł: Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?  (Mk 10:38)

Tutaj bez cienia wątpliwości słowa chrzest/ochrzczony nie mają nic wspólnego z wodą!

Geneza chrztu

Panuje dość powszechne przekonanie, iż chrzest został wprowadzony przez Jana Chrziciela. To nie jest prawda. Zauważmy, iż gdy Jan rozpoczął swoją misję, nikt się nie pytał, po co on chrzcił ani co oznaczał chrzest. Pytano się go tylko, dlaczego chrzci, z czyjego upoważnienia (J1:25). Nikt się nie dziwił, czym chrzest jest, gdyż ta idea znana była już od dawna.

Popatrzmy na fragment Listu do Hebrajczyków:

 Są to tylko przepisy tyczące się ciała, nałożone do czasu naprawy, a /polegają/ jedynie na pokarmach, napojach i różnych obmyciach. (Hbr 9:10)

Autor pisze tu o przepisach Zakonu – Starego Testamentu, Starego Przymierza, i pisze o obmyciach. „Obmycia” zaś to w oryginale –  βαπτισμοῖς –  wyraz niemal identyczny z chrztem w liczbie mnogiej. Pierwszą wzmiankę o takim rytualnym użyciu wody znajdujemy w Księdze Wyjścia (2 Mojżeszowej):

Tak też powiedział Pan do Mojżesza: Uczynisz kadź z brązu, z podstawą również z brązu, do obmyć, i umieścisz ją między przybytkiem a ołtarzem, i nalejesz do niej wody. Aaron i jego synowie będą w niej obmywać ręce i nogi. (Wyjścia 30:17-19)

Różne wzmianki o obmyciach pojawiają się też w innych częściach Starego Testamentu (Kapłańska 15:13, Liczb 8:7), jednak konkretne przepisy formułujące znany dzisiaj chrzest znajdujemy dopiero w czasach międzytestamentalnych. W żydowskiej księdze religijnej Misznie znajduje się rozdział Mikwaot z opisem mykw.

mykwa

Mykwa

Mykwy to odpowiednik dzisiejszych protestanckich baptysteriów (chrzcielnic) i używa się ich zarówno do rytualnych obmyć z nieczystości, jak i do przyjmowania neofitów w poczet wyznawców judaizmu.Dzisiaj używane są głównie przez ortodoksyjnych żydów. Chasydzi przykładowo mają obowiązek skorzystania z nich codziennie przed modlitwą.

Nie ma 100% pewnego źródła podającego kiedy rozpoczęto praktykę chrztu prozelickiego, tzn. chrztu ludzi pragnących przystapić do narodu Izraela, ale „zwoje z Qumran” wskazują, iż praktykowali go Eseńczycy od II wieku pne i że był bardzo popularny w czasie, kiedy swoją działalność rozpoczął Jan Chrzciciel, także wszyscy w okolicy Jerozolimy już ten chrzest znali. Dziwne dla ludu mogło być jedynie to, iż Jan chrzcił Żydów, gdyż oni – we własnym mniemaniu – tego symbolu obmycia nie potrzebowali.

Kazania Jana Chrzciciela były oszałamiająco skuteczne.

Ciągnęła do niego cała judzka kraina oraz wszyscy mieszkańcy Jerozolimy i przyjmowali od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając /przy tym/ swe grzechy. (Mk 1:5)

Co ciekawe, nawet jeśli przyjmiemy iż „wszyscy” i „cała kraina” w powyższym wersie oznacza, dajmy na to, połowę populacji, mielibyśmy wciąż do czynienia co najmniej ze stu tysiącami ludzi. Jeśli wyobrażamy sobie, iż ludzie klękali przy Janie, odbywali spowiedź i Jan zanurzał ich w wodzie – Jan pewnie do dzisiaj musiałby pełnić tę misję 🙂 Najprawdopodobniej chrzcił obryzgując wodą całe grupy ludzi a „wyznawanie grzechów” mogło być formą spowiedzi powszechnej, niekoniecznie nawet ktokolwiek otwierał przy tym usta. Samo przyjście na miejsce chrztu było wyznaniem grzechów.

W każdym razie odbiorcą tego chrztu byli wyłącznie Żydzi.

Oprócz Jana, w Ewangeliach również chrztu wodnego udzielają uczniowie Chrystusa (J 4:2), wciąż jednak jedynymi adresatami wszystkich działań są wyłącznie Żydzi.

Wróćmy jeszcze raz do 16. rozdziału Ewangelii Marka. Sekciarze lubią wyrywać z kontekstu, czyż nie? Nie bądźmy sekciarzami i popatrzmy na nieco szerszy kontekst:

 I rzekł do nich: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą;  węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie. (Mk 16 15-18)

Kiedy głosisz innym Ewangelię, czy nosisz ze sobą truciznę, aby sprawdzić, czy ktoś naprawdę uwierzył? Albo przynajmniej grzechotnika w klatce? Bo „nowe języki” to nic trudnego, nawet hindusi nimi mówią (konia z rzędem jednak temu, kto taki język wiarygodnie przetłumaczy).

A ci odzyskają zdrowie” Dlaczego wciąż zatem hospicja wciąż funkcjonują, i codziennie umierają w nich ludzie, przecież według Mk 16:18 wszyscy wierzący mają dar uzdrawiania! Jak to jest? Czy Jezus się mylił? Czy Ewangelia Marka się myli?

A jeśli ani jedno ani drugie, to… o co chodzi?

Wyjątkowo – nie o pieniądze 🙂

Proszę o szczególną uwagę!

Ewangelie w ogromnej większości nie są częścią Nowego Testamentu.

A adrestami misji Jezusa Chrystusa, którą częścią było Królestwo Niebios i chrzest, byli wyłącznie Żydzi.

Brzmi heretycko? No i fajnie 🙂 Nie przejmuj się tym, jak to brzmi. Popatrz, co znajdziesz w Biblii na poparcie lub obalenie tych twierdzeń. Jeśli uznasz, że Biblia głosi coś innego, po prostu je odrzucisz.

Oto, co ja widzę w Biblii:

Przymierza, generalnie, zawierane były między Bogiem a Izraelem:

Są to Izraelici, do których należą przybrane synostwo i chwała, przymierza i nadanie Prawa, pełnienie służby Bożej i obietnice.  (Rz 9:3)

A co z ostatnim przymierzem, zwanym „Nowym”, o którym wspomina Biblia?

 Ten kielich jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej (1 Kor 11:25b)

I teraz proszę o szczególną uwagę.

Do niedawna byłem przekonany, iż Stare Przymierze, czyli Stary Testament („testamentum” to po łacinie przymierze) zawarte było z Izraelem, a Nowy – z całym światem.

Niestety, byłem w błędzie (nie wiem jak to w ogóle możliwe, ha ha ha 🙂 ). Zupełnie ignorowałem nadzwyczaj jasne fragmenty, w których Nowe Przymierze pojawia się po raz pierwszy.  A jest to Księga Jeremiasza. Łatwe do zapamiętania namiary na tekst, 31:31 –

Oto nadchodzą dni – wyrocznia Pana – kiedy zawrę z domem Izraela i z domem judzkim nowe przymierze. (Jer 31:31)

Z kim Bóg zawiera przymierze? Z domem Izraela i Judy! Z Żydami!

W dalszej części 31. rozdziału Jeremiasza znajdują się też następujące, dobrze znane, słowa:

Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa i wypiszę na ich sercu. (Jer 31:33b)

Czy chodzi tu o chrześcijan? O jakich prawach pisał Jeremiasz? Pisał o zakonie Mojżesza, bo tylko do niego odnosi się termin „prawo” w całej Biblii.

Czy chrześcijanie mają w sercu wypisane obrzezanie, system ofiarniczy i pozostałe przepisy (w sumie 613) Prawa?

Nie. To tylko jeden z dowodów na to, że Nowe Przymierze nie zostało nigdy nie miało być zawarte z poganami.

Czy nam się to podoba, czy nie, Biblia to historia zbawienia Ludu Bożego, którym jest Izrael. Dopiero wizja Piotra (Dz 10) jest pierwszym wyraźnym sygnałem, iż Ludem Bożym są również poganie – nie-Żydzi – do których wkrótce zostanie posłany szczególny apostoł – Paweł.

Co mówi na to sam Jezus?

(mówi Jezus:) Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela. (Mt 15:24)

Nie zdziwiłbym się, jeśli czytasz ten tekst pierwszy raz. Współczesna religia lubi go omijać, nie za bardzo wie, jak go wyjaśniać. Nie sposób jednak odczytać go inaczej, niż dosłownie. Jezus przyszedł do Żydów, mieszkał wśród nich i to, co mówił, mówił do Żydów. Znajdziemy w Biblii kilka przykłady sytuacji, kiedy to rozmawiał z przedstawicielami innych narodów, i jest to tak nadzwyczajne, iż za każdym razem narodowść rozmówcy jest dokładnie opisana.

Popatrzmy też na nakaz, który daje przy innej okazji swoim uczniom:

Tych to Dwunastu wysłał Jezus, dając im następujące wskazania: Nie idźcie do pogan i nie wstępujcie do żadnego miasta samarytańskiego! Idźcie raczej do owiec, które poginęły z domu Izraela. Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. (Mt 10:5-7)

„Inne owce” z J 10:16 nie odnosi się wcale do pogan – pamiętajmy, iż Żydzi to nie tylko dom Izraela, ale i dom Judy, i to do Judy odnosi się to wyrażenie. Poganie nigdzie w Biblii nie nazywani byli owcami.

Większa część Ewangelii zatem opisuje historię misji, którą Syn Boży, Jezus Chrystus, skierował do domu Izraela. Nie oznacza to oczywiście, że my – nie Żydzi – powinniśmy usunąć tę część z Biblii jako nieużyteczną – musimy po prostu pamiętać, iż wiele rzeczy, które mówił Jezus, do nas się nie odnoszą. Analogicznie, jak nie odnosi się do nas 613 przykazań, które Bóg przekazał Mojżeszowi.
mojzesz
Popatrzmy jeszcze na kolorowo zaznaczone słowa z wyżej cytowanego Mt 10:5-7 – bliskie jest… co to znaczy „bliskie”? Większość ludzi widzi w „królestwie niebieskim” zapowiedź końca świata – totalnego zniszczenie grzechu i szatana i wspólnego życia wszystkich zbawionych z Bogiem. Minęło jednak 2000 lat i nic takiego się nie stało – a wyraz tłumaczony jako „bliskie” jest używany tylko do czegoś co ma się wydarzyć w najbliższej przyszłości. Ten sam termin jest użyty i w tym tekście:

Potem wrócił do uczniów i rzekł do nich: Śpicie jeszcze i odpoczywacie? A oto nadeszła godzina i Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. (Mt 26:45)

Nadeszła godzina” i „bliskie”, choć tłumaczone w tak odmienny sposób, to jedno i to samo słowo w greckim oryginale! Nie może więc tu być mowy o żadnym „końcu świata”.

Koniec świata brzmi jednak świetnie, jeśli chcesz kogoś nastraszyć, i zmusić do częstszego chodzenia do kościoła, i do większych ofiar pieniężnych.

Czym zatem jest „królestwo niebios”?

Po pierwsze, wyraz „niebios” jest bardzo chybionym tłumaczeniem.  Greckie wyrażenie „ouranos” występuje wyłącznie w Ewangelii Mateusza, w równoległych tekstach Ewangelii Marka i Łukasza znajdziemy wyrażenie „Królestwo Boże” lub „Boga”. Mało znanym faktem jest bowiem to, że pobożni Żydzi nie tylko unikali wymawiania imienia Bożego (Jahwe), ale nawet czasem zastępowali same słowo „Bóg” innymi słowami, w tym i „niebiosa”, natomiast Ewangelia Mateusza skierowana jest właśnie do nich. Kiedy słyszymy „Królestwo Niebios” wydaje nam się, że chodzi o królestwo w „Niebie”, tymczasem chodzi o Królestwo Boga. Królestwo to – przepraszam rozczarowanych – obiecane było wyłącznie Izraelowi. Nigdzie w Biblii nie znajdziemy żadnej wzmianki o obecności pogan w Królestwie Bożym.
Jest to niewątpliwie temat na co najmniej bardzo obszerny artykuł – na razie ograniczę się do przekazania swoich wniosków – jeśli będzie taka potrzeba, ujmę ten temat osobno. W wielkim zatem skrócie – zauważmy ciekawą rzecz: Królestwo Boże oferowane było Izraelowi trzykrotnie, i za każdym razem miało to związek z chrztem w wodzie.

1. Jan Chrzciciel

jan chrzciciel

W owym czasie wystąpił Jan Chrzciciel i głosił na Pustyni Judzkiej te słowa:  Nawróćcie się, bo bliskie jest królestwo niebieskie.  (…) Przyjmowano od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając przy tym swe grzechy. (fragmenty Mt 3:1-6)

I jak zareagował Izrael?

Na polecenie ówczesnego króla (dokładniej – tetrarchy) żydowskiego Heroda Antypasa, został zamordowany.

2. Jezus Chrystus

jezus

A kiedy Pan dowiedział się, że faryzeusze usłyszeli, iż Jezus pozyskuje sobie więcej uczniów i chrzci więcej niż Jan – chociaż w rzeczywistości sam Jezus nie chrzcił, lecz Jego uczniowie (J 4:1-2)

I jak zaregował Izrael?

Za namową starszyzny żydowskiej, został zamordowany przez rzymskie wojsko.

3. Apostołowie

szczepan

Mowa Piotra tuż po „Dniu Pięćdziesiątnicy”:

Nawróćcie się – powiedział do nich Piotr – i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a weźmiecie w darze Ducha Świętego. (Dz 2:38)

I jak zareagował Izrael?

Począwszy od ukamienowania Szczepana, prześladował wszystkich apostołów.

Trzykrotnie skierowano zaproszenie do Izraela, i trzykrotnie zostało odrzucone.

I wtedy… pojawia się ktoś, kto jest zapewne ostatnią osobą na kuli ziemskiej, którą moglibyśmy podejrzewać o spełnianie woli Bożej – Szaweł (Saul), gorliwy Żyd, prześladujący uczniów Chrystusa na wszelkie możliwe sposoby, nie wyłączając morderstw. (Dz 7-8).

W Dz 9 dzieje się rzecz niesamowita. Szaweł spotyka samego Chrystusa i doznaje takiej przemiany, że wkrótce zamiast niesienia śmierci, zaczyna nieść miłość.

A temat chrztu w wodzie… przestaje istnieć.

I nie sądzę, aby dzisiaj powinien istnieć w ogóle.

Zgadzam się, że moja teza może brzmieć rewolucyjnie. Wspominałem już we wstępie – chrześcijanie kłócą się w jakim wieku i w jaki sposób chrzcić, ale wszystkie jednak ważniejsze denominacje nie mają wątpliwości co do tego, że trzeba chrzić. A ja spytam – gdzie Biblia nakazuje mi chrzest? We wszystkich miejscach, gdzie mowa jest o chrzcie w wodzie, mogę wykazać, że chrzczeni byli wyłącznie Żydzi lub prozelici przyłączający się do Izraela.

A co, ktoś powie, zrobimy z faktem, iż sam Apostoł Paweł chrzcił?

Owszem, ochrzcił kilka osób (1 Kor 1:16), ale kilka słów dalej stwierdza, iż Chrystus go nie posłał, by chrzcić (1 Kor 1:17), a nie może to oznaczać po prostu tego, że Paweł zlecał nie chrzcił osobiście, tylko zlecał to innym (bo co, sam miał reumatyzm?). To oznacza, iż chrzest nie był częścią przesłania Pawła.

Teraz jeszcze raz proszę o szczególną uwagę – czasami pojedyncze słowa mają wielkie znaczenie, i tak jest tutaj. Mówiąc „chrzcił” Paweł nie mówił o czynności zanurzania w wodzie. Pisząc „nie posłał mnie Chrystus, bym chrzcił, ale bym głosił Ewangelię” Paweł przeciwstawia chrzest Ewangelii! A pisząc „chrzest”  odnosi się oczywiście nie do samego chrztu, lecz wcześniejszej wersji Ewangelii – Ewangelię Królestwa Bożego, której elementem jest chrzest w wodzie dla odpuszczenia grzechów, Ewangelii Łaski, która sam głosi. Pierwsza skierowana była wyłącznie dla Żydów, druga – dla całego świata. Zachęcam tutaj do przeczytania artykułu „Ile jest Ewangelii„.

Dlaczego jednak Paweł kogokolwiek ochrzcił? Zapewne z tego samego powodu, dla którego… obrzezał Tymoteusza! (Dz 16:3b) Biedny Tymoteusz! Aby nie gorszyć religijnych Żydów! Czy dzisiejsi chrześcijanie mają się obrzezać, tylko dlatego, iż apostoł Paweł kogoś obrzezał?

Począwszy od patriarchów, kontynuując przez królów, proroków, kończąc na uczniach i apostołach – przynajmniej na początku ich działalności – wszyscy głosili swoje przesłania z elementami ceremonii. Ludzie tego chcieli. O wiele łatwiej zrozumieć coś, co się widzi. O wiele łatwiej jest być uczestnikiem czegoś, w czym się bierze fizyczny udział. Ale nie to było celem Bożym. Co naprawdę ciekawe, rozumienie tego, iż dopiero Paweł zaczął głosić Ewangelię wolności, w której nie istnieją żadne ceremonie i gdzie przykazania nie są już wymaganiem do czegokolwiek, rzuca nowe światło na mnóstwo fragmentów Nowego Testamentu, które brzmią bardzo legalistycznie.

  • Ojciec nam nie przebaczy, jeśli my nie przebaczymy ludziom (Mt 6:15)?
  • Tylko ten wejdzie do Królestwa, kto spełnia wolę Boga (Mt 7:21)?
  • Jeśli się nie nawrócimy, wszyscy tragicznie zginiemy (Łk 1:5)?
  • Wielu będzie chciało być zbawionymi, ale nie będą (Łk 13:24)?

Nie, te groźby nas nie dotyczą. Nie stoimy przed tymi wydarzeniami historycznymi, co wtedy Izrael, i nikt nie oferuje nam królowania w Jerozolimie.

No a co zrobić z faktem, że blisko 100% chrześcijan – czyli 30% populacji świata – wierzy, iż chrzest jest doktryną chrześcijańską?

Cóż, onegdaj blisko 100% populacji świata wierzyło, iż Ziemia jest płaska.

plaska ziemia

Niesamowite trudności i sprzeciwy musiały towarzyszyć pierwszym ludziom, którzy twierdzili coś przeciwnego. Ale gdyby nie oni, i gdyby nie mnóstwo innych, którzy odważyli się porzucić wygodny brak samodzielnego myślenia, świat stałby w miejscu.

Bóg dzisiaj nie wymaga od ludzi ani chrztu, ani niczego innego, aby mogli doświadczyć od Niego miłości i przebaczenia. Chrystus wypełnił dla ludzi prawo – przykazania – i jeżeli cokolwiek jeszcze byłoby do zrobienia, On byłby to zrobił. Gdyby ten fakt stał się powszechnie znany, zniknęłyby instytucje religijne, których tak naprawdę jedynym celem jest zarabianie pieniędzy na wystraszonych piekłem ludziach.

Powodzenia w zmienianiu świata!

ostatnia edycja: 12 listopada 2018