Nie lękajcie się!

Niniejszy artykuł będzie nieco odmienny od pozostałych – nie powstał bezpośrednio jako komentarz do fragmentu Biblii, ale do… piosenki. Z tenatyką tej witryny łączy go natomiast temat strachu – piosenka, o której wspomnę, o nim mówi; a religia nim się żywi.

Jednym z moich najbardziej ulubionych zespołów jest Rush – kanadyjskie trio rockowe. Zaczęli grać zanim się urodziłem, a w ostatnich latach jeszcze byłem na ich 2 koncertach, i takiego zdrowia życzę sobie i wszystkim czytelnikom! Grają alternatywnego rocka, przez lata ewoluując od metalu do popu, i poza nowatorską muzyką mają również bardzo głębokie teksty.

Niemal wszystkie teksty do piosenek Rush pisał Neil Peart, ich perkusista. Pisał, bo już nie pisze; odszedł z tego żwiata w 2020 roku.

Poza tym, że perkusistą był wybitnym – zdobył wiele prestiżowych nagród za nieprawdpopodobną szybkość i precyzję) – także był wspaniałym poetą.

Choć Rush słuchać zacząłem kiedy jeszcze chyba mój wiek był jednocyfrowy, w dzieciństwie przede wszystkim skupiałem się na muzyce, bo po pierwsze – ich angielskie teksty były dla mnie za trudne do zrozumienia; a po drugie – zespół uprawia „antyreligijność”, co przez wiekszą część mojego religijnego życia było dla mnie wręcz… bolesne.

Poza tym kiedy czasem chciałem zobaczyć, o czym któraś z ich piosenek jest… przeczytałem tekst, przetłumaczyłem… i wciąż nie wiedziałem o czym ona jest. Tylko poezja Mickiewicza jest jasna i zrozumiała od razu 😺 A większą część mojego życia biegła w takim tempie, że nie poświęcałem wiele czasu na refleksję, i choć mnóstwo tekstów Rush znałem na pamięć, wciąż nie miałem pojęcia, o czym one są.

Teraz jednak jest inaczej. Od pewnego czasu jednak moje życie zwalnia, uczę się żyć chwilą, no i zacząłem odkrywać część tekstów piosenek, które wcześniej słyszałem setki razy. Wczorajsze „odkrycie” niemal zwaliło mnie z nóg.

Gdzieś około 1980 roku Neil rozmawiał z jakimś starszym panem, który powiedział coś takiego:

„Życiem nie rządzą miłość, rozum, pieniądze lub poszukiwanie szczęścia. Życiem rządzi strach.”

Neil w pierwszej chwili pomyślał, że może u niektórych ludzi to jest prawda, ale na pewno nie jest tak w jego życiu. Później jednak zaczął myśleć o tym o wiele więcej… i jego przemyślenia były tak owocne, że postanowił napisać nie tylko jedną piosenkę, ale trzy. Aby było ciekawiej, postanowił zamieścić je na 3 albumach, i to w odwrotnej kolejności: część III w 1981, II w 1982 a III w 1984. Cały cykl zatytułował po prostu „Fear” – strach.

Kiedy pierwszy raz o tym przeczytałem, już ta koncepcja wywołała u mnie przyśpieszone bicie serca. Temat strachu pojawia się bowiem w moim (czy tylko moim? 😺) życiu ostatnio bardzo często, a czytany niedawno „Kurs Cudów” mówi we wstępie, że strach jest przeciwieństwem miłości. Apostoł Jan zaś napisał:

„W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości.” (1J 4:18)

Czyli nie będziemy mogli kochać, jeśli nie pozbędziemy się strachu, a zanim się czegoś można pozbyć, trzeba wpierw być tego świadomym. I tutaj wchodzi na scenę cykl piosenek „Fear”.

Część pierwsza to „The Enemy Within” (YT link) czyli „wewnętrzny wróg”, i w skrócie mówi o tym, że nasz najgroźniejszy wróg mieszka wewnątrz nas, ale trzeba postanowić nie dać mu się, bo jeśli się to zrobi, straci się całą radość życia, całą przygodę, i pozostanie… chowanie się po kątach.

Cześć druga – „Weapon” – „broń” (YT link) – zaczyna sie od słów „nie musimy się niczego bać – prócz samego strachu”. Zawiera typowe dla nich pochwalenie postawy nie-religijnego racjonalisty:

„On nie boi się twoich osądów
On zna horrory gorsze od twojego piekła
Owszem, trochę się boi śmierci
Ale o wiele bardziej boi się twoich kłamstw”

Część trzecia – „Polowanie na czarownice” (YT link)… Choć słyszałem tę piosenkę wcześniej dosłownie setki razy, od wczoraj autentycznie płaczę, jak jej słucham – opowiada między innymi o autentycznych polowaniach na czarownice, i jak pomyślę, ile milionów niewinnych ludzi pod zarzutem czarów było torturowanych i mordowanych…

„Bogobojni powstają
Z płonącymi oczami
Płonącymi nienawiścią i złą wolą

Szaleńcy napędzani strachem i kłamstwem
Aby torturować, palić i zabijać”.

Jest też odniesienie do naszych (zarówno „waszych” polskich jak i częściowo – w osobie prezydenta – „moich” amerykańskich) rządów:

„mówią, że między nami są obcy, że nam zagrażają
imigranci, bezbożnicy”

Piosenka kończy się jednym z moich ulubionych fragmentów tekstów Rush (ten akurat już od lat do mojej świadomości dotarł):

„Szybcy w osądzaniu, szybcy we wpadaniu w gniew, powolni w rozumieniu
Ignorancja, uprzedzenie i strach zawsze idą ręka w rękę”.

O wiele wspanialej moim zdaniem brzmi to w oryginale, no się rymuje 😀

„Quick to judge, quick to anger, slow to understand
Ignorance and prejudice and fear walk hand in hand.”

Jakbym nie znał poglądów Neila Pearta, powiedziałbym, iż fragment ten wziął z połączenia Jk 1:19 i Hbr 5:11 😄

Na marginesie – uczyłem się wtedy obsługi programu Adobe After Effects i postanowiłem stworzyć do tej piosenki „teledysk” z jej tekstem – możesz obejrzeć go (i posłuchać piosenki) na Youtube:

 

Nie zachęcam bynajmniej nikogo do analizy tych piosenek (chyba że lubisz rock alternatywny!) – niemniej analiza tematu strachu w naszym życiu może przynieść odkrycia, które niesamowicie poprawią jakość naszego życia!

Kiedyś wyznawałem popularny pogląd, iż przeciwieństwem miłości jest nienawiść. Ostatnio często słyszę, że tak naprawdę przeciwieństwem miłości jest obojętność. Prawdziwszy jednak jest moim zdaniem pogląd z Kursu Cudów, który też można wysnuć w cytowanego wyżej 1J 4:18 – przeciwieństem miłości jest strach.

Prawie wszyscy zdenerwowani ludzie krzyczą w sytuacji, gdy zaburzone jest ich poczucie bezpieczeństwa. Osoba czująca się bezpiecznie nie ma potrzeby krzyczeć, bo czuje, że wszystko się dzieje tak, jak powinno się dziać.

Od zdenerwowania do krzyku jest krok, od krzyku do uderzenia może większy krok, ale u niektórych ludzi różnica wielka nie jest. I jeśli tą zdenerwowaną osobą jest ktoś, kto ma wielką władzę, możemy mieć wojnę.

* * *

Słyszałem kiedyś o pewnym „wyzwaniu”, które można narzucić samemu sobie, i podobno może to wnieść bardzo wiele do naszego życia. Nie próbowałem… jeszcze.. , ale ciągnie mnie do tego, by to uczynić.. to wyzwanie  „codziennie zrób coś, czego się boisz”.

Cykl piosenek „Fear” doczekał się nieoczekiwanie kontynuacji. W albumie Rush „Vapor Trails” z 2002 roku pojawiła się piosenka „Freeze” (YT link) z podtytułem mówiącym, iż jest to czwarta część „Fear”. Choć nie słyszałem, aby sam Neil Peart o tym mówił (wszyscy członkowie Rush zawsze bardzo chronili swoją prywatność), decyzja o dodaniu kolejnej części ma podobno ścisły związek z tragediami, która spotkały Neila kilka lat wcześniej. W wypadku samochodowym zginęła jego córka a niespełna rok później umarła na chorobę nowotworową żona. Neil zamierzał zerwać z karierą, a album Vapor Trails był pierwszym, który powstał po przerwie i po zmianie jego decyzji. „Freeze” mówi o reakcji na strach – którą jest zawsze albo walka, albo ucieczka (angielskojęzyczna psychologia określa to zgrabnie „fight-or-flight”). „Freeze” – zamarcie w bezruchu – jest formą ucieczki. Może nas napastnik nie dostrzeże? A może… już nie mamy sił uciekać? Jak jeleń wpatrzony w światła najdeżdzającego samochodu… czasami chcemy uciec, ale nawet do tego nie jesteśmy zdolni.

Za każdym razem, gdy brakuje nam miłości, albo od innych ludzi uciekamy, albo z nimi walczymy.

A co na to Biblia?

Jednym z częściej pojawiających się wyrażeń w Biblii jest „nie lękaj się”. Popularny jest mit, iż zwrot ten występuje w niej 365 razy. Nie jest to prawdą (w zależności od tłumaczeń znajdziemy go 100-130 razy) jednak bez wątpienia przesłanie Biblii zachęcające do porzucenia strachu jest bardzo wyraźne.

Nie w smak to religii oczywiście, gdyż tylko zalęknieni ludzie dadzą sobą manipulować i będą chętnie płacić za wszystko, co przyniesie choćby chwilowe i złudne poczucie bezpieczeństwa. Zauważcie, że jeśli słowa „nie lękajcie się” cytowane są przez religię, zawsze podawane jest konkretnie, czego mamy się nie lękać, no bo przecież religii nie zależy na tym, byśmy niczego się nie lękali, ona bazuje na naszym strachu!

Przecież nawet popularne polskie powiedzenie mówi „Bój się Boga”, a pobożni ludzie zwani są również „bogobojnymi”.

A jednak… w Biblii czytamy, iż miłość usuwa lęk. Każdy lęk. Również ten przed Bogiem!

Nie lękaj się… niczego!!!

Zakończę przezabawnym moim zdaniem cytatem Jana Tadeusza Stanisławskiego, który choć jest przede wszystkim żartem językowym, skłonił mnie do refleksji, i pomyślałem ze zdumieniem, że zarówno ateiści jak i ludzie religijni często nie do końca świadomie wyborem różnych słów pokazują, iż strach jest obecny w ich życiu, i że wiążą go często z osobą Boga!

„Jeżeli, daj Boże, Boga nie ma, to chwała Bogu; ale natomiast jeśli, nie daj Bóg, Bóg istnieje, to niech nas ręka Boska broni!”

(ostatnia edycja – 9 lipca 2021)

List do Hebrajczyków –dziś zbawiony, a jutro?

W chrześcijaństwie istnieje mnóstwo różnic dogmatycznych, nie tylko między denominacjami, ale nawet wewnątrz ich. Najwięcej gorączki zawsze wywołuje temat zbawienia – i nic dziwnego, jeśli przez wiele tygodni wybieramy miejsce spędzenia dwóch tygodni wakacji, miejscu spędzenia wieczności powinno się rzecz jasna poświęcić o wiele więcej uwagi.


Większość denominacji protestanckich uznaje, iż zbawienia można być pewnym, jednak spierają się wciąż o to, czy raz zdobyte zbawienie można utracić. Ci, którzy uważają, że można, używają do poparcia swoich tez niemal zawsze dwóch fragmentów z Listu do Hebrajczyków.

Oto one.

Niemożliwe jest bowiem tych – którzy raz zostali oświeceni, a nawet zakosztowali daru niebieskiego i stali się uczestnikami Ducha Świętego, zakosztowali również wspaniałości słowa Bożego i mocy przyszłego wieku, a /jednak/ odpadli – odnowić ku nawróceniu. Krzyżują bowiem w sobie Syna Bożego i wystawiają Go na pośmiewisko. Ziemia zaś, która pije deszcz często na nią spadający i rodzi użyteczne rośliny dla tych, którzy ją uprawiają, otrzymuje błogosławieństwo od Boga. A ta, która rodzi ciernie i osty, jest nieużyteczna i bliska przekleństwa, a kresem jej spalenie (Hbr 6:4-8)

 

Jeśli bowiem dobrowolnie grzeszymy po otrzymaniu pełnego poznania prawdy, to już nie ma dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy, ale jedynie jakieś przerażające oczekiwanie sądu i żar ognia, który ma trawić przeciwników. Kto przekracza Prawo Mojżeszowe, ponosi śmierć bez miłosierdzia na podstawie [zeznania] dwóch albo trzech świadków. Pomyślcie, o ileż surowszej kary stanie się winien ten, kto by podeptał Syna Bożego i zbezcześcił krew Przymierza, przez którą został uświęcony, i obelżywie zachował się wobec Ducha łaski. Znamy przecież Tego, który powiedział: Do Mnie [należy] pomsta i Ja odpłacę. I znowu: Sam Pan będzie sądził lud swój. Straszną jest rzeczą wpaść w ręce Boga żyjącego. (Hbr 10:26-31)


Teksty te brzmią na pierwszy rzut oka… groźnie. Idealnie wręcz pasują do tradycjonalnego nurtu chrześcijaństwa i jego wizji piekła, gdzie większość ludzkości po wieczność smażyć się będzie w ogniu. Pytany byłem o nie wiele razy, jednak długo zwklekałem z napisaniem o nich artykułu. Dlaczego?

Ano dlatego, iż w kontekście chrześcijańskiego dylematu „niebo albo piekło” ten tekst brzmi tak fatalnie, że nie wierzę, iż istnieje tłumaczenie, które kogokolwiek przekona. Jeżeli wciąż ktoś wciąż wierzy w to, że istnieje piekło, gdzie ludzie będą się w nieskończoność smażyć, jeden artykuł nie może spowodowac, iż ktoś nagle odrzuci obraz Boga – wiecznego kata i przyjmie obraz Boga – miłości.

Ilekroć dostawałem pytanie dotyczące tych tekstów, osoba, która je zadawała, na ogół wierzyła w istnienie piekła i się go bała. Doskonale potrafię się wczuć w tę sytuację, gdyż byłem w niej przez wiele lat.

Kiedy obawiamy się piekła, szukamy rozpaczliwie egzegezy różnych tekstów, które zdają się nam pójściem do niego grozić, ale stajemy wtedy przed takim problemem, iż ich prawie nigdy nie sposób wytłumaczyć, jeśli pozostaniemy przy ogólnie przyjętej chrześcijańskiej interpretacji Nowego Testamentu – czyli tej, która zakłada, iż Chrystus przyszedł na świat przestrzegać ludzi wszystkich czasów przed piekłem.

Także jeżeli taką interpretację wyznajesz, najlepiej chyba będzie, jeśli w tej chwili skończyć to czytać.

Wciąż tu jesteś? Jeśli tak, wiesz zapewne, że powszechna interpretacja opisanek w Biblii misji Jezusa jest całkowicie przekręcona. Chrystus nie przyszedł przestrzegać ludzi wszystkich czasów przed piekłem.

Mało tego, Chrystus nie przyszedł w ogóle do „ludzi wszystkich czasów”. Przyszedł do ludzi określonego czasu – i określonego narodu. I wiadomo o tym nie od kogokolwiek innego, ale od Niego samego.

„ Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela.” Mt 15:24b

Nawet powiedzenie, że Jezus przyszedł tylko do Żydów, jest zbyt szerokie – dom Izraela to tylko część narodu żydowskiego.

A jaka była treść przesłania, którą Jezus kierował do Izraela?

Odtąd począł Jezus nauczać i mówić: Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie. (Mt 4:17)

Co to znaczy „bliskie jest królestwo niebieskie”? Chrześcijańskie tłumaczenie przesłania Chrystusa to na ogół „przestańcie grzeszyć i uwierzcie w Jezusa, aby w ogóle móc myśleć o pójściu do nieba”.Jezus jednak mówi „bliskie jest królestwo niebieskie” – czy może to oznaczać niebo?

Jeśli komuś mówimy „bliska jest śmierć twoja” to nie mamy na myśli iluś tam lat; tak się mówi kiedy komuś zostało kilka godzin, a może dni, życia. Czy Jezus mówi wszystkim, że za kilka dni zginą?

Oczywiście, że nie! Królestwo niebieskie nie ma nic wspólnego z niebem! I w ogóle dlaczego niebieskie? Nie o kolor tu chodzi, a odniesienie do niebios. Gorliwi religijni Żydzi obawiali się, iż używanie wyrazu „Bóg” jest łamaniem przykazania, więc często mówili „niebo” zamiast „Bóg”. Ewangelia Mateusza została skierowana do Żydów i stąd autor nie chciał urażać odbiorców,; pozostali ewangeliści mówią o królestwiem Bożym, nie niebieskim (więcej możesz przeczytać tu.

Najważniejsze jest jednak to, iż królestwo to nie miało nic wspólnego z tym, co czeka człowieka po śmierci. Obiecane było Żydom od pokoleń i miało być zwykłym, ziemskim królestwem, gdzie Żydom powodziłoby się dobrze i i gdzie wreszcie nie byli by nękani przez nieprzyjaciół. W tym znaczeniu, od którego Jezus rozpoczął swoją misję, ogóle nie ma nic wspólnego z nami dzisiaj. Więcej na ten temat znajdziesz w powyżej wspomnianym artykule.

Jezus też wielokrotnie używał gróźb – lub ładniej to ujmując – przestróg – i chociaż nigdy nie dawał w żaden sposób znać, że przestrzega tym samym wszystkich ludzi żyjących po wsze czasu, chrześcijaństwo dzisiaj odnosi niemal każde Jego słowo do każdego człowieka.

Kiedy jednak odrzucimy nie oparte na logice religijne nadinterpretacje widać wyraźnie, iż mówiąc o śmierci w ogniu Jezus nigdy nie miał na myśli ani wiecznej agonii, ani ognia piekielnego, lecz zwykłą, fizyczną śmierć w zwykłym, ziemskim ogniu. Przestrzegał przed strasznym pogromem wojsk rzymskich, które w roku 70 wdarły się do Jerozolimy, zniszczyły i spaliły miasto, w tym i jej mieszkańców.

Według różnych relacji zginęło od kilkuset tysięcy do ponad miliona Żydów. Nawet w dzisiejszym świecie, gdzie żyje kilkadziesiąt razy tyle ludzi co wtedy, byłaby to trudna do wyobrażenia hekatomba, nic dziwnego zatem, iż Jezus kierował z ogromnym naciskiem przestrogi przed nią dla Narodu Wybranego.

To jeden z zadniczych przełomów, które muszą dokonać się w umyśle każdego człowieka, zanim będzie mógł rozumieć Biblię. Sam wiele lat myślałem, iż zaprzeczanie temu, iż słowa Jezusa są wciąz identycznie aktualne dla każdego jest się nieomal bluźnierstwem, umniejszaniem samego Chrystusa, ale pomyślmy – istnieje sporo nakazów lub przykazań w Biblii, gdzie nikt nie ma dzisiaj wątpliwości, że już nikogo nie dotyczą. Czy fakt, iż jacyś ludzie włożyli Ewangelie do osobnej części Biblii, nazywając ją Nowym Testamentem, zmienia cokolwiek? Jeśli za Nowy Testament chrześcijaństwo uznaje czasy dzisiejsze, gdy dokonała się już ofiara Chrystusa, niemal całość Ewangelii powinna wciąż być przecież… w Stary Testamencie!

Nieważne, gdzie co jest umieszczone – i na której stronie – ważne jest to, iż wnikliwe badanie tekstu bez żadnych uprzedzeń i bez kościelnych „wytycznych” pokazuje bez cienia wątpliwości, iż misja Jezusa nie tylko nie była skierowana do wszystkich ludzi i wszystkich czasów, ale w ogóle nie dotyczyła ich losów po śmierci.

Ofertę otrzymania królestwa otrzymali wyłącznie Żydzi, co zgodne było z Pismami i z proroctwami. Oni jednak ją odrzucili. Nie potrafili zaakceptować całości przesłania Chrystusa – zwłaszcza tego, iż na tym świecie nie chodzi o rządzenie innymi, ale im służenie. Oferta królestwa jednak była wciąż dla nich aktualna nawet po śmierci Chrystusa, co widzimy na początku Dziejów Apostolskich w przemówieniu apostoła Piotra (Dz 2), którego wielu chętnie słucha, jednak po stronie ludzi z władzą jest o wiele więcej przeciwników niż zwolenników. Ostatecznie czara goryczy przelewa się, gdy po płomiennej mowie Szczepana, zostaje on zamordowany (Dz 7).

I wtedy wszystko się zmienia.

Nie ma już oferty ziemskiego królestwa dla Izraela. Wpierw Piotr dostaje poznanie faktu, iż dla Boga nie ma znaczenia nasza narodowość (Dz 11) co dla przeciętnego Żyda było niepojęte. Wciąż jednak przesłanie kierowane jest głównie dla Żydów, i wciąż stosowany jest chrzest wodny (który – czego chrześcijaństwo też nie rozumie – nigdy nie był kierowany dla kogokolwiek prócz Żydów i tych, którzy do ich religii chcieli dołączyć – zobacz tu.

Nowe przesłanie wymaga nowego posłannika! Zostaje nim apostoł Paweł, któremu Jezus w objawieniach oznajmia prawdziwie Dobrą Nowinę. Paweł potrzebuje wiele czasu by z przeciwnika Chrystusa stać się Jego głoscielem, ale kiedy jest gotowy, pozostali apostołowie dowiadują się od niego rzeczy, o których nie mieli pojęcia, choć mieli łaskę fizycznego przebywania z Chrystustem przez kilka lat.

Lecz głosimy tajemnicę mądrości Bożej, mądrość ukrytą, tę, którą Bóg przed wiekami przeznaczył ku chwale naszej (1 Kor 2:7)

„Tajemnica” to wyraz używany przez Pawła często i podkreśla on, że do czasów mu obecnych tajemnicy tej nie znał nikt; Jezus zresztą nie raz mówił swoim uczniom, iż wszystkiego powiedzieć im jeszcze nie w owym czasie nie mógł (J 16:12).

W skrócie przesłanie Pawła jest następujące – nieprzyjaźń między człowiekiem a Bogiem była tylko w naszych umysłach, prawdą jest doskonały pokój, do którego nie są potrzebne żadne ceremonie ani przykazania. Do uwierzenia w to proste przesłanie nie trzeba było znać Pism, i było ono uniwersalnie łatwe do zrozumienia – co widać po sukcesach misyjnch Pawła i wielu założonych przez niego lokalnych kościołach.

Co jednak z Żydami? Oni od półtora tysiąca lat obarczeni byli Prawem Mojżesza – 613 przykazaniami, których przestrzeganie miało zapewnić całemu narodowi dostatek i bezpieczeństwo.

Abstrahując na moment – proszę zwrócić uwagę: kary i nagrody za przestrzeganie przykazań nigdy nie odnosiły się do wiecznego losu człowieka, jedynie doczesnego, i najczęściej mowa była o nich w kontekście całego narodu, nie indywidualnych ludzi. Dzisiejsze chrześcijaństwo traktuje przykazania dokładnie odwrotnie. No i temat przykazań dotyczył zawsze wyłącznie Izraela, gdyż był częścią Przymierza między nim a Bogiem. Jest to też fakt zupełnie nie rozumiany przed chrześcijaństwo.

Przykazania były jednak w świadomości Żydów zakorzenione bardzo mocno i nie można było o nich po prostu zapomnieć. Powiedzieć im po prostu „już nie musicie przestrzegać przykazań” nie wystarczało – potrzeba było jakiegoś bardzo mocnego argumentu.
I tym argumentem było dzieło Jezusa Chrystusa.

Idealnie wypełnił On wszystko, co w świadomości Izraela potrzeba było wypełnić – proroctwa z Pism, system ofiarniczy, kapłaństwo. Każdy Żyd, który zrozumiał i uwierzył w to, co zrobił Chrystus, automatycznie zostawał całkowicie uwolniony z jarzma Prawa. I dzisiaj słyszy się o sytuacjach, gdy któryś wyznawca judaizmu, przeczytawszy Nowy Testament, bez żadnego przekonywania z czyjejkolwiek strony dochodzi do wniosku, iż Jezus jest oczekiwanym przez Izrael mesjaszem!

Dla wielu Żydów jednak było to zbyt proste. Zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe – można pomyśleć, a może też chodzi o to, iż przykazania, choć uciążliwe i zaburzające ideę relacji, mają jeden „plus” – dają nam do ręki możliwość oceniania, sądzenia i stawiania się ponad innych. Przeciwnicy nowej Ewangelii chcieli albo w ogóle zanegować istotę dzieła Chrystusa, lub ją przynajmniej umniejszyć, utrzymując, iż system ofiar z Prawa mojższeszowego wciąż powinien być przestrzegany.

I tu dopiero dochodzimy do Listu do Hebrajczyków, gdyż to jest właśnie jego temat.

Według różnych źródeł List ten pisany był między rokiem 67 a końcem lat 90, jednak w Hbr 8:5 użyty jest czas teraźniejszy w wyrażeniu „służą w świątyni”, natomiast wers 9:1 dodatkowo pokazuje, iż świątynia wciąż stoi.

I wszystko staje się proste.

W Ewangelii Łukasza Jezus przestrzega przed rokiem 70:

Skoro ujrzycie Jerozolimę otoczoną przez wojska, wtedy wiedzcie, że jej spustoszenie jest bliskie. Wtedy ci, którzy będą w Judei, niech uciekają w góry; ci, którzy są w mieście, niech z niego uchodzą, a ci po wsiach, niech do niego nie wchodzą! (Łk 21:20-21)

Żydzi, którzy uwierzyli w Jezusa i uwolnili się od systemu ofiarniczego, nie potrzebowali już do niczego świątyni, a nawet ci, którzy wciąz mieszkali w Jerozolimie, dostali na wiele lat wcześniej ostrzeżenie, które uratuje im życie, jeśli…

…jeśli w nie uwierzą.

„Uwierz w Jezusa, a będziesz żył”, miało wtedy jak najbardziej doczesne i praktyczne znaczenie – i nie miało nic wspólnego z „pójściem do nieba” (o „pójściu do nieba” Biblia w ogóle nic nie mówi, o czym mało który chrześcijanin wie).

I w tym sensie każdy, kto uwierzył w Jezusa, miał życie, a pozostali zginęli.

Spaleni zwykłym ogniem, i nie przez diabła, a przez rzymskich żołnierzy.
List do Hebrajczyków pisany jest tuż przed zniszczeniem Jerozolimy. Groźba była straszna i trudno, by List ten nie używał niezbyt groźnie brzmiących słów. Przez wiele lat dla mnie osobiście szczególnie niepokojąco i dziwnie brzmiał fragment z Hbr 10:31: „straszną jest rzeczą wpaść w ręce Boga Żywego”.

Jak po takich słowach można myśleć o Bogu jak o miłującym Tatusiu?

Chrześcijaństwo stara się pogodzić obraz „doskonale miłującego” i „doskonale sprawiedliwego” Boga ale moja logika zawsze takiemu tłumaczeniu oponowała. Jeśli popełnię przestępstwo i zostanę złapany, to w sądzie albo zostanę skazany, albo ułaskawiony – nie ma trzeciej opcji – i jeśli zostanę skazany, kara będzie identycznie dotkliwa, czy sędzia ma opinię dobrodusznego i miłosiernego człowieka, czy nie.

Piszę „nie ma trzeciej opcji” ale wiem, wiem, chrześcijaństwo tę opcję wymyśliło – doskonale miłosierny Bóg wybacza ludziom, a doskonale sprawiedliwy wykonuje karę na Chrystusie. Czy to jest logiczne? Rozważania na ten temat znajdziesz tutaj.

Czy można zatem pogodzić obraz Boga – miłości z tekstem „straszna to rzecz wpaść w ręce Boga Żywego?”

Można, jeżeli poznamy kontekst językowy Biblii na tyle, by nauczyć się myśleć podobnie do tego, jak myśleli adresaci Listu do Hebrajczyków.

Chrześcijaństwo przedstawia Boże kary i sądy jako coś, co Bóg czynnie robi, tymczasem analiza Biblii pokazuje nam zupełnie inne pojęć tych zrozumienie. Kiedy Biblia wspomina o jakimkolwiek dosłownym sądzie, za każdym razem są to wydarzenia, których dokonuje człowiek, nie Bóg.

W Starym Testamencie niemal zawsze sąd odnosi się do wojny lub bitwy, w której jakiś naród zostaje pokonany. Bóg daje wielokrotnie ludziom alternatywę – albo będą przestrzegać przykazań i zostaną cudownie ocaleni, albo zostaną pozostawieni sami sobie. Bóg nie poprowadzi nieprzyjacielskiej armii, Bóg po prostu zostawi rzeczy swojemu biegowi. Nie spowoduje, iż rozpadną się mury Jerycha; nie sprawi, iż rozstąpi się morze albo że wygra armia wielokrotnie mniejsza ilościowo, nie ześle aniołów z nieba.

O sądzie Bożym Paweł pisze na początku Listu do Rzymian, zwłaszcza w rozdziale 2., w 1. natomiast używa zwrotu „Dlatego wydał ich Bóg poprzez pożądania ich serc na łup nieczystości” (Rz 1:24a) – w jaki sposób wydał? Po prostu nie zainterweniował. Dozwolił, aby rzeczy biegły swoim naturalnym torem.

Sąd, o którym mowa w Liście do Hebrajczyków, to pogrom na Żydach w wykonaniu armii rzymskiej. Jednym z „cudownych” sposobów ich ocalenia było posłuchanie Jezusa, który przepowiedział, w którym momencie trzeba uciekać. Niewierzący Jezusowi zostali poddani sądowi Bożemu – jednak sam Bóg nie miał nic wspólnego z podbojami Rzymu. To Rzym chciał zdobyć Jerozolimę i wymordować tych, którzy stali na przeszkodzie.

Dla mnie dzisiaj zabawne jest to, iż rozdział zawierający te „straszne” słowa zawiera rónież jeden z moich ulubionych wersetów. Używać go można jako mantry przy „dyskusjach” z legalistami:

A grzechów ich i ich nieprawości nie wspomnę więcej. (Hbr 10:17 BW)

Bóg obiecuje nie wspominać naszych grzechów ale jednocześnie straszy?

W rozdziale trzecim autor porównuje sytuację Hebrajczyków do losów Izraela na pustyni – okazawszy niewiarę, błąkali się po pustyni i dopiero ich dzieci weszli do Ziemi Obiecanej, sami zaś polegli na pustyni. Znowu – mowa o ziemskich losach człowieka. Życie kontra śmierć, a nie niebo kontra piekło!

Począwszy od 7:18 autor wyjaśnia dobitnie, iż stare prawo z kapłaństwem i ofiarami jest obecnie bezużyteczne – jako że Jezus Chrystus, doskonały kapłan, który dokonał ofiary jeden, jedyny raz – w imieniu wszystkich.

W rozdziale 8 wspomina o świątyni i rozdział kończy się słowami „to, co się przedawnia i starzeje, bliskie jest zniszczenia” – i słowa to prorokują, co wkrótce stanie się ze świątynią.

Rozdział 8 zawiera też parafrazę wyżej cytowanego 10:17 – „ulituję się nad ich nieprawością i nie wspomnę więcej na ich grzechy”… dlaczego te słowa są tak rzadko cytowane w kościołach? Może dlatego, że niewygodnym faktem jest to, że chociaż Bóg nie chce wspominać grzechów, jest są one wielu wspólnotach tematem większości kazań?

Cytowany wszędzie do znudzenia, zupełnie wyrwany z kontekstu 9:27 „A jak postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd” też nie może mieć nic wspólnego z chrześcijańskim „Sądem Ostatecznym”, jako że Bóg obiecał nie wspominać więcej ludzkich grzechów – tylko jest dobitnym porównaniem – tak, jak wszyscy ludzie umierają raz, tak i raz umarł Chrystus, złożywszy jednokrotną, doskonałą ofiarę, której nie ma potrzeby powtarzać.

A Hebrajczycy chcieli powtarzać. Część ich uważała, iż należy kontynuować składanie ofiar w świątyni, i do nich wyłącznie kierowane są wszystkie przestrogi z Listu.
Rozdział 10 kończy się słowami „My zaś nie należymy do odstępców, którzy idą na zatracenie, ale do wiernych, którzy zbawiają swą duszę. ” – i to dobitnie pokazuje, iż autor nie ma na myśli o wiecznym losie człowieka, a jedynie ziemskim. Jeżeli się dziwisz, prawdpodobnie nie wiesz, iż biblijny wyraz „dusza” nie ma nic wspólnego z „nieśmiertelną cząstką człowieka” – i przeczytać o tym możesz tutaj.

List można podsumować jako wykład teologiczny, skierowany do obeznanych z tradycjami i prawem starotestamentalnym ludzi. Chrystus wypełnil doskonale Prawo Mojższesza i nie ma potrzeby wracania do niego!

Podobnie zatem do długich opisów rodowodów zarówno ze Starego jak i Nowego Testamentu, podobnie do przepisów dekoracji Arki Przymierza lub wyglądu szat kapłańskich, dla znakomitej większości ludzi i List do Hebrajczyków nigdy nie miał żadnego praktycznego odniesienia.

Odpowiadając najkrócej na często mi zadawane pytanie „czy nie powinienem się martwić słowami z Listu do Hebrajczyków” powiedziałbym po prostu – nie, bo nie jestem Hebrajczykiem!

Kochaj bliźniego swego jak..?

„Lwy potrafią polować, gdy skończą 3 miesiące. Moja 3-letnia córka nie mogła znaleźć cukierków, które trzymała w ręku. Jak to możliwe, że jesteśmy na szczycie łańcucha pokarmowego?”

Taki „niezwykle dowcipny” tekst oto wpadł mi dzisiaj w oko na jednej z witryn internetowych. Jako, że w tym miejscu staram się raczej obnażać kłamstwa ,a nie promować, zastrzegę, że choć ekspertem od kotowatych nie jestem – a jedynie miłośnikiem – z tego, co wiem, lwy potrafią polować dopiero po skończeniu 2 lat, nie 3 miesięcy. Jednak i tak wygrywałyby na spryt , zdaniem autora tekstu, z jego córką!

Co mnie bardzo zastanowiło to jednak nie same lwy, ale trzymane cukierki. Możemy się śmiać z dzieci, którym podobne rozkojarzenia zdarzają się często, jednak nie tylko są ich udziałem. Bez wątpienia każdy z nas doświadczył historii podobnych do przygody Pana Hilarego, który to szukał swoich okularów mając je na nosie.

Jak jednak widać, nie przeszkadza nam to być na szczycie łańcucha pokarmowego!

Jakbyśmy nazwali sytuację, w której dziecko szuka rzeczy trzymanej w dłoni? Rozkojarzenie, roztargnienie? Myślę, że chodzi tu o coś innego.

Kiedy dziecko  trzyma coś w ręku, na ogół jest świadome, że właśnie to trzyma. Problem pojawi się w chwili, gdy trzymając rodzic mu powie, aby czegoś szukało albo zapyta „gdzie to coś jest?”. Dziecko jest nauczone, że szuka się czegoś, czego się nie ma, i przy tym ufa na ogół rodzicowi bezgranicznie. Nie przyjdzie mu do głowy, że rodzic wprowadza go w błąd. Jak każe szukać, to dziecko szuka. Analogiczne sytuacje miały miejsce w dyktaturach, gdzie wielu ludzi autentycznie wierzyło, iż decyzje dyktatora, choćby sprzeczne z wrodzonym poczuciem logiki lub humanizmu, są dobre, tylko dlatego, że są jego autorstwa. No i wspomnieć mogę „Napoleon ma zawsze rację” z „Folwarku Zwierzęcego”.

Intelekt zatem, nieważne jak wielki, możemy zatem pominąć, gdy komuś  mocno ufamy. Do tego stopnia ufamy, że choćby fakty były widoczne i namacalne – jak trzymane w ręku pudełko ze śniadaniem – nie zwracamy na nie w ogóle uwagi.

Jednym z takich faktów, który jest znany wszystkim chrześcijanom i bardzo widoczny, ale niestety niemal nikt na niego nie zwraca uwagi, jest część najważniejszego przykazania, które to zalecił sam Jezus Chrystus. Znajdziemy je w Biblii trzykrotnie, Mt:22:37-39, Mk 12:29-31 i Łk 10:27. Zajrzyjmy więc do Ewangelii Łukasza:

(…) Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego. (Łk 10:27)

Czyż można znaleźć częściej cytowany fragment Biblii? Nie wszyscy cytują go słowo w słowo, najczęściej tylko końcówkę, używając słów „kochaj bliźniego swego jak siebie samego”, i zostawimy taką formę dla potrzeb tego rozważania.

Przykazanie to jako dziecko słyszałem bardzo często, zwłaszcza po incydentach, gdy kogoś uderzyłem (naprawdę według mojej pamięci to były raczej rzadkie incydenty :-)).  Dla mnie jedynym znaczeniego tego przykazania było zatem „bądź dla innych dobry, miły i… w ogóle”.

Już od dziecka wgłębiałem się w różne tematy pokrewne religii ale ten temat (jak zresztą i mnóstwo innych) uważałem za tak prosty, że nie było nad czym rozmyślać.

Mijały lata. Zanegowałem większą część religijnej nauki, którą wyniosłem z domu. Zmieniłem wyznanie. Moje poglądy ewoluowały nieustannie, jednak części mojej doktryny „nie ruszałem”, gdyż byłem przekonany, iż wszystko rozumiem.

I dopiero naruszenie tej właśnie części doprowadziło do prawdziwej zmiany w moim życiu.

I między innymi chodziło również o „Przykazanie Miłości”.

Przez kilkadziesiąt lat zupełnie nie zwracałem uwagi, iż Przykazanie Miłości tyle nawet nakazuje, ale wręcz zakłada, że… kocham samego siebie.

Czy to nie jest dziwne, że ani ja, ani nikt  w mojej obecności, w tysiącu różnych sytuacji, gdy przykazanie to było omawiane, nie zwrócił na to uwagi?

Dzisiaj, myślę,że rozumiem dlaczego.

Według mnie religia nakazuje siebie raczej nie nienawidzić, a przynajmniej sobą gardzić.

(Kiedy piszę o religii w sposób pejoratywny proszę pamiętać, że odróżniam ją od duchowości, i za religię uważam zorganizowany system psychologicznego zniewolenia ludzi stosowany w celu zdobycia pieniędzy i władzy.)

Religia też nie poprzestaje na nazwaniu człowieka grzesznikiem – lubuje się w nieustannym tego podkreślaniu na najbardziej wymyślne sposoby. Brudny, nieczysty, splamiony, niegodny… a od nazwania się niegodnym już tylko krok do określania się złym, podłym, wstrętnym, i następnym logicznym krokiem byłoby umartwianie się, może nawet biczowanie.

Byłem częścią tego systemu przez wiele lat. Jednym z moim ulubionych powiedzeń było takie, że najważniejsza prawda biblijna to… nie wiem jak do końca oddać to po polsku, jako że prawie wszystkie rozmowy na te tematy wtedy prowadziłem po angielsku. Może pozwolę sobie po prostu zacytować: „everyone is full of sh*t”,co znaczy mniej więcej tyle, że „wszyscy jesteśmy wstrętnymi grzesznikami”.

Jakkolwiek wciąż wierzę, że idea zwarta w tym powiedzeniu może znaleźć zastosowanie w niektórych sytuacjach, przykładowo jako kontra dla ludzi osądzających wszystkich prócz siebie lub do walki z idealizmem, to częste jej powtarzanie może doprowadzić do tego, że naprawdę głęboko w nią uwierzymy.

O to też zapewne chodzi religii . Winnymi, wstrętnymi grzesznikami łatwiej jest manipulować.

Grzesznicy tacy jednak na pewno nie są w stanie kochać samego siebie.

Do tego stopnia, że mogą o kochaniu siebie mówić codziennie przez całe życie, i nie zatrzymać się przy nim ani sekundy.

Tak samo miałem i ja.

Czyż nie jest to rzadki fenomenon, że można jakieś słowa powtarzać przez kilkadziesiąt lat życia i zupełnie nie widzieć ich znaczenia? Można to nazwać surrealistycznym kuriozum – gdy uświadomimy sobie dodatkowo, iż jest to nie tylko coś, co powtarzaliśmy, nie tylko część Biblii, której ufaliśmy, nie tylko słowa Jezusa, którego słuchaliśmy, ale jest to w dodatku NAJWAŻNIEJSZE PRZYKAZANIE.

Pisząc te słowa uświadomiłem sobie, że podczas gdy Jezus utrzymywał, iż najważniejsze przykazanie mówi też o miłości siebie, ja przez lata utrzymywałem, iż najważniejszą prawdą biblijną jest „we are all full of sh*t”…

Jeśli zajrzymy do pierwotnego języka Ewangelii, greki koine, zobaczymy, iż przykazania nie są pisane w trybie rozkazującym, lecz oznajmującym czasu przyszłego. Dosłownie zatem nie jest to „kochaj bliźniego swego jak siebie samego” lecz „będziesz kochał bliźniego swego jak siebie samego”.

Nie znam się na starożytnej grece na tyle, by wnioskować cokolwiek na 100%, pokuszę się jednak na odczytanie tego przykazania w taki oto sposób: nie uda ci się kochać bliźniego bardziej, niż tyle na ile kochasz siebie.

Religia jednak odczytuje je w ten sposób, że kładzie wyłącznie nacisk na miłość bliźniego, wcale nie informując, że jest to zadanie z góry skazane na porażkę, jeśli nie kochamy samych siebie. Religii jednak zależy na tym, byśmy zbyt dobrze o sobie nie myśleli, bo wtedy uda jej się wcisnąć nam więcej bzdur i wyciągnąć od nas więcej pieniędzy. Już od małego dziecka uczy się dzieci, że są grzesznikami, że potrzebują czegoś lub kogoś na zewnątrz, by Bóg je akceptował: wiary, modlitwy, sakramentów, dobrych uczynków – cokolwiek.

A być może mieliśmy szczęście nie dorastać w religijnym domu? Dobre i to, jednak tak naprawdę jeszcze gorzej byłoby dla nas, gdybyśmy mieli rodziców, którzy częściej nas ganili, niż chwalili. Wydać się może, że to nic ważnego; są rodzice, którzy o wiele gorsze rzeczy robią, stosując przemoc różnego rodzaju, jednak w wielu przypadkach dziecko będzie w stanie rozpoznać  przemoc szybciej jako coś złego, i zrozumie, że rodzice  robili źle . Przy nadmiarze nagan natomiast wielu ludziom całego życia nie starczy, by zrozumieć, że jest to  źródło większości ich problemów.

Do kościoła na ogół się chodzi raz w tygodniu, z rodzicami się jest na codzień.

Niezależnie od tego, jak piękne wiersze możemy układać o miłości bezwarunkowej,nasza miłość jest zawsze warunkowa, nie zawsze tylko rozumiemy, kto dyktuje warunki. Bardzo często jest to nasza podświadomość lub hormony. Kochać siebie też możemy tylko pod warunkiem, że na tę miłość zasługujemy. Jeśli całe dzieciństwo dostawaliśmy komunikaty, że niemal wszystko, co robimy, jest złe, czujemy się nieudacznikami wartymi pogardy, a nie miłości (uważam, iż przeciwieństwem miłości jest właśnie pogarda, nie nienawiść lub jak niektórzy uważają obojętność – obojętność jest miłości brakiem).

Brak miłości do siebie może mieć rozmaite objawy, może to być zwykła nieśmiałość, ale nierzadko kończy się nałogami, chorobami psychicznymi lub przynajmniej niespełnionym i nieszczęśliwym życiem.

Podam jeden przykład, jak brak miłości do siebie może poważnie rzutować na życie. Istnieją osoby, i to nie są rzadkie przypadki, które związują się i rozstają z wielką ilością ludzi, nierzadko związując się z ludźmi, którzy je wykorzystują, oszukują i poniżają.

Nierzadko takich  związków jest w życiu jednej osoby naprawdę sporo. Na ogół ludzie ci widzą się jako ofiary, ale czy jest możliwe, aby wszyscy ich partnerzy zmówili się między sobą by uprzykrzyć im życie? Oczywiście nie, to brak miłości może właśnie podświadomie prowadzić do wyboru nieodpowiednich ludzi, gdyż podświadomie myślą o sobie „jestem beznadziejny i nikt mnie nie pokocha” i jeśli ktoś się nimi zainteresuje, mogą albo wręcz szybko i bezkrytycznie się z tą osobą się związać, bądź pomyślą „chyba z nim/nią jest coś nie tak, skoro chcę się związać ze mną, no ale korzystajmy na razie, póki nie przejrzy na oczy” i później każdy konflikt odczytywany będzie jako znak końca związku.

Kiedy zaś podświadomie oczekujemy konfliktów, z regułu wywołujemy je sami, co może szybko doprowadzić do szybkiego rozpadu związku.

To tylko jeden z wielu przykładów, jak brak miłości do siebie zmienia jakościowo na gorsze nasze życie. Jeżeli masz pracę, której nie znosisz, mówisz ludziom rzeczy, których nie chcesz lub tkwisz w nałogach, bardzo prawdopodobnym powodem tego jest właśnie on.

Proszę, zastanów się, czy kochasz samego siebie? Czy uważasz, że jesteś godny miłości?

Bardzo możliwe, że brak ci pewności. Oto niektóre symptomy wskazujące, iż brak komuś miłości do samego siebie:

  • częste krytykowanie siebie
  • częste krytykowanie innych (na ogół robimy to po to, by poczuć się lepiej od nich, gdyż sami mamy o sobie złe zdanie)
  • obrzucanie siebie – na ogół mimowolne – epitetami lub ogólnie mówienie o sobie źle, np. „ale jestem głupi”, „jestem do niczego”
  • nie dbanie o siebie – o swój wygląd, zdrowie, ubiór
  • trudności w nawiązywaniu lub utrzymywaniu relacji, nieśmiałość

Jeżeli występują u Ciebie choćby niektóre z powyższych zachowań, najprawdopodobniej nie kochasz siebie.

A jak to zmienić?

Zmiana musi nastąpić na dwóch płaszczyznach: świadomej i podświadomej.

W świadomej, musisz najpierw rozwiązać ten problem intelektualnie. Myślący ludzie potrzebują argumentów, dowodów, nim w coś uwierzą.

Uważam, iż nasze najważniejsze źródło wiedzy na ten temat może opierać się jedynie na fakcie, iż Bóg postanowił nas stworzyć i umieścić na tym świecie. Wszystko inne – co potrafimy, co mówią o nas inni, co myślimy lub czujemy na własny temat – jest zmienne. Świadomość, iż Bóg uważa nas za swoje wspaniałe i doskonałe dzieci jest kluczowa, jeśli w to nie wierzymy, nic innego nam się nie uda.

A dlaczego mamy w to wierzyć? Świadczy o tym Biblia. Jezus przecież nie poszedł na krzyż jedynie za wybranych, lecz za wszystkich, gdy przyjrzymy się sposobowi, w jaki traktował On ludzi, zobaczymy, iż był przyjacielem wszystkich, łącznie z największymi „grzesznikami” i odrzutkami społeczeństwa. To tylko religia wymyśliła, za jakie rzeczy Jezus ludzi odrzuca. I tak przekręca Biblię, by wydawało się, że to w niej tak jest napisane. Poświęcę temu zagadnieniu wkrótce osobny artykuł.

Co osobiście również mnie przekonało do miłości Bożej, są doświadczenia ludzi, którzy doznali śmierci klinicznej. Nie namawiam nikogo do wierzenia w nie, mnie one jednak bardzo pomogły. Zwłaszcza tak zwane doświadczenia grupowe, kiedy wiele osób czuwa przy kimś umierającym, i wszystkie doświadczają czegoś nadnaturalnego: widzą kogoś, słyszą lub czują wyraźnie obecność kogoś, kogo nie widzą.

Typowe doświadczenia śmierci klinicznej mają wiele wspólnych cech, ale tą, na którą ja zwróciłem największą uwagę jest ta, iż wszyscy, którzy po „tamtej stronie” spotkali „kogoś” – czy uważali, że to Bóg, Jezus, anioł lub bliżej niezidentyfikowana osoba – tak samo, jak odczuwamy ciepło gdy zbliżamy się do ogniska, oni odczuwali prawdziwie bezwarunkową miłość i akceptację.

(Zainteresowanych odsyłam do lektur, zaczynając choćby od klasycznej pozycji „Życie po życiu” Raymonda Moody’ego. Badań i książek na temat jest naprawdę dużo, trzeba tylko uważać, by nie trafić na pozycje, gdzie ludzie wymyślają swoje historie dla pieniędzy i sławy albo gdy każde ich przeżycie popierają kilkoma fragmentami Biblii. Zdrowy rozsądek na pewno pomoże ci odróżnić ziarno od plew!)

Ta chwila, gdy ludzie podczas śmierci klinicznej czuli miłość i akceptację, w wielu wypadkach zmieniła ich życie na lepsze. Wyzwolili się z nałogów, toksycznych związków, pozostawili ludzi i miejsca, które nie wnosiły do ich życia nic pozytywnego. Tak krótka chwila tak wielkiej miłości sprawiła, iż w nią samą uwierzyli!

Kiedy uwierzymy w miłość intelektualnie, ale wciąż uczucia pokazują nam, iż w nią nie wierzymy, znak to, że nasza podświadomość pozostaje nieprzekonana. Mamy jednak wiele możliwości  jej zmiany, i możemy wybrać tę, która na nas będzie działać najlepiej. Mnóstwo ludzi bardzo szybkie rezultaty uzyska stosując metodę afirmacji połączoną z w miarę regularną medytacją.

Jeśli zastanawiasz się, dlaczego w tobie  jest tyle wrogości  do innych ludzi, i tak mało miłości do nich, zastanów się, czy dokładnie takiej samej postawy nie masz w stosunku do siebie. Jeżeli tak, czy nie wydaje się sensowniejsze zrobić wszystko, aby to zmienić? Wyobrażasz sobie mieszkanie w jednym pomieszczeniu z osobą, której nie lubisz  przez cały rok ?! Ze sobą samym jesteś 24 godziny na dobę, i skoro potrafisz ten tekst odczytać, wnioskuję, iż sytuacja ta trwa o wiele dłużej niż tylko rok!

Ostatnia edycja – 10 marca 2024

Królestwo Boże – jak je odziedziczyć?

W Nowym Testamencie znajdziemy sporo fragmentów mówiących o dziedziczeniu – lub niemożliwości dziedziczenia – Królestwa Niebieskiego. Słyszałem je często w kościołach w czasie niedzielnych kazań, i zawsze przejmowały mnie większym lub mniejszym strachem. „Dziedziczenie Królestwa” uważałem bowiem, bez cienia wątpliwości, za to samo co „pójście do nieba” po śmierci, a zatem utratą tego dziedzictwa byłoby pójście do piekła, które niezależnie jakby wyglądało – czy to jezioro z płonącą siarką czy też tylko miejsce ponurego, wiekuistego odosobnienia – przerażało mnie bez granic.

Owszem, wszystkie Kościoły oferowały mi jakieś sposoby, które – z mniejszym lub większym (w zależności od Kościoła) prawdopodobnieństem miały mi zapewnić, że jednak to Królestwo odziedziczę – we wszystkich tych sposobach jednak widziałem coś przeczącego logice.

W Kościele katolickim uczony przykładowo byłem iż każdy grzech ciężki – którym były „drobnostki” typu dobrowolne opuszczenie niedzielnej Mszy – sprawi, iż pójdę do piekła. Marnie widziałem tam zatem moje szanse, oceniałbym je może na 50% gdybym bardzo się całe życie starał, ale że się niespecjalnie starałem, to liczyłem tak z grubsza na 20%.
Kościół baptystyczny – i ogólnie niemal cała teologia ewangelikalna – miały już dla mnie niby 100% pewności, ale i tak widziałem tam logiczne niespójności. „Uwierz, a będziesz zbawiony” – mówili, a ja dopytywałem, jak rozpoznać wiarę prawdziwą od fałszywej? Bo przecież może się łudziłem, że miałem tę dobrą wiarę, a wcale jej nie miałem? Albo co się stanie, jak na chwilę przestanę wierzyć, i mi się… umrze? I zwolennicy, i przeciwnicy teorii utracalności zbawienia mają mnóstwo rzeczowo wyglądających argumentów!

Próbowałem szukać odpowiedzi w dyskusjach na żywo i w Internecie, niestety – okazało się, że przy pytaniach tego typu chrześcijanie toczą zażarte boje i po zaznajomieniu się z kilkunastoma zupełnie różniącymi się opiniami zacząłem trochę wątpić, czy odpowiedzi w ogóle istnieją, czy może istnieje tylko mnóstwo hipotez.

Dzisiaj już jednak wiem, dlaczego chrześcijaństwo nie ma spójnej odpowiedzi na pytanie o pewny sposób odziedziczenia Królestwa Bożego!

Na to pytanie dopiero można odpowiedzieć, kiedy je się zrozumie, a chrześcijaństwo go, niestety, nie rozumie.

Zajrzyjmy do Biblii.

Wyrażenie „Królestwo Boże” występuje w Biblii 68 razy, natomiast w Ewangelii Mateusza 32 razy występuje określenie „Królestwo Niebieskie” (to od nieba, nie koloru). Niektóre opcje teologiczne utrzymują, iż Królestwo Boże i Niebieskie to coś innego, jednak choćby porównanie Mt 19:23 do Mt 19:24 pokazuje, iż są to synonimy:

Jezus zaś rzekł do uczniów swoich: Zaprawdę powiadam wam, że bogacz z trudnością wejdzie do Królestwa Niebios. A nadto powiadam wam: Łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do Królestwa Bożego. (Mt 19:23-24) (BW)

(użyłem tutaj Biblii Warszawskiej gdyż BT robi lekkie przekłamanie i oba razy używa terminu „Królestwo Niebieskie” – przekłamanie zapewne mało istotne, gdyż tłumaczone oba greckie słowa są tu synonimami, ale chciałem uprzedzić zdziwienie, jeśli ktoś sięgnie do Tysiąclatki).

Terminu „Królestwo Niebios” używał wyłącznie Mateusz, i najbardziej wiarygodnym wytłumaczeniem tego jest moim zdaniem teza, iż Mateusz pisał głównie dla ortodoksyjnych Żydów, którzy dla okazania czczi unikali używania słowa „Bóg”. Niezależnie jednak od przyczyny – Królestwo Boże i Królestwo Niebieskie są niewątpliwie synonimami.

Mamy zatem równo 100 przykładów użycia terminu Królestwo Boże/Niebieskie (KB), przy takiej ilości tekstów można chyba bez żadnych wątpliwości ustalić, czym to KB jest, czyż nie?

No cóż… nie jest to takie proste.

Kościoły chrześcijańskie zapewne byłyby szczęśliwe, gdyby w Biblii znajdowała się jakakolwiek definicja KB, na przykład taka:

„KB to miejsce w niebie, gdzie trafi każdy zbawiony człowiek”.

Niestety, takiej definicji w Biblii nigdzie nie znajdziemy. W ogóle w Biblii jest bardzo mało definicji! A jednak można powiedzieć…. w przypadku KB wyjątkowo mamy szczęście! Otóż KB jest w Bibli zdefiniowane! Tylko… cóż, okazuje się, że nie ma ona wiele wspólnego z tym, co tłumaczy na temat KB nam religia:

Bo królestwo Boże to nie sprawa tego, co się je i pije, ale to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym. (Rz 14:17)

Możemy otworzyć oczy w wyrazie szczerego zdumienia, gdyż apostoł Paweł wydaje się w nim pisać, iż Królestwo Boże to stan umysłu, nie zaś konkretne miejsce.

Żeby jeszcze podnieść stopień tajemniczości tematu, spójrzmy na ten werset:

Zapytany przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie królestwo Boże, [Jezus] odpowiedział im: Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: Oto tu jest albo: Tam. Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest. (Łk 17:20-21)

Czy zatem KB to pewien stan duchowy, który demonstrował ludziom Jezus? Jeżeli tak, Izrael oczekiwał czegoś zupełnie innego.

Niezniszczalne Królestwo obiecane było Izraelowi od zarania jego dziejów, i obietnica jego nastania jest na kartach Biblii często powtarzana. Czy miało to być od początku królestwo panujące tylko w umyśle, czy też rzeczywiście Izrael miał wrócić do dawnej potężnej świetności? Odpowiedź na te pytanie moim zdaniem nie ma kluczowego już dzisiaj znaczenia i można znaleźć wiele argumentów po obu stronach. Pewne jest to, że Izrael niecierpliwie oczekiwał na wyzwolenie spod panowania Rzymu, a nastanie wspaniałego i potężnego królestwa niewątpliwie pięknie by z tym współgrało.

Jedno z najlepiej znanych proroctw pochodzi z Księgi Daniela:

W czasach tych królów Bóg Nieba wzbudzi królestwo, które nigdy nie ulegnie zniszczeniu. Jego władza nie przejdzie na żaden inny naród. Zetrze i zniweczy ono wszystkie te królestwa, samo zaś będzie trwało na zawsze (Dn 2:44)

Czy Daniel prorokował o stanie człowieka po śmierci czy o losach Izraela na ziemi? Zachęcam do przeczytania kontesktu Księgi Daniela, aby stało się bezdyskusyjnie jasne – ani słowa tu nie ma o życiu wiecznym, o karze czy nagrodzie, która ma jakoby czekać na każdego człowieka po śmierci. Stary Testament w ogóle nie zajmuje się życiem pozagrobowym – jest dosłownie kilka zdań które można odnieść do „życia po życiu”, a i o one toczone są spory wśród egzegetów różnych opcji teologicznych.

Tak! Dzisiaj wydaje mi się to proste i oczywiste, ale wiele lat nie byłem zupełnie tego świadomy… Stary Testament milczy na temat losów człowieka po śmierci! Dorastamy w przekonaniu, iż Boże przykazania są po to, byśmy dostali się po śmierci do nieba, ale jak to się ma do rzeczywistego przesłania Biblii?

A teraz, Izraelu, słuchaj praw i nakazów, które uczę was wypełniać, abyście żyli i doszli do posiadania ziemi, którą wam daje Pan, Bóg waszych ojców (Pwt 4:1)

W ani jednym miejscu Starego Testamentu wypełnienianie przykazań nie ma nic wspólnego z życiem wiecznym! Mało tego, przykazania są rzadko rozpatrywane w kontekście indywidualnych ludzi! Kiedy dzisiaj słyszymy „nie będziesz zabijał”, na ogół myślimy o akcie zabójstwa którego dokonuje jakiś człowiek, i o karze, która później może za to grozić, a którą Bóg na tego człowieka ześle. Dekalog i pozostałe 600 przykazań Zakonu było jednak umową między Bogiem a narodem Izraela – i chociaż oczywiście jednostki były również karane i wiele przykazań ich dotyczy, główny nacisk zawsze położony był nie na posłuszeństwo jednostek, ale całego narodu.

Można to dzisiaj nazwać odpowiedzialnością zbiorową – jeżeli jednostki dopuszczały się niegodziwości, ale były w mniejszości, i większość Izraela je potępiało, cały naród wciąż doświadczał powodzenia.

Widać, jak rzeczywiste znaczenie pewnych pojęć w Biblii jest zupełnie odmienne od tego, jak odczytuje je chrześcijaństwo!

I teraz robi się jeszcze ciekawiej. O ile sam przez wiele lat mojego chrześcijaństwa byłem świadomy, iż Stary Testament niewiele o życiu wiecznym mówi, byłem przekonany, iż sprawa ma się zupełnie inaczej w Nowym Testamencie.

Myliłem się.

W NT owszem, kwestia życia po śmierci pojawia się, jednak wciąż – niezależnie od tego, jak mało wiarygodne ci się to może wydawać – marginalnie.

Naprawdę???

Zapytajmy na chwilkę – po co dokładnie przyszedł na ziemię Jezus?

Czy po to, by przestrzec ludzi przed grzeszeniem, które zawiedzie ich do piekła, i zachęcić do nawrócenia się, które im da zbawienie i pójście do nieba?

Mniej więcej połowa tego zdania jest prawdziwa.

Popatrzmy na ten werset:

jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie.. ( Łk 13:3b)

Czy znaczy on „jeśli się nie odwrócicie od swoich grzechów, pójdziecie do piekła”?
Popatrzmy na kontekst:

W tym samym czasie przyszli niektórzy i donieśli Mu o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar. Jezus im odpowiedział: Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, że to ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. (Łk 13:1-3)

Galilejczycy nie poszli do piekła! ZGINĘLI! Stracili życie! Nie wieczne, a ziemskie!
Warto przy okazji przyjrzeć się wyrażeniu „nawrócić się”. W wielu starszych wydaniach Biblii zamiast „nawrócić się” jest „pokutować”, i obiegowa opinia panuje taka, iż ma to coś wspólnego z umartwianiem się za grzechy lub przynajmniej totalnym odwróceniem się od nic. Nic takiego! Grecki czasownik „metanoeo” pochodzi od słów „meta” – zmienić i „noieo” – myśleć”. Nawrócenie oznacza zmianę myślenia i może za sobą pociągać zmiany w zachowaniu, ale nie musi. Zarówno ludzie, którzy już „zmienili myślenie” jak i ci, którzy tego nie zrobili, wciąż popełniają błędy!

Tak, błędy, nie „grzechy”, gdyż choć słowo „grzech” jest jednym z najbardziej ulubionych i najczęściej w teologii chrześcijańskiej używanych, w Biblii prawie nigdy nie oznacza tego, co dzisiaj. Nowy Testament podaje przykład jednego głównego grzechu, przy którym inne bledną:

Jednakże mówię wam prawdę: Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was. On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. O grzechu – bo nie wierzą we Mnie. (J 16:7-9)

W Starym Testamencie Żydzi dzielili świat na dwie części: Żydów i grzeszników. Jezus i apostołowie proponują inny podział – na tych, co wierzą w Jezusa, i na grzeszników. A i to jest tymczasowe i apostoł Paweł wkrótce ogłosi koniec wszelkich podziałów.

Jezus przestrzega wielokrotnie przed zagładą – ale nie po śmierci, w piekle!

Skoro ujrzycie Jerozolimę otoczoną przez wojska, wtedy wiedzcie, że jej spustoszenie jest bliskie. (Łk 21:20)

Jezus przestrzega przed straszną zagładą narodu żydowskiego – w roku 70 Rzymianie otoczą Jerozolimę i po trwającym kilka miesięcy oblężeniu, wtargną do miasta, paląc wszystko, co widzą i mordując niemal całą ludność. Według różnych przekazów, zginie wtedy od kilkuset tysięcy do ponad miliona Żydów!

Jezus przyszedł z ofertą Królestwa Bożego, a później zaczął przestrzegać przed tragedią mającą spaść na Izrael, a jaka była odpowiedź Izraela?

Odrzucenie i zamordowanie Jezusa.

O dziwo, to jeszcze nie przekreśliło oferty, i apostołowie wciąż ją kierowali do Żydów, jednak po wyśmianiu Piotra (Dz 2) i zamordowaniu Szczepana (Dz 7), zaprzestali.

* * *

Podsumujmy te przedziwne i stojące w totalnej opozycji do chrześcijaństwa wnioski:

KB było obiecane w Starym Testamencie narodowi Izraela i miało być królestwem ziemskim, nie niebiańskim.

Termin KB pojawia się jednak również nie raz w Nowym Testamencie w innym znaczeniu – duchowego, wewnętrznego stanu ducha.

Jezus oferował Żydom (Żydom! Nie Polakom, nie Amerykanom, tylko Żydom!) KB w aspekcie przede wszystkim duchowym, Żydzi zaś byli głównie zainteresowani byli aspektem militarnym, pobiciem ciemieżców i panowaniem nad nimi.

W temacie zatem autentycznego ziemskiego królestwa wszystko wskazuje na to, że temat jest już nieaktualny. Nikogo dzisiaj już nie dotyczy. Dotyczył tylko Żydów, i to tylko żyjących w tamtych czasach.

A co z definicją Pawła? „Sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym” to niewątpliwie coś, czym byśmy nie pogardzili! Kto jednak do KB jeszcze nie trafił, nie będzie się smażył w piekle, a po prostu… będzie pozbawiony sprawiedliwości, pokoju i radości! Tu, za życia ziemskiego, nie po śmierci!

Nie upieram się bynajmniej, że mam w czymkolwiek rację – będę się jednak upierać, że udało mi się postawić kilka pytań, na które chrześcijaństwo nie zna odpowiedzi, i które obnaża brak logiki chrześcijańskiej doktryny. Końcowe przesłanie Biblii jest oczywiste – Bóg pojednał ze sobą wszystkich ludzi (Rz 5:18, 2 Kor 5:19 i wiele innych). Oczywiście, zawsze można znaleźć kilka wersetów, których nie rozumiemy! Ale jeżeli przygniatająca ich większość jest łatwa w zrozumieniu, dlaczego mamy się skupiać na tych najtrudniejszych? Czy tylko dlatego, że chce tego religia, gdyż ludzie przekonani o miłości i akceptacji Bożej nie będą odczuwali przymusu biegania do kościoła i wypełniania jego kasy brzęczącą monetą?

Najwspanialsze dla mnie w tym wszystkim jest to, że niezależnie od tego, ile błędów popełniam w moim rozumowaniu dotyczącym KB, i niezależnie od tego, ile niejasnych fragmentów w Biblii znajdę, nie muszę się niczym przejmować, gdyż przesłanie o wspaniałej i nieskończonej Bożej miłości jest w Biblii przedstawione nadzwyczaj jasno! Trudno mi wręcz uwierzyć, że przez tyle lat wierzyłem, iż Bóg może ludzi karać tylko dlatego, że nie wierzą lub nie rozumieją jakichś zawiłych prawd wiary!

Co wybierasz? „Wiarę ojców”, życie w więzach religii, przepełnione lękiem przed nieznanym końcem, czy… wybierzesz samodzielnie – wybierzesz prawdziwe dzisiaj i osiągalne dla każdego Królestwo Boże – sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym?

(Ostatnia edycja – 21 maja 2020)

Dlaczego Bóg nie odpowiada na wszystkie modlitwy?

” Tato nie wraca; ranki i wieczory
We łzach go czekam i trwodze;
Rozlały rzeki, pełne zwierza bory
I pełno zbójców na drodze”.

Nie jestem pewien czy ten wiersz wciąż należy do kanonu szkolnego, to „Powrót taty” Adama Mickiewicza. Często cytuję jego dwie pierwsze linijki gdy żartobliwie chcę podkreślić niecierpliwe czekanie na kogoś.

Moja uwaga poświęcana temu wierszowi raczej nie wychodziła poza te dwie linijki… aż do pewnego dnia, wiele, wiele lat po opuszczeniu szkoły, kiedy już mogłem coś czytać dla przyjemności, nie z przymusu 😀

Zachęcam do przeczytania „Powrotu Taty” – łatwo można znaleźć go w Internecie (na przykład tu) i cała procedura nie powinna zająć więcej niż kilka minut – jeżeli jednak masz wrodzoną lub nabytą alergię na klasykę literatury polskiej – skrócę go w kilku zdaniach.

Wiersz opisuje dzieci oczekujące powrotu ojca, który wyjechał „w interesach” – jest kupcem – a okolica dokoła jest niebezpieczna. Dzieci biegną do przydrożnej kapliczki i modlą się przed cudownym obrazem o jego bezpieczny powrót i nagle słyszą nadjeżdzające wozy – a w jednym z nich jest ich ojciec.

Radość jednak trwa krótko gdyż pojawia się grupa bandytów, i naturalną wtedy koleją rzeczy byłoby ograbienie wszystkich i nie pozostawienie świadków.

Następuje jednak ciekawa wolta – herszt złoczyńców odstępuje od pierwotnego zamiaru. Wyjaśnia, iż wcześniej przypadkiem słyszał dzieci modlących się o powrót ojca, i ruszyło go sumienie – tym bardziej, że sam ma rodzinę. Piękny „Happy End” 😺

Wiesz dla niektórych może się wydawać niezbyt głęboki, i za taki również uważałem go w szkolnych latach, teraz jednak zastanawiam się, czy Adam Mickiewicz nie chciał w wierszu tym zakwestionować jeden z fundamentów chrześcijaństwa

Nie upierałbym się przy tym jednak… co prawda nazwisko Mickiewicza pojawiło się w 1848 roku w kościelnym Indeksie Ksiąg Zakazanych, w zupełnie jednak innym kontekście.

Wróćmy jeszcze do wiersza. „We łzach go czekam i  trwodze”… Bardzo emocjonalne stwierdzenie. Większość ludzi się boi o życie najbliższych. Dzieci biegną do kapliczki i są bardzo gorliwi, całują ziemię, nie poprzestają na krótkich moditwach.

Można powiedzieć, że ich modlitwy zostają wysłuchane, ale wiersz nic nie mówi o tym, iż zostały wysłuchane przez Boga.

Modlitw wysłuchał… herszt zbójców.

Czy Mickiewicz chciał coś przez to głębszego powiedzieć? Czy kwestionował to, że Bóg odpowiada na modlitwy? Nie wiem na pewno, ale… ja sam w pewnym okresie życia zacząłem to kwestionować.

W tym wierszu możemy uznać, że to jednak Bóg wysłuchał modlitw, i że skłonił serce herszta do odstąpienia od swych niecnych zamiarów. Jeżeli jednak nawet to uznamy, problem w tym, że

codziennie na świecie mają miejsce miliony, jeśli nie miliardy, sytuacji, gdy Bóg nie odpowiada na modlitwy ludzi.

Możesz łatwo powiększyć tę liczbę. Pomódl się słowami „Boże, daj mi w tej chwili blond długie włosy po pas”.

No i tak ilość nieodpowiedzianych modlitw wzrosła dzisiaj o 1.

Zanim przejdę do rozważań filozoficzno-teologicznych, chciałbym wpierw nadmienić, iż artykuł ten ani w żaden sposób nie zamierza negować istnienia Boga, ani tego, że nas słyszy, i że chce, i może nam pomóc. Nie chcę również twierdzić, iż znalazłem jedyną prawdę, a wszyscy inni się mylą! Chcę tylko zadać kilka pytań, nad którymi mało kto się zastanawia, a myślę, że warto, aby każdy z nas miał ten (i każdy inny) temat choć trochę przemyślany.

KIEDY BÓG NIE ODPOWIADA

Jeżeli się modlisz o konkretne rzeczy, bez wątpienia znasz sytuacje, gdy Bóg „nie odpowiedział”. Jakiegolwiek eufemizmu tutaj użyjesz – fakt pozostanie faktem. Modlisz się zdany egzamin – i nie zdajesz. Modlisz się o zdążenie na czas – i spóźniasz się. Dlaczego?

Istnieje kilka quasi – chrześcijańskich mitów które starają się wyjaśnić przyczyny, dla których Bóg nie odpowiada na nasze modlitwy. Są wynikiem mieszania mądrości ludowej z teoretycznie logicznym rozumowaniem i z religijną interpretacją Biblii. Opisuję je szerzej w tym artykule.

W skrócie:

Chrześcijanie najczęściej przyczyny nieodpowiedzianej modlitwy każą szukać w nas samych.

Albo nie modlimy się wystarczająco długo, albo nie mamy czystych intencji, albo mamy jakiś niewyznany grzech w życiu. Niektórzy uważają, iż modlitwa musi być zgodna z wolą Bożą, aby była wysłuchana, ale czy możemy wtedy mówić o modlitwie z wiarą? Skąd możemy mieć wiarę, skoro nigdy nie możemy być absolutnie pewni, jaka jest ta wola?

Co na przykład z uzdrowieniem? Chociaż z większością chorób medycyna sobie jakoś poradziła, przy wielu z nich wciąż można tylko rozłożyć ręce i modlić się o szybki koniec… albo o cud.

Właśnie, jak to jest z tymy cudami? Z jednej strony codziennie umiera mnóstwo ludzi, za których uzdrowienie się modliło mnóstwo ludzi; z drugiej – również codziennie spotyka się niewytłumaczone remisje chorób w fazach zupełnie beznadziejnych.

Wspomnę tutaj o najlepiej ze znanych mi udowodnionych przypadków. Anita Moorjani została zdiagnzozowana w 2002 roku z chłoniakiem – złośliwym nowotworem układu limfatycznego. Anita próbowała zarówno standardowych jak i niekonwencjonalnych metod leczenia. Choroba się momentami zatrzymywała w rozwoju, lecz w 2006 roku uderzyła z całą mocą i wkrótce doszła do ostatniej, czwartej, fazy. W krótkim czasie nastąpiły przerzuty, niektóre z guzów miały rozmiar piłki tenisowej, i pewnego dnia Anita zaczęła umierać – po kolei wyłączały się kolejne organy w jej ciele, została podłączona do aparatury podtrzymującej życie, i rodzina została poinformowana że to ostatnie chwile Anity i że czas się z nią żegnać.

W chwili, gdy to piszę, jest rok 2017, Anita jest zupełnie zdrowa, niedawno napisała drugą książkę (bardzo do obu zachęcam) i można z nią przeczytać i zobaczyć wiele wywiadów.

Jest to przypadek bardzo nagłośniony i wyjątkowo dobrze odokumentowany, ale codziennie zdarzają się podobne historie… większość nie tak spektakularnych, z 4. fazy nowotworu, ale czy nieoczekiwane uzdrowienie nie jest zawsze cudem?

Jednocześnie jednak codziennie mnóstwo umiera przedwcześnie na choroby. Czyżby Bóg był łaskawy tylko dla niektórych?

Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie (Mt 18:19)

Dwaj z was? Co za problem. Zachoruje komuś malutkie dziecko, poprosi o modlitwę swoją wspólnotę kościelną, będą modlić się nie dwaj, a setki, tysiące może. No i… dziecko umiera.

Gdy Jezus chodził po ziemi, uzdrawiał wszystkich, którzy prosili… i jest to argumentem dla niektórych ruchów religijnych, którzy wierzą, że wolą Bożą jest też zdrowie dla każdego. Jak widać jednak, śmiertelnie chorzy ludzie na ogół umierają, czy się za nich ktoś modli, czy nie.

Tak mnóstwo chrześcijan również wierzy. Jak jednak zatem wytłumaczyć wciąż zdarzające się uzdrowienia, z których wiele łamie mnóstwo zasad medycyny i innych gałęzi nauki?

 

Jeśli się obiektywnie spróbujemy zastanowić, w co większość z nas wierzy, może wyłonić nam się tak obraz:

Ludzie chorują i umierają,
niektórzy zaś – dość rzadko
– zdrowieją.

Modlitwy zwiększają w jakimś stopniu prawdopodobieństwo wyzdrowienia, cieżko powiedzieć o ile procent, ale chyba niewiele…

Dlaczego niewiele? Gdyby moje modlitwy choć miały 10% szanse powodzenia, udałbym się od razu do hospicjum dziecięcego. Jeśli na 100 umierających pacjentów mógłbym uzdrowić 10, byłby to ewenement, o którym głośno by było w mediach! Niestety. Chociaż za większość dzieci w hospicjach ktoś się modli, niemal 100% z nich wkrótce umiera.

Na marginesie – mało kto wywołuje u mnie takie negatywne emocje jak „zawodowi uzdrawiacze” – naciągacze organizujący różnego rodzaju tłumne spotkania, religijne bądź nie, na których to stosując proste sztuczki psychologiczne manipulują tłumami, dając ludziom wrażenie uzdrowienia, a sobie – ogromnej gotówki. Dawanie ludziom fałszywej nadziei jest okrucieństwem przekraczającym moje rozumienie. A jeśli nadzieja, którą dają, nie jest fałszywa, dlaczego nikt nigdy z nich nie udał się właśnie do hospicjum dziecięcego?

I tutaj pojawia się najtrudniejsze pytanie.

Dlaczego do hospicjum tego nie uda się… sam Bóg?

Przecież Jego skuteczność w uzdrawianiu wynosi 100%.

Może, a jednak nie chce? Przecież jest dobry, no nie?

Kilka lat temu mój znajomy, uważający się za ateistę, powiedział coś takiego: Jeżeli Bóg, mogąc uzdrowić chore dzieci, nie robi tego, to musi być niezłym s*********. Zatrzęsło mną wtedy, ale dzisiaj wiem, że kiedy tak mną trzęsię, to znaczy, że tak naprawdę czuję się niepewnie. Ja też tego nie rozumiałem – jak Bóg, będący samą miłością i dobrocią – może odmówić błagającej na kolanach, przerażonej rodzinie?

Przy takich sytuacjach słyszymy najczęściej takie „wyjaśnienia”:

„To dziecko było potrzebne Bogu w niebie.”

Co za bzdura. Bóg mógł stworzyć kolejnego aniołka, jeśli potrzeba Mu było rąk do pracy. Poza tym zgodnie z definicją Boga, Bóg niczego nie potrzebuje.

„Być może w przyszłości dziecko to zeszłoby na bardzo złą drogę.”

Dlaczego zatem na raka w dzieciństwie nie zachorował Adolf Hitler lub ktoś z jemu podobnych?

„Niezbadane są wyroki Boskie.”

Najlepiej w ogóle odłóżmy książki, wyłączmy mózgi i wróćmy do epoki kamienia łupanego skoro niczego dowiedzieć się nie możemy!

Ja nie pytam o sens istnienia miliardów gwiazd! Bez odpowiedzi na tę kwestię możemy żyć długo i szczęśliwie! Pytam o coś bardzo konkretnego i jest to zarówno temat pojawiający się często w Biblii jak i dotykający każdego z nas wielokrotnie w ciągu naszego życia. Biblia mówi sporo o uzdrowieniu. Podaje mnóstwo przykładów uzdrowienia. Większosć chrześcijan również uważa, że zachęca do modlitw o nie.

Dlaczego zatem skuteczność tych modlitw jest… tak niewielka?

Religia podaje mnóstwo ludzkich przywar, które powodują, iż Bóg ich modlitw może nie wysłuchać, ale przecież w kościołach często za konkretną osobę modlą się tłumy… czy wszyscy są niegodni, nieczyści? Czy może Bóg stosuje metodę odpowiedzialności zbiorowej? Wśród modlących się jest jeden zły, więc osoba będąca obiektem modlitwy nie zostanie uzdrowiona? Co za bzdura.

Bardzo chciałbym móc teraz napisać konkretne i logiczne odpowiedzi, ale nie uczynię tego. Myślę, że – przynajmniej w jakimś stopniu – poznanie tych zagadnień jest częścią misji, którą każdy musi przejść samodzielnie, i niezależnie od tego, czy to, co wiem, jest prawdą czy nie, i tak nikogo nie byłbym w stanie nikogo przekonać. Nakreślę tylko kilka zagadnień i kilka pytań które mnie osobiście pomogły.

Od razu nadmienię – owszem, kiedy widzimy kogoś chorego, nie wierzę, by modlitwa „Panie, daj mu zdrowie” została przez Boga odpowiedziana. Jeżeli ktoś twierdzi, że jestem w błędzie, proponuję przejść się jednak do hospicjum, lub chociaż do szpitala i spróbować samemu.

Dlaczego jednak cuda się zdarzają i ludzie są uzdrawiani?

Albo zadajmy to pytanie w bardziej naukowy sposób: dlaczego zdarzają się sytuacje, gdy następuje remisja choroby w przypadku, gdy medycyna stwierdziła, że choroba jest nieuleczalna?

A może… chcesz doświadczyć samodzielnie cudu uzdrawiania?

Weź sterylną igłę i ukłuj się, niezbyt głęboko, w palec.

Zabolało. Pojawiła się kropla krwi, może więcej niż jedna. Następnego dnia powinien tam się znaleźć mikroskopijny strup. Później on odpadnie, później będzie tam zapewne tylko czerwona kropka, a wkrótce… możesz mieć problemy ze znalezieniem ukłutego miejsca.

Uzdrowienie?

Jedno pytanie – czy po ukłuciu pomodliłeś/pomodliłaś się o uzdrowienie? Zapewne nie. Odpowiedz – dlaczego?

Czy ukłucie po igle wydaje się mniej skomplikowane dla naszego organizmu niż przykładowo infekcja wirusem Ebola? Ciekawe, gdyż z fizjologicznego punktu widzenia wyleczenie infekcji powinno być dla naszego organizmu… prostsze.

Na jakiej podstawie kwalifikujemy, które problemy zdrowotne rozwiążemy sami a do których potrzeba cudu?

Co w ogóle oznacza „sami”? Czy tak naprawdę mieliśmy jakikolwiek świadomy wkład w leczenie zranienia igłą?

Nie bagatelizuj tych pytań! Zastanów się dobrze! W taki sam sposób jak zagoiła się twoja rana, zagoić się może ofiara wypadku samochodowego z wielokrotnymi złamaniami i innymi obrażeniami wewnętrznymi. Tak samo organizm leczy się z infekcji wirusowych i bakteryjnych. Również z nowotworów! Podziały naszych komórek co jakiś czas odbywają się z błędami, wiele z tych błędów powoduje powstanie komórek nowotworowych, jednak komórki takie albo samoczynnie obumierają, albo unieszkodliwia je system odpornościowy. Nasz organizm ma wbudowany mechanizm uzdrawiania. Korzystamy z niego non stop i nigdy nie modlimy się, aby zadziałał – kiedy się zatniemy, wiemy, że rana się zagoi.

Wiemy, a może… wierzymy?

Kiedy jednak słyszymy od lekarza, że jesteśmy w 4. fazie choroby nowotworowej, jesteśmy przekonani, że sami się nie wyleczymy, że potrzebujemy opieki medycznej, a i tak szansa na uleczenie jest marna i zapewne czeka nas szybka śmierć.

Nasze przekonania w kwestii, co jest uleczalne a co nie, nie są na ogół oparte na żaden wiedzy medycznej, a bardziej na… statystkach. Wiemy, że blisko 100% drobnych skaleczeń się leczy bez komplikacji, podczas gdy blisko 100% ludzi zdiagnozowanych z 4. fazą raka nie przeżywa następnych kilku lat.

Kto powie tej górze: Podnieś się i rzuć się w morze!, a nie wątpi w duszy, lecz wierzy, że spełni się to, co mówi, tak mu się stani (Mk 11:23)

Zdarzają się jednak przykadki, gdy przez niewielkie zadraśnięcie wkrada się jakiś mikroorganizm który prowadzi do śmierci… i, co ciekawsze, zdarzają się również całkowite remisje końcowych faz raka.

Nie modlimy się o małe ranki, tak samo jak nie modlimy się, aby odkręcony kran wypuścił strumień wody a przekręcony w stacyjce kluczyk spowodował uruchomienie silnika samochodu (może w Polsce ten ostatni przykład nie jest najlepszym, wybaczcie).

Nie modlimy się, gdyż wiemy, albo wierzymy, że znamy zasady rządzące tym światem na tyle, by wiedzieć, co się stanie. O ile jednak o wiele łatwiej zrozumieć, dlaczego możemy od samochodu oczekiwać jazdy niż lotu, zrozumienie, dlaczego organizm leczy jedne problemy a nie inne, a konkretniej – leczy te same problemy u jednych ludzi a nie u innych, wciąż wykracza poza nasze możliwości i nikt nie gwarantuje, że to kiedykolwiek się zmieni.

Wszyscy niemal chrześcijanie często cytują fragmenty takie jak ten:

Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam (Mt 7:7)

A co z tym?

Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca. (J 14:12)

Albo z tym?

Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą;  węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie.  (Mk 16: 17-18)

Chrześcijanie podzieleni są bardzo w opiniach na temat rozumienia tych fragmentów, zwłaszcza tego ostatniego. Wielu uważa, że odnoszą się one tylko do wybranej grupy ludzi bądź też że są źle przetłumaczone lub nawet w ogóle nie powinny się w Biblii znajdować.

Zauważmy jednak, że na ogół te cytaty są podawane z zupełnym pominięciem kontekstu.

W Łk 22:36b Jezus mówi „Kto nie ma miecza, niech sprzeda płaszcz, a go kupi.„. Czy to się odnosi do nas?

Czy Mt 7:7 odnosi się nie do nas?

Nie mówię czy tak, czy nie, tylko zwracam uwagę, że religia nam niemal nigdy nie przytacza kontekstu. Każe nam wierzyć, iż podana nam interpretacja jest poprawna.

(na zielono – wywody na temat zdrowia i uzdrawiania, pomiń ten fragment spokojnie gdyż nie należy do meritum artykułu)

Ciekawe są słowa „Jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić” – ilu wierzących w Chrystusa z wiarą wychyli szklankę z roztworem cyjanku potasu? Niewielu. A co z kieliszkiem wódki? To również trucizna, i zabija codziennie tysiące ludzi na całym świecie. A co z wysoko przetworzoną żywnością, co z piciem wody z kranu lub oddychaniem w centrach miast? Nieustannie dostarczamy naszemu organizmowi mnóstwa trucizn, jednak w większości przypadków nasz organizm sobie z nimi radzi bez problemu. Jedni palą papierosy przez 50 lat i umierają ze zdrowymi płucami, inni dostają raka płuc choć nigdy nie wypalili ani jednego papierosa.

Nasza wiedza oparta jest na statystykach, ale statystyki dotyczą większości, pojedyncze przypadki wymykają się wszelkiej wiedzy i logice.Nasz organizm nieustannie dokonuje uzdrawiania na wielu poziomach!

Pytanie – dlaczego czasami się poddaje?

Zachęcam raz jeszcze do przeczytania książek Anity Moorjani. Spłycę teraz jej przesłanie, być może nawet wypaczę, ale to tylko moja interpretacja – Anita wierzy, że choroba, którą dostała, była wynikiem życia wbrew sobie, życia w stresie i udawaniu kimś, kim nie była, i kiedy to zrozumiała, pozbyła się stresu, i organizm się błyskawicznie uleczył.

Czy może każda choroba jest taką informacją, którą wysyła nam organizm?

Czy może każda choroba, której przesłanie zrozumiemy, może być przez nasz własny organizm uleczona?

Czy może… Bóg dał nam moc samouzdrawiania i my mamy ją odkryć, i dlatego proszenie Go o to nie ma sensu?

To tylko propozycja. Czy prawdziwa? Jeżeli nawet, to zapewne nie zawsze. Chorują i malutkie nieświadome dzieci. Nie są znane mi też przypadki uleczenia chorób genetycznych typu zespół Downa. Nie słyszałem o odrośnięciu amputowanej kończyny.

Czy nasza moc jest ograniczona? Nie wiem. Wielkie cuda dzieją się bardzo często – jeśli nie najczęściej – a może i wyłącznie – z dala od kamer i wszelkiego rozgłosu. Anita Moorjani została popularna lata po wydarzeniu, niemal przypadkiem, ile podobnych wypadków pozostaje w ukryciu? Być może i uzdrawiane są choroby genetyczne?

Siła naszego organizmu i wiary jest wyjątkowo skutecznie widoczna przy badaniach nad placebo. Bardzo często pacjenci leczeni „niczym” osiągają lepsze wyniki niż leczeni rzeczywistymi lekami!

Można powiedzieć, że Bóg już odpowiedział na modlitwy o uzdrowienie, bo dał nam mechanizmy naprawcze organizmu, tylko my nie wiemy jak je uruchomić albo tak katujemy swoje ciała niezdrowym style życia, że ono nie ma już sił na samonaprawę.

Tezą tego artykułu, wbrew tytułowi, odpowiedzenie na temat „dlaczego Bóg nie odpowiada na wszystkie modlitwy”.

Jest nim proste przedstawienie dwóch faktów:

  1. Bóg nie odpowiada na wszystkie modlitwy
  2. Odpowiedzi, jakie daje nam religia na to pytanie, są zawsze nielogiczne, manipulacyjne i w ogóle… pozbawione sensu.

Jeżeli istnieje jakaś konkretna, prawdziwa odpowiedź na to pytanie to…

musi być to twoja, indywidualna odpowiedź i musisz znaleźć ją samodzielnie.


Z innej beczki: zawsze zastanawiał mnie ten werset:

Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą.  (Łk 11:13)

Jezus opowiada tutaj historię człowieka, który nachodzi znajomego w nocy i prosi o pożyczenie chleba. Dowodzi, że skoro ludzie odpowiadają na prośby, czy to z dobroci czy „na odczepnego”, Bóg tym bardziej odpowie tym, którzy Go proszą. To z tego fragmentu pochodzi jeden z najczęściej cytowanych na świecie fragmentów Biblii „szukajcie a znajdziecie” (w. 9). Cytowany jednak Łk 11:13 ma jednak coś zastanawiającego. Fragment mówi przecież o rzeczach materialnych… czyli jednych z najczęstszych i najbardziej oczywistych intencji… a co daje Ojciec z nieba? Ducha Świętego.

Ja proszę o milion w środę, milion w sobotę, a dostaję Ducha Świętego?

Moim zdaniem ten fragment świetnie uzupełniany jest przez Jakuba:

Jeśli zaś komuś z was brakuje mądrości, niech prosi o nią Boga, który daje wszystkim chętnie i nie wymawiając; a na pewno ją otrzyma. (Jk 1:5)

Czy wiesz, co to jest pokutowanie?

Powszechnie uważa się, że to coś w rodzaju umartwienia za popełnione grzechy. Pokuta jest jednak rzadziej używanym synonimem nawrócenia się i pochodzi z Biblii. Dzisiejsze tłumaczenia na ogół używają tłumaczenia „nawracać się„, jednak przykładowo Biblia Gdańska preferuje „pokutować„:

A mówiąc: Wypełnił się czas i przybliżyło się królestwo Boże: Pokutujcie, a wierzcie Ewangielii. (Mk 1:15, BG)

W oryginale użyte jest słowo „metanoiete„, które jest zlepieniem „meta” – „poza”, „na” (jak w zdaniu „wymienić coś na nowe”) oraz „nous” oznaczającego umysł. Metanoja oznacza zatem zmianę umysłu, a prościej – zmianę myślenia, zmianę zdania. Nie ma to nic wspólnego ze smutkiem i biczowaniem się.

Wiele lat byłem przekonany, że Biblia przede wszystkim zajmuje się tym wszystkim, co robimy; przełomem w moim życiu było uświadomienie sobie, że Biblia przede wszystkim skupia się na tym, jak myślimy.

To człowiek wierzący otrzymuje to co chce, nie człowiek zachowujący się poprawnie! Nie to, co wchodzi do człowieka, czyni go nieczystym, ale to co, wychodzi – m.in. złe myśli! (Mk 7:15-21) Nasze główne zadanie do przemienianie umysłu! (Rz 12:22)

Z doświadczenia swojego i znanych mi ludzi wyłania się coś takiego: Bóg w pierwszym rzędzie odpowiada na modlitwy o zmianę myślenia. Jakub w wyżej cytowanym fragmencie używa słów nie pozostawiających wątpliwości: proszący o mądrość NA PEWNO ją otrzyma!

Czy Bóg może w ogóle nie odpowiada na nasze prośby materialne, gdyż dał nam wystarczająco zasobów, abyśmy sami potrafili je spełnić? Wielu tak uważa.

Ten akapit oburzy niejednego – ale pamiętaj – ja tylko gdybam, tylko stawiam pytania – być może Bóg nie uzdrawia dzieci w hospicjum, bo stwarzając nas dał nam wystarczające zasoby do medycznego leczenia innych, albo do bycia uzdrowionym i uzdrawiania innych, tylko w nie nie wierzymy albo nie chce nam się zadać trudu by je odkrywać i pielęgnować?

Niezależnie jak odpowiesz na te pytania, musisz przyznać, iż większość ludzi nie korzysta z tego, co ma, nawet w połowie tak dobrze, jak mogliby. Mam na myśli głównie… nasze mózgi. Większość ludzi jest w stanie nauczyć się niemal czegokolwiek aby móc zmienić pracę na lepszą lub otworzyć własną firmę, jednak mało kto to robi – większość narzeka, źe jest źle. Prostszy przykład – większosć narzekających na nadmierną wagę odwraca właściwe proporcje jedzenia i aktywności fizycznej, jednak wciąż obwinia swój organizm, nie siebie.

Faktem jest, dzisiejszy świat raczej nie zachęca nas do kreatywnego myślenia. Szkoła w której nikogo nie ineresują nasze zainteresowania i najlepiej oceniani są ci, co bezmyślnie wszystko wykują. Praca, w której najczęściej obowiązuje zasada „chcesz pracować w spokoju, nie wyprzedzaj szefa w rozwoju”. Państwu, nie oszukujmy się, najbardziej zależy na ludziach nie kwestionujących niczego, regularnie pracujących i płacących podatki. A religia na ogół wszelkie przejawy myślenia traktuje mniej lub bardziej otwarcie wręcz jako zbrodnię.

DOSTANIESZ!

Olśnienie – Duch Święty – mądrość – zmiana myślenia – nawrócenie – jeżeli o to będziesz prosić Boga, bez żadnych dodatkowych warunków to dostaniesz. Nie musisz coś robić lub czegoś nie robić, chodzić do określonego kościoła ani wpłacać na biednych w Afryce. Proś, jeśli chcesz.

Ale czy na pewno chcesz tego?

Czasem zmiana myślenia pociągnie za sobą ogromne zmiany w życiu, czasem tylko zmianę miejsca pracy, czasem aż kraju zamieszkania… czasem zmianę przyjaciół, czasem aż rodziny.

„Większość tych ludzi nie jest gotowa do odłączenia. A wielu z nich jest tak bezwładnych, tak beznadziejnie zależnych od systemu, że będą walczyć w jego obronie.„.

Ten cytat pochodzi z Matrixa, ale ma też świetne zastosowanie przy procesie odłączania się od religii.

Nie chcę tego tekstu podsumować stwierdzeniem, iż Bóg nie odpowiada na nasze modlitwy, bo nie jest to prawdą. Wierzę natomiast że prawdą jest stwierdzenie, iż niedorzecznością jest proszenie Go o coś, co dał nam już w momencie narodzin!

(ostatnia edycja – 7 października 2021)